Śmierć matki

24 2 2
                                    

Razem z matką spędzałyśmy wakacje nad morzem w Monie. Moje siostry już dorosłe, były zajęte swoimi sprawami. Nawet ukochana córka mamy- Rozalia. Ja byłam traktowana obojętnie. Moja choroba nie denerwowała ani nie budziła współczucia w matce. Dawała mi leki i puszczała wolno.
Mona było niewielkim miasteczkiem, gdzie nawet w sezonie nie można narzekać na tłumy. Matka większość dnia spędzała spacerując po targu lub opalając się na plaży razem ze swoją przyjaciółką Chloe. Obie nie zwracały uwagi na swoje nieletnie dzieci, które dzięki temu mogły odkrywać piękne miejsca. Chloe miała syna Michaela starszego ode mnie o 3 lata. Znałam go z zakładu psychiatrycznego. Ta historia nadawałaby się do jednej z tych niemądrych gazet sprzedawanych na poczcie z tytułem : ,,poznałam przyjaciółkę w zakładzie psychiatrycznym". Tak to wyglądało w pewnym sensie. Od kilku lat przyjaźniłam się z Michaelem, a nasze matki podwoziły nas do siebie. Był to wygodny układ. One razem wiodące normalne wakacje i my razem robiący dziwne rzeczy. Michael miał wówczas 15 lat. Był wyższy ode mnie o głowę. Matka czesała go zawsze tak żeby grzywka była schludnie zalizana do tyłu lub na bok co tylko potęgowało wrażenie, że jego oczy były za duże. Patrzył tak smutno, jakby wszystko co widział było ogromnym rozczarowaniem. Michael nie był chory do tego stopnia co ja. On potrafił rozróżniać co było prawdą a co nie. Dlatego czasami wierzyłam w jego wersję. Michael pomagał mi zaakceptować swoją inność. Nie chciałam dzięki niemu stać się normalna. Wystarczyło mi zrozumienie jego ogromnych niebieskich oczu.

Tego dnia, kiedy stało się wszystko, dosłownie wszystko, było słonecznie. Mogłabym określić ten dzień kluczowym, ponieważ to w nim rozegrały się najważniejsze zdarzenia w moim życiu. Siedzieliśmy z Michaelem w rwącym, niewielkim strumieniu. jego dłoń obok mojej i oplatająca je woda. Woda była lodowata, jej dotyk przypominał uczucie, kiedy wbijamy sobie szpilkę w palec podczas szycia, tylko na całym ciele. Siedzieliśmy oparci o duży kamień, z nad którego sączyła się woda na nasze plecy, która nawet z czasem nie stawała się znośna. Michael przeniósł powoli dłoń na moją. Patrzyliśmy sobie w oczy w ciszy i dźwiękach lasu. Ciepło jego dłoni przyniosło ulgę. W jego oczach wyczytałam, że pora wstawać. Michael wstał pierwszy powoli puszczając moją dłoń.
-Słońce.- rzekł krótko. Skinęłam głową na znak zgody.
-Tędy.-wskazałam w górę strumienia. Michael miał zgodę wpisana w oczach. Szliśmy przez kilka minut wzdłuż strumienia. ja przeskakiwałam z kamienia na kamień, a Michael ponuro i cicho snuł się w pobliżu.
-Na parzystych numerach zawsze skaczesz pewniej.-rzekł chłopak zrównując się ze mną. Na twarzy miał uśmiech a jego zalizane włosy lśniły w słońcu, które przebijało przez gałęzie.
-Ile razem?- spytałam przeskakując dalej.
-127 skoków, 52 lewą nogą, 75 prawą.
Zatrzymałam się i zeskoczyłam na twardy grunt. On liczył moje skoki. Byliśmy na miejscu, chociaż oboje wiedzieliśmy, że nie dlatego zeskoczyłam. To była polana na klifie, albo raczej wzniesieniu, które niezbyt gładko łączyło się z plażą. W oddali, na dole leżeli, spacerowali i pływali ludzie. Tam było życie, którego reguły były dla nas zbyt nudne. Stałam skryta w cieniu podczas, gdy Michael zdążył już wejść w słońce. Wyciągnął przed siebie dłoń.
-Kwiecie dlaczego o tym myślisz?- spytał. Jego głos zdawał się nagle inny. Pytanie potwierdzało tylko, że było o czym myśleć. Już wcześniej w mojej głowie pojawiały się pewne obawy względem tego, że nasza relacja ulegała psuciu. Michael poświęcał zbyt wiele uwagi temu co robiłam. Nie była to ta dawna uwaga jaką okazywał moim myślom. W jego spojrzeniu pojawił się obcy blask. Chociaż miałam przed sobą jasne dowody tego na co umiera nasza przyjaźń, ignorowałam je. Michael z ogromną pasją oglądał moje ubrania, bieliznę, patrzył, gdy spałam, ale to liczenie kroków sprawiło, że potrafiłam nazwać ową chorobę jaka go dotknęła i tym samym mnie.
Podeszłam do słońca nie podając dłoni Michaelowi.
-Mów otwarcie.-poprosiłam cicho. Patrzyłam w oczy chłopaka. Wiatr w tym miejscu był większy niż w lesie, więc idealna fryzura chłopaka stała się tylko pięknym wspomnieniem. Uwolnił się od więzów tamtego świata, jeszcze tylko moją wstążka. Michael obserwował jak rozwiązuję wstążkę z kucyka na głowie, jego uśmiech stawał się coraz wyraźniejszy.
-Powiem ci wszystko Kwiecie. Niedługo.- przeczesał włosy dłonią aby puścić je wolno. Teraz brązowa grzywa opadała na jego czoło. Podeszłam do przepaści trzymając wstążkę w dłoni. Wiatr próbował mi ją wyrwać. Wolności nie da się odebrać, nie da się powstrzymać.
-Naprawdę wolna jesteś tylko w wyobraźni.- powiedział Michael stojący teraz obok. Nadal się uśmiechał. Wypuściła wstążkę. oboje obserwowaliśmy jak frunie w dół.
-Teraz wolność to rzeczywistość.- powiedziałam. Michael usiadł niedaleko przepaści. Rozciągnął się w słońcu ciesząc swoją wolnością.

PilotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz