21. "Jestem winna"

85 11 4
                                    

20 września 2020 roku

Drogi Michale!

Mogłoby się wydawać, że dni stały się w końcu prostsze. Przestałam się ranić, fizycznie i psychicznie. Przestałam mieć myśli nakłaniające mnie do tego, by po prostu przestać. Przestać, słyszeć, widzieć, być. Nie było już dni, w których moczyłam poduszkę swoimi łzami, a trudność sprawiało mi nawet otworzenie moich opuchniętych oczu. Mogłoby się wydawać, że w takim razie nastał moment spokoju, że nareszcie wszystko wygasło, że pogodziłam się z rzeczywistością. Jednak nie byłoby to nawet niedopowiedzenie tylko kłamstwo. Bo to wszystko zniknęło przez to, że zniknęłam i ja. Żyłam tylko ciałem, nie duszą, nie myślami, nie emocjami. Po prostu pusto egzystowałam. Brałam leki, leki które wywoływały moje otępienie, leki które sprawiały, że nie czułam. A wszystkie moje ostatnie chwile przepełniały uczucia, nie myśli, nie rozsądek, a emocje. Więc gdy wyparowały one, to samo stało się ze mną. I pewnie pomyślisz, że to przecież dobrze, że w końcu tyle razy chciałam, by to w końcu nastąpiło. Tak długo czekałam tylko na momenty mojej bezwładności i uczucia pustki. Tak wiele razy poiłam się nimi. Ale robiłam to wtedy, gdy były to pojedyncze chwile, godziny, dni, które znikały tak szybko jak się pojawiły, a ja wracałam do rzeczywistości. Teraz jednak tak nie było. A ja się czułam winna. Bo wiem, że tak właśnie jest. Jestem winna. Bo powinnam czuć ból, powinnam cierpieć, powinnam płakać, rozpaczać. A tymczasem mnie otacza spokój. Spokój, który tak naprawdę mnie nie uspokaja, który mnie przeraża, zabija. Dlatego od kilku dni starałam się wykrzesać chociaż krztynę moich myśli i skupienia. Potrzebowałam czegoś, co sprawi, że mój ból znowu się odezwie, potrzebowałam otrzeźwienia, kubła zimnej wody, który sprowadzi mnie na ziemię. Ziemię, na której znajdują się same szpile wbijające się w moje stopy, gdy tylko staram się stanąć na nogi. Ale wolałam ranić się nimi niż tkwić w stanie, w którym byłam. Dlatego dzisiaj gdy wyszłam z domu, zapewniając twoją mamę, że jedynie potrzebuję zaczerpnąć świeżego powietrza, nawet nie zawahałam się, gdy ruszyłam w kierunku, o którym pomyślałam. Nie zastanawiałam się nad konsekwencjami, nie rozważałam czy mój pomysł nie doprowadzi do tragedii. Po prostu szłam przed siebie, patrząc pod swoje nogi i czując jak świat wokół mnie wirował. I podniosłam wzrok, dopiero gdy stanęłam przed tak dobrze znaną mi bramą. Spojrzałam na budynek z nadzieją. Nadzieją, że wywoła u mnie jakiekolwiek uczucia. I teraz trudno mi stwierdzić czy z początku tak było. Bo nie pamiętam momentu, gdy wchodziłam do środka. Ocknęłam się z transu dopiero gdy stanęłam w korytarzu, patrząc na salon. Wyszłam z tego transu, popadając w drugi. Popadając w rozpacz, która rozdarła mnie doszczętnie. Bo patrząc na każdą najmniejszą część tego domu, czułam tak wielki ból, jakby ktoś odbierał mi życie, jednocześnie do końca nie pozwalając mi zaznać zbawiennego kresu i zaczerpnąć ostatniego oddechu. I chociaż mogłoby ci się wydawać, że przecież osiągnęłam swój cel, że opuściłam pustą egzystencję, która mnie otaczała, mi było mała. Dlatego nawet nie rozmyślałam, gdy pokonywałam kolejne stopnie, patrząc jak na schody kapią moje łzy, lejące się strumieniami. A gdy znalazłam się u ich szczytu po prostu poszłam do miejsca, w którym wiedziałam, że nastąpi apogeum. I nie myliłam się. Bo wchodząc do naszej sypialni, już nawet nie płakałam. Ja po prostu żałośnie wyłam, dusząc się łkaniem i nie mogąc złapać oddechu. Ale pomimo tego nie chciałam stamtąd wychodzić. Chciałam się katować, chciałam opuścić ten stan osłupienia. I pomimo tego, że cierpienie, które odczułam, leżąc na łóżku i wypłakując się w poduszkę, na której to ty zawsze zasypiałeś i budziłeś się przy mnie, ja czułam spełnienie. Bo w tamtym momencie żadne leki nie były w stanie wygrać z moimi emocjami. Z moją miłością do ciebie i rozdartym sercem przez to, że musiałam tę miłość pogrzebać.

Twoja Hania,
od zawsze i na zawsze.

***

Jeśli rozdział wam się spodobał zachęcam do oddania głosu

Cześć kochani, dzisiaj rozdział zdecydowanie dłuższy, ale chciałam wam wynagrodzić to, że w zeszłym tygodniu nie udało mi się niczego wrzucić. Bardzo was przepraszam, że musieliście czekać, ale miałam po prostu bardzo dużo na głowie. Dzisiajsza część jest trochę inna ze względu na to, że nie była przeze mnie planowana. Natknęłam się po prostu na cudowny cytat, który zainspirował mnie właśnie do napisania tego, co przeczytaliście. Dajcie mi koniecznie znać jakie są wasze wrażenia i opinie. A my widzimy się za tydzień. Trzymajcie się cieplutko ❤

Hania i Michał - Od zawsze i na zawsze 》Na dobre i na złe《Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz