Rozdział 30

306 18 2
                                    

Luna, wszystko w porządku?
Zapytała mnie Nina, ubrana w piękną pudrową suknię druhny.
-Nie do końca.
Powiedziałam smutnym głosem.
-Luna, wciąż możesz zrezygnować. Twój ojciec będzie musiał poszukać innego rozwiązania swoich problemów.
-Chciałabym, żeby to było takie proste.
-Ale takie jest. Wypowiadasz tylko magiczne słowo „Nie” i szanowany Pan Villalobos może Cię cmoknąć w cztery litery.
-Widziałam się z Matteo...
Wyszeptałam, a brunetka zrobiła wielkie oczy...
-Jak to? Kiedy?
-Chwile przed wyjazdem do kościoła. Przyszedł mnie ostrzec przed Sebastianem.
-Czekaj... Co? Jak to ostrzec?
-Odkrył, że Sebastian chce zgarnąć dla siebie połowę majątku mojej rodziny, a żeby tego dokonać, przekupił naszych prawników.
-Żartujesz?
Zapytała z niedowierzaniem.
-Bydlak obiecał im 5% z tego, co ukradnie mojej rodzinie.
-Luna! Do cholery!
Jak ty możesz po takim czymś jeszcze rozważać opcje wyjścia za tego padalca?!
-Chce pomóc rodzinie.
-Chrzanić rodzinę. Niech twój ojciec sam za niego wyjdzie. On narobił problemów. Z jakiej racji ty masz za to płacić?
-Nie rozumiesz...
-Tak kurwa, nie rozumiem.
Krzyknęła.
-Nie rozumiem, kiedy stałaś się taką cipą! Luna, jaką znałam, nie dawała nikomu wejść sobie na głowę! Walczyła o siebie! Ludzie się jej bali! Co się stało z tamtą dziewczyną?!
-Masz rację. Przez te afery najpierw z Sabriną i Matteo, potem Jam, a teraz z Sebastianem stałam się ciepłą kluchą.
-Właśnie, więc czas pokazać pazurki moja droga.
Powiedziała Nina, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo.
-Luna, już czas.
Powiedział mój ojciec, wystawiając głowę zza białych podwójnych drzwi.
-Już idę.
Powiedziałam.
-Dasz radę. Wierzę w Ciebie.
Powiedziała moja przyjaciółka, po czym pobiegła do reszty druhen stojących w kruchcie.
Westchnęłam i wyszłam z pokoju służącego za garderobę dla Panny młodej. Rozejrzałam się w poszukiwaniu mojego ojca... Znalazłam go jak zwykle odpisującego na jakieś maile.
-Nawet na ślubie córki musisz pracować?
Zapytałam, a mężczyzna natychmiast schował telefon do kieszeni znajdującej się po wewnętrznej stronie marynarki.
-Przepraszam, ważna sprawa.
-Jak zwykle.
Burknęłam pod nosem.
-Pięknie wyglądasz córeczko.
-Dziękuję.
-Jesteś gotowa?
Zapytał, poprawiając mój niesforny kosmyk włosów.
-Powiedzmy.

W kościele rozległ się dźwięk marszu weselnego Mendelssohna. 4 pary druhen wraz z drużbami ruszyli przed siebie w stronę ołtarza znajdującego się na końcu białego dywanu, obok którego ustawione były pudrowo różowe kwiaty oraz kryształowe świeczniki.
Złapałam ojca pod ramię i wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę ołtarza, przy którym czekał już na mnie Sebastian, uśmiechając się coś zbyt perfidnie.
Biedak nawet nie wie, jakie rozczarowanie spotka go za chwilę.
Marsz w krótce się zakończył, a ja stałam twarzą w twarz z tym sukinsynem. Miałam ochotę od razu wyjść, oszczędzić sobie tej szopki, ale nie zasłużył. Nie wyjdzie z tego obronną ręką, nie zrobi z siebie ofiary, której panna młoda zwiała sprzed ołtarza.
-Zebraliśmy się tutaj, żeby połączyć węzłem małżeńskim tego mężczyznę i tę oto kobietę.
Padły pierwsze słowa księdza, a na moich ustach pojawił się perfidny uśmieszek.
Już za kilka chwil pozbędę się tego kretyna.
-Czy ty Luno Valente bierzesz...
-Nie.
Wtrąciłam się, nie dając księdzu możliwości dokończenia formułki.
Na całej sali rozległ się szmer spowodowany szeptem przybyłych gości.
-Jak to nie?
Zapytał Sebastian.
-No nie. Nie rozumiesz? Mam Ci to przeliterować? N I E.
Ostatnie słowo wypowiedziałam, akcentując każdą pojedynczą literkę.
-Żarty sobie robisz?
Zapytał, jego cała twarz poczerwieniała ze złości, a ręce zacisnęły się w pięści.
-Nie. Jestem w stu procentach poważna.
-A ty tato, musisz znaleźć sobie inny sposób na rozwiązanie swoich problemów. Ty rozlałeś mleko, ty je posprzątasz.
A teraz żegnam i życzę miłej zabawy. Wesele opłacone, szkoda, żeby cała praca poszła na marne.
Powiedziałam i zaczęłam biec w kierunku dużych drzwi wyjściowych.
Odwróciłam się tylko do tyłu, żeby ostatni raz spojrzeć na minę mojego niedoszłego męża. Chłopak stał w miejscu, wpatrując się w ziemie. Był w ewidentnym szoku. Mimochodem przeniosłam wzrok na moje przyjaciółki, które szczerzyły się jak głupie.
Wybiegłam z kościoła, po czym wskoczyłam do zaparkowanej przed budynkiem czarnej limuzyny. Nie miałam pojęcia, do kogo należała, ale ktoś będzie miał niemiłą niespodziankę.
-Wieź mnie do rezydencji państwa Balsano.
-Ale...
-Żadnych, ale. Nikt ci nie mówił, że nie denerwuje się uciekającej panny młodej?
-Nie miałem jakoś nigdy okazji.
Powiedział mężczyzna w średnim wieku i ruszył w wyznaczonym kierunku.
-Jesteśmy.
Powiedział szatyn i spojrzał na mnie.
-Dzięki. To dla ciebie, podziękowanie za podwiezienie.
Ściągnęłam z dłoni srebrny pierścionek zaręczynowy i wręczyłam go mężczyźnie.
-Nie mogę tego przyjąć, przecież to pierścionek zaręczynowy.
-Właśnie dlatego Ci go daję. Nie wiem, czy załapałeś, ale właśnie uciekłam sprzed ołtarza. Nie chce mieć tego czegoś na palcu.
-W takim razie bardzo dziękuję.
Powiedział, a ja się tylko uśmiechnęłam i wysiadłam z auta.
Podeszłam do dużej bramy, po czym nacisnęłam na przycisk przy domofonie.
-Słucham.
Usłyszałam doskonale znany głos ochroniarza państwa Balsano.
-Jest Matteo w domu?
Zapytałam, licząc na odpowiedź twierdzącą.
-Panienka Luna?
-Tak. Co z tym Matteo?
-Matteo siedzi w ogrodzie. Proszę wejść.
Powiedział, po czym rozległ się sygnał informujący o odblokowaniu zamka w furtce. Weszłam na teren posesji i skierowałam się w stronę dużego ogrodu znajdującego się za domem. Ogród pełen był różnych gatunków roślin i przypomniał małą dżunglę. Jako dziecko spędzałam w nim całe dnie z Matteo, odgrywając scenki z różnych kreskówek.
-Jak zmienić to, co jest zapisane w gwiazdach?
Wyszeptałam, podchodząc do siedzącego na brzegu fontanny chłopaka. Szatyn spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami i uśmiechnął się lekko.
-Jak ślub? Wnioskując po twojej obecności tutaj, raczej nie należał do udanych?
-Nie było ślubu i nie będzie.
-A co z twoim ojcem?
-Musi sobie poradzić inaczej.
-Luna, Przepraszam Cię za wszystko.
-W porządku.
Powiedziałam, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
-Luna...
Wyszeptał Matteo, po czym starł palcem łzę z mojego policzka, pozostawiając po niej jedynie mokry ślad.
Spojrzałam na niego niepewnie, a na moich policzkach pojawił się rumieniec. Od kiedy ja się rumienię?
-Muszę Ci to powiedzieć.
Luno Valente, ko....
-Nie, nie mów tego. Gdy to powiesz, wszystko się zmieni, a nie chcę tego.
Przerwałam mu, zanim zdążył wypowiedzieć te dwa słowa.
-Myślałem, że coś do mnie czujesz?
-Powinniśmy zostać przyjaciółmi, tak będzie najlepiej.
-Tego właśnie chcesz?
Zapytał, mając nadzieję, że zmienię zdanie.
-Tak.
Odpowiedziałam bez wahania.
-W porządku, niech tak będzie.
Powiedział, po czym musnął ustami mój policzek i wstał z miejsca. Moje serce natychmiast zaczęło bić szybciej, a swoimi oczami obserwowałam sylwetkę chłopaka znikającą za szklanymi drzwiami prowadzącymi do salonu rezydencji Państwa Balsano.
Wistnęłam bezradnie i zerwałam różę rosnącą tuż przy fontannie. Powąchałam ją i zatraciłam się w jej przepięknym zapachu.
Spędziłam tak kilka minut, po czym wplotłam sobie kwiat we włosy i ruszyłam w stronę bramy. Postanowiłam się przejść do domu, spacer to doskonały sposób na smutki. Ten dzień to dla mnie istna katorga, aż z tego wszystkiego zapomniałam, że mam na sobie suknię ślubną. Nawet nie chcę wiedzieć, jakie myśli towarzyszyły ludziom, którzy widzieli mnie idącą przez miasto w sukni ślubnej z kwiatem we włosach.

Destiny ||LUTTEO||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz