Wyjazd

2 0 0
                                    


Tak minęły trzy dni. Wtedy to wraz z porannym deszczem usłyszałam kroki mokrych stóp na drewnianej werandzie. To był Michael. Stałam w łazience rozczesując włosy. Słyszenie kroków wśród deszczu było niemal niemożliwe. Strach, który mi towarzyszył od trzech dni był ostry jak cięcie nożem jakie Michael zadał Annabelle. Nóż wówczas gładko wszedł w jej miękką skórę, taka obawa przeszywała mnie. Wśród wielu złudzeń wydawałam się jednak pewna tego co słyszałam.

Wyszłam z łazienki i szybko przeszłam do sypialni. Miałam na sobie letnią sukienkę z bawełny, w której spałam latem. Teraz kroki były wyraźne i coraz bliższe. Michael nie śpieszył się, dawał mi czas.

Drzwi od sypialni otworzyły się. Michael był ubrany na czarno. Jego włosy schludnie zaczesane na bok. Patrzył na mnie tak jakby nic się nie stało. Może to co zdarzyło się kilkanaście dni wcześniej było tylko moim wyobrażeniem? Nie miałam dowodu, że Michael mnie zgwałcił, chociaż wydawałam się pamiętać każdy szczegół, a ból nie ustępował prze kilka dni. Wszystko to było teraz rozmyte. Michael był łagodny. Musiałam w to wierzyć.

-Kwiecie...-szepnął, jego głos zadrżał. Nie potrafiłam widzieć już Michaela jako tego dobrego. Jego wzrok był znajomy, ale gdzie w środku czaił się cień, którego wcześniej nie chciałam dostrzegać.

-Zrobiłeś wiele zła. Teraz pozostała ci prawda albo drzwi.

Mężczyzna podszedł bliżej. Uklęknął przede mną. Trzęsłam się ze strachu, kiedy przysunął głowę do mojego łona. Jak syn, który wrócił po latach do ukochanej matki.

-Rufus mnie aresztował.- rzekł Michael szukając czułości w moim ciele. Odsunęłam się zostawiając go na klęczkach.

-Chcę prawdy od początku.- powiedziałam twardo.

Oczy Michaela były ogromne jak zawsze, niewinne, łagodne i wystraszone, ale już wiedziałam, że to była pułapka. Tak jak ja zwodziłam ludzi urodą i słodyczą tak on nabierał mnie tyle lat na ten wzrok.

-Nie zabiłaś matki.- zaczął Michael. Wstał z podłogi i zachował zdrowy dystans.- Nie było nas tam.- zamilkł na moment.- Dzień zmył kolory a blask przemiany uderzył jasno. Chciałem poczuć to w dłoniach.- Michael wyciągnął przed siebie dłonie jakby oczami wyobraźni nadal miał je pokryte szkarłatną krwią matki. On także dostrzegł przemianę.

-Dlaczego chciałeś dotknąć matki?- spytałam.

-To było złe kwiecie.- rzekł.- Ona zmieniła się w nic. Rozpadła jak ulatuje nadzieja.

Michael widział zło w tym co uczynił Auguste? Wszystko wskazywało na to, że to ja byłam tą złą. Michael bał się zła, utraty mnie i próbował wmówić mi wspólne morderstwo. Odrzuciłam go a to spowodowało, ze przeszedł tak gwałtowną zmianę.

-Ty zrobiłeś coś gorszego.- powiedziałam.- Anabelle...

Michael zrobił niezadowoloną minę. Nie zgadzał się ze mną.

-Byłem to tego zmuszony.

-Rozalia mi zagrażała nie Anabelle!

Michael zbliżył się do mnie, ale nie chwycił mnie tak jak miał w zwyczaju.

-Błagam cię Kwiecie. Wybacz.- rzekł W jego oczach była żywa skrucha, ale to nie Anabelle żałował tylko siebie. Bał się życia beze mnie. Nie potrafiłam przebaczyć Michaelowi. Jego czyny były nieodwracalne.

-Nie umiem.- wyznałam.

Mężczyzna patrzył na mnie bezradnie. Był bliski płaczu. Żałował, że mnie zgwałcił, a jednocześnie pragnął tego. Uczucia Michaela przypominały tablicę na rozwidleniu dróg informująca o tym, że w oba kierunki dojdziemy w to samo miejsce. Tym miejscem była miłość, ale tak złego i niezrozumiałego uczucia jeszcze nie widziałam.

PilotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz