Epilog

752 100 133
                                    

Kiedyś Reki obiecał mu, że zabierze go w bardzo specjalne miejsce, ale musi to być koniecznie nocą. Kraków po zmierzchu diametralnie zmieniał swoje oblicze, jakby stawał się zupełnie innym miastem. Przyjechali tutaj na deskach, na początku czerwca nawet noce są ciepłe. Właśnie tego dnia się poznali. Również był czerwiec, a dokładnie sam jego początek. Powietrze zaczynało pachnieć wakacjami, ale jeszcze nie przesiąkło przelotnymi burzami, gorącem i owocami na drzewach.

Jeszcze w domu Reki związał Landze włosy w wysoki kucyk, ale od wiatru fryzura mu się trochę popsuła. Mechanicznym ruchem teraz co chwilę wsuwał sobie kosmyki za uszy, ale niewiele to daje, bo za parę minut znowu wpadały mu do oczu.

Stali teraz na kładce Bernatka, o tej porze w sekcji dla pieszych nie było zbyt wielu ludzi. Byli tam prawie kompletnie sami. Zawieszone na prętach konstrukcji rzeźby cyrkowców kołysały się delikatnie w rytm wyznaczany przez jeżdżące rowery i chodzących w obie strony ludzi.

Reki opierał się o barierkę, wyglądając na Wisłę. W ciemności jej woda była czarna jak atrament i wydawała się równie jak on gęsta. Rzeka leniwie płynęła w jedną stronę, a Reki wpatrywał się w masy wody, które nie będą nigdy zdolne do spoczynku.

Miał nieobecny wzrok, jakby myślami był gdzieś bardzo daleko. Langa zaś przyłapał się na tym, że się w niego ukradkiem wpatruje, korzystając z zamyślenia Rekiego. Nawet teraz nie był w stanie docenić piękna nocnego miasta, kiedy tuż obok stał chłopak, w którym widział przyszłość.

— Wiesz, wierzę, że mamy w sobie coś z gwiazd, które umarły dawno temu — powiedział nagle Reki, nie odrywając wzroku od wody. — Uwielbiam cię teraz i będę cię uwielbiać, dopóki nie umrze ostatnia z gwiazd, co dla mnie jest najbardziej zbliżonym do wieczności czasem, jak tylko to możliwe.

Langa nawet nie myślał nad tym, co robi, tylko natychmiast wsunął palce we włosy Rekiego, podchodząc tak, żeby stanąć obok. Oparł przedramię o barierkę, lewą ręką wciąż bawiąc się wiecznie niesfornymi kosmykami. Reki nadal nosił opaski, dzięki którym cokolwiek widział, ale Langa lubił mu je zdejmować w najmniej do tego odpowiednich momentach.

Chociaż przed sobą mIał widok na przecięte Wisłą Kazimierz i Podgórze, dwie zaskakująco różne dzielnice Krakowa, on patrzył w lewo. Na osobę, którą widział codziennie, a mimo to nigdy nie miał dosyć. Reki miał rację, mówiąc, że most łączący Kazimierz z Podgórzem jest piękny, ale według Langi jego piękno nawet w połowie nie dorównuje temu, co widział w Rekim. Chociaż ciężko porównywać metalową konstrukcję do żywego, oddychającego człowieka.

— To fioletowe oświetlenie bardzo ci pasuje — odpowiedział Langa, przesuwając dłoń na ramię Rekiego.

Nawet teraz miał na sobie bluzę, ale Landze to nie przeszkadza. Lubił to, jak materiał krył twardość jego przywierających gdzieniegdzie do skóry kości, gdy go przytula. Jak sprawia, że Reki zawsze był ciepły. Nie musiał dotykać jego skóry, żeby poczuć, jak przyśpiesza bicie jego serca, jak krew zaczyna szaleńczo krążyć w całym jego ciele, jak urywa mu się oddech.

Ale teraz po prostu stał obok, nakazując sobie spokój. Reki nie lubił, kiedy Langa pozwalał sobie na zbyt wiele przy ludziach.

Chłopak uśmiechał się nieznacznie, przyglądając się Rekiemu. Rzeczywiście różowo-fioletowe światło na moście przepięknie podkreśla czerwone włosy i oczy, które w mroku przypominały karneol. Langa specjalnie wcześniej bawił się jego włosami, żeby zobaczyć, jak skaczą po nich liliowe refleksy.

— Hej, pamiętasz jeszcze, jaki miałem kiedyś problem z namalowaniem jednego obrazu? — zapytał jak wyrwany ze snu Reki, odwracając się do Langi.

— Pamiętam — przyznał Langa, bo jak mógłby zapomnieć? — To było w poprzednie wakacje, nie? Miałeś namalować szczęście.

Reki nieznacznie skinął głową.

— Teraz chyba wiem już, o co chodziło. Udało mi się to zrobić, namalowałem szczęście.

Ze sporym ociąganiem wyciągnął z plecaka grubą, czarną teczkę. Jest mniej więcej rozmiaru A4. Langa nie miał pojęcia, co Reki w niej trzyma, ale wziął od niego prezent.

— To dla ciebie — powiedział Reki. Z jakiegoś powodu nie patrzył na Langę. — Masz tego nie otwierać, dopóki nie będziesz sam. Nie chcę przy tym być. To by było zbyt żenujące.

***

Wrócili do swoich domów późno w nocy. Langa siedział już na łóżku, przebrał się w piżamę. Nie miał pojęcia, co dał mu Reki, więc z ciekawością otworzył teczkę.

W środku znalazł mały album jak na zdjęcia, tyle że w środku zamiast zdjęć były obrazy. Każdy miał ramkę i podpis, żeby przypominał wydruk z polaroidu.

Pierwszy obraz przedstawiał Langę siedzącego na łóżku. Z zaciekawieniem spojrzał na czarny album, wyglądał identycznie, jak prawdziwy Langa w ten chwili.

Był jeszcze podpis:

Wreszcie udało mi się wykonać zadanie!

Reki nie zostawił żadnych więcej wskazówek, ale Langa doskonale rozumiał przekaz tego wszystkiego. Czytając między wierszami.

Jesteś moim szczęściem.

Prawie że widział Rekiego malującego te wszystkie obrazy. Delikatne wgłębienia i wypukłości pokazywały, w jaki sposób nakładał farbę. Langa ostrożnie przeciągnął palcami po kolejnym obrazie przedstawiającym górski szczyt. Był tylko sylwetką, tłem, jednak pierwszy plan wydawał się pusty. Brakowało czegoś.

Dopiero po dłuższym przyglądaniu się Langa nagle zrozumiał, dlaczego wszystko było rozmazane. Niebo było ciemne, drzewa powyginane od wiatru. Padał deszcz.

Już wiedział, jaki moment Reki na wieczność zamknął w kartce papieru.


Zostańcie jeszcze ze mną, bo mam dla Was niespodziankę :)

Polaroid || Renga ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz