2 lipca 2020 roku
Drogi Michale!
2 czerwca. Dzień, który kiedyś był zwykłą liczbą, kolejną kartką w kalendarzu, nic nieznaczącą cyfrą. Nigdy nie sądziłam, że ten dzień stanie się tym, który odbierze mi wszystko i który na zawsze zostanie w pamięci jako mój bezwzględny koniec. Nigdy nie sądziłam, że akurat tego przeklętego dnia, który zapowiadał się tak normalnie, ktoś odbierze mi ciebie. I chociaż od tego czasu minął cholerny miesiąc, ja pamiętam każdą sekundę tej doby, jakby conajmniej miała miejsce wczoraj, bo tak naprawdę od tamtej chwili czas przestał się dla mnie jakkolwiek liczyć. Pamiętam nasz poranek, tak przyjemny, niczym nieróżniący się od wielu innych, nie zapowiadający, że miał być naszym ostatnim. Pamiętam moją pogawędkę z twoją mamą, podczas której wspominałam naszą podróż poślubną. Ale najbardziej zapadła mi w pamięć nasza rozmowa, rozmowa która okazała się być tą ostateczną. I przysięgam, każdego dnia cierpię tak samo, myśląc o tym, ile rzeczy ci podczas niej nie powiedziałam, ile gestów nie zrobiłam. Bo nie w ten sposób powinno wyglądać nasze pożegnanie, tamta rozmowa nie zasłużyła nawet na takie miano. I chociaż żałuję tak wielu niewypowiedzianych wtedy przeze mnie słów, to najbardziej żałuję tego, że cię nie pocałowałam. Że nie zatopiłam się w twoich wargach po raz ostatni. Bo dzisiaj oddałabym całą siebie, by tylko móc to zrobić. Jednak to, co w ciągu tamtego dnia działo się później, pamiętam jak przez mgłę. Przyjście Patrycji, jej wzrok, słowa że miałeś wypadek, później czarna dziura, moment, w którym biegłam pod salę operacyjną, zupełnie wyparłam z pamięci podobnie jak rozmowę z twoją matką, która już tam czekała. Jedyne co dalej siedzi mi w głowie to jej spojrzenie, spojrzenie, które w przeciągu kilku godzin zmieniło się tak diametralnie oraz moją bezsilność. Ją zdecydowanie pamiętam najbardziej. To jak chodziłam w koło ze świadomością, że nic nie mogę zrobić, że nic nie zależy ode mnie. I później znowu mam lukę, chwili w której Falkowicz do nas wyszedł, nie zapamiętałam w ogóle, jedyne co zapadło mi w pamięć to krzyk. Przerażający i przepełniony rozpaczą do szpiku kości krzyk twojej siostry. Mojej reakcji zupełnie nie zarejestrowałam. Nie jestem sobie nawet w stanie przypomnieć, co działo się w ciągu kolejnych kilku godzin, nie mam pojęcia, jak znalazłam się w naszym domu razem z Cezarym, który jak później się dowiedziałam, przywiózł mnie i został na noc. Pamiętam jedynie naszą rozmowę, gdy leżałam w łóżku, a on siedział obok, głaszcząc mnie po ramieniu. Pamiętam jak się w niego wpatrywałam, pytając co chwilę, gdzie jesteś i kiedy wrócisz. A on nie odpowiadał, jedynie patrzył się na mnie oczami pełnymi bólu. I trwało to tak długo, aż w końcu zasnęłam pełna gniewu, frustracji i niezrozumienia. Doskonale pamiętam przede wszystkim kolejny dzień. To jak skołowana wcześnie wstałam i przygotowałam śniadanie. Dla mnie. I dla ciebie. I czekałam, czekałam, czekałam. Czekałam nieruchomo aż do momentu, gdy szedł Cezary. Pamiętam jak wzrokiem pełnym cierpienia zaczął mi się przypatrywać. Pamiętam jak do mnie podszedł i zaczął coś mówić, a później chciał wziąć twój talerz. A ja wydałam z siebie wtedy pierwszy dźwięk tamtego poranka, podnosząc na niego głos i łapiąc go za rękę, by tylko tego nie robił. I tak spędziłam prawie cały dzień, wpatrując się najpierw w parujące, a potem zupełnie zimne jedzenie, które idealnie oddawało mój stan. Bo na początku miałam nadzieję, szczerą nadzieję, że to był jedynie senny koszmar, że za chwilę przybiegniesz z góry, pocałujesz mnie w czoło i zajmiesz swoje miejsce. Jednak wiara ta z każdą godziną wyparowywała coraz bardziej. A na jej miejsce powoli zaczynało wpływać zrozumienie, zrozumienie które z całych sił wypierałam. Bo nie chciałam akceptować rzeczywistości. Nie chciałam tego robić tak mocno, że wmówiłam sobie, iż po prostu wyjechałeś, bez pożegnania. Ale że pewnego dnia wrócisz i na pewno stanie się to niedługo. Pamiętam jak dzwoniłam na twój numer tak długo, aż zapchałam całą skrzynkę. Wyładowywałam wtedy na ciebie cały gniew, jaki we mnie tkwił. Jednak teraz wiem, iż ten gniew był o stokroć lepszy, od tego co miało nadejść. I dzisiaj, żyjąc z pełną świadomością tego, co się stało, oddałabym wszystko, by znaleźć się w tamtym momencie, gdy byłam w stanie wyprzeć prawdę z mojej głowy. Jednak dzisiaj nie mam już na to siły. Więc jedynie pozwalam, by prawda zżerała mnie od środka.
Twoja Hania,
od zawsze i na zawsze.***
Jeśli rozdział wam się spodobał zachęcam do oddania głosu 😁
Cześć kochani. Przedstawiam wam najdłuższy napisany do tej pory przeze mnie rozdział. Dzisiaj można powiedzieć, że po raz kolejny przechodziliśmy przez dzień, w którym Michał miał wypadek. Jednak poznaliśmy też trochę bliżej jak wyglądał wieczór tego dnia i dzień następny. Dajcie koniecznie znać jak spodobał wam się ten rozdział. A jak u was w tym nowym roku? Ja mam sporo wolnego czasu, więc głównie oglądam seriale. Zabrałam się także za nowy filmik o naszych Matołkach, więc jeśli jeszcze nie subskrybujecie mojego kanału na YouTube to gorąco was do tego zachęcam (link znajdziecie w opisie mojego profilu) Mam nadzieję, że widzimy się za tydzień. Trzymajcie się cieplutko ❤
![](https://img.wattpad.com/cover/246210549-288-k129423.jpg)
CZYTASZ
Hania i Michał - Od zawsze i na zawsze 》Na dobre i na złe《
Fiksi Penggemar"Żałoba - stan smutku, żalu, cierpienia i bólu związanego ze śmiercią bliskiej osoby oraz proces przystosowania się do życia po nieodwracalnej stracie."