Rozdział 24

552 32 8
                                    

Usiadłam przy jednym ze stolików na sali, obserwując tańczące na parkiecie pary.
-Luna, co z Matteo?
Usłyszałam głos Ambar i odwróciłam się, żeby na nią spojrzeć.
-A co miało się stać?
Zapytałam od niechcenia, ale szczerze nie interesowało mnie to wcale.
-Przeszedł obok nas bez słowa, cały czerwony ze złości.
-Miał bolesne zderzenie z rzeczywistością.
Odpowiedziałam.
-Co masz na myśli?
-W końcu się dowiedział, że jego wyidealizowana dziewczyna, to pojeb.
Wstałam z miejsca i ruszyłam w kierunku wyjścia z sali. Nie miałam ochoty kontynuować tej parodii. Niestety tuż przy wyjściu organizator przyjęcia złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą z powrotem na środek sali.
-Co to za uciekanie, proszę się bawić.
Powiedział i obrócił mną jak nic nieważącą laleczką. Przede mną stał Matteo, który tak samo, jak ja miał zaskoczony wyraz twarzy.
-Tańczyć proszę.
Powiedział i zostawił nas samych, stojących jak dwa słupy soli, na środku sali balowej.
-To co?
Zapytał brunet, przedłużając nieco ostatnią literę w słowie to.
-Chyba musimy zatańczyć.
Powiedziałam tak, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Chłopak niepewnie jedną ręką chwycił za moją drobną dłoń, a drugą delikatnie złożył na mojej talii.
-Luna, tak mi głupio.
-Nie zaczynaj.
Odpowiedziałam, przerywając chłopakowi.
-Luna, zachowałem się jak kompletny pajac. Zamiast zaufać przyjaciółce, ja ślepo ufałem lasce, którą ledwo co znałem. Chociaż teraz wychodzi, że w ogóle jej nie znałem.
-Matteo, czego ty ode mnie teraz oczekujesz? Że ci wybaczę i wszystko będzie jak dawniej?
-Nie, ale zrozum, że ona mną manipulowała.
-Ludzie o ile dobrze mi wiadomo, mają coś takiego jak mózg. Ty podejmowałeś wszystkie decyzje. Manipulacja nie miała tu nic do rzeczy.
-Luna, tak bardzo cię przepraszam. Gdybym mógł cofnąć czas...
-Ale nie możesz.
Wtrąciłam.
-Jak mogę ci to wynagrodzić?
Zapytał, a ja zatrzymałam się i puściłam dłoń bruneta.
-Nie możesz i nie możemy być już przyjaciółmi. W sumie od dawna już nimi nie jesteśmy.
-Luna, błagam.
-Nie Matteo.
Powiedziałam i szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia. Natychmiast wsiadłam do stojącej przed hotelem limuzyny i westchnęłam głośno, zaciskając dłonie w pięści.
-Wszystko w porządku panienko?
Zapytał mój kierowca, skanując mnie wzorkiem.
-Nie, nic nie jest w porządku. Odwieź mnie do domu.
Powiedziałam, a starszy mężczyzna jedynie skinął delikatnie głową.

****

Siedziałam samotnie w pokoju, rzucając lotkami w zawieszone na tarczy zdjęcie mojej Kuzyneczki i mojego zdradzieckiego przyjaciela, gdy nagle usłyszałam dochodzący z salonu hałas.
Powoli skierowałam się w stronę schodów prowadzących na dół.
Wychyliłam się nieznacznie przez barierkę, drzwi od domu były otwarte, a z salonu dochodziły mnie odgłosy ożywionej dyskusji.
Najciszej jak się dało, skierowałam się w kierunku z którego dobiegały odgłosy.
Wyjrzałam zza futryny i mało nie dostałam zawału.
-Co ona tutaj jeszcze robi?
Zapytałam, patrząc pogardliwie na blondynkę.
-Muszę zabrać swoje rzeczy przecież.
-Zabieraj te łachmany i wyjazd.
-Hola panienko, ty hamuj swoją buźkę. Nie życzę sobie, żebyś tak się zwracała do mojej córki.
Powiedziała wychodząca z kuchni tęgawa blondynka po czterdziestce.
-O, cioteczka, tej tu jeszcze brakowało.
Powiedziałam do siebie w myślach.
-Ty sobie tego nie życzysz? Kurwa dobre żarty. Po tym, co odwaliłyście, nie masz prawa sobie czegokolwiek życzyć. No, chyba że porządnego ciosu w mordę.
-Luna!
Zawołała Sofia.
-Czego? Jej zeszmacona córka dawała dupy dyrkowi, który zapłacił jej matce za wysłanie córeczki daleko od domu, żeby nie było skandalu. Zapomniałaś już o tym?
Zapomniałaś, jak nas okłamywały? Sorry, ale brzydzę się nimi.
-Luna, ja naprawdę przepraszam.
Powiedziała Sabrina, łamiącym się głosem.
Już byłam bliska wybaczenia jej wszystkiego, co zrobiła, jednak przypomniałam sobie, jak w tak krótkim czasie zniszczyła, coś, na czym mi tak bardzo zależało.
-Daruj sobie.
Wycedziłam ochryple przez zęby. Wiele mnie kosztowało, żeby nie rzucić się na nią z pazurami.
-Luna, na prawdę mi przykro.
-Zabieraj swoje rzeczy i wynoś się stąd. Masz 10 minut.
Powiedziałam. Obdarzyłam moją ciotkę pogardliwym spojrzeniem i skierowałam się w stronę schodów prowadzących do mojej sypialni. Brzydziłam się zarówno moją kuzynką, jak i jej pieprzoną matką. Jak można być tak podłymi ludźmi. Sama święta nie jestem, przyznaję, ale mam jakikolwiek kręgosłup moralny i są rzeczy, do których bym się nie posunęła.

****

-Córcia, obudź się.
Usłyszałam ciepły głos mojego taty. Otworzyłam powoli zaspane oczy i podniosłam się powoli do pozycji siedzącej.
-Co jest?
Zapytałam, rozglądając się po pokoju.
-Masz gościa.
Powiedział, a ja spojrzałam w stronę okna. Na dworze było już ciemno. Kto normalny przychodzi o tej godzinie.
-Kto przyszedł?
Zapytałam zaspana.
-Matteo.
-O nie, nie chcę go widzieć. Powiedz, żeby spadał, albo poszczuję go psami.
-Po pierwsze nie mamy psów, a po drugie myślę, że powinnaś z nim pogadać. Przynajmniej postaraj się go wysłuchać.
-Tato, rozumiem, że go lubisz, ale naprawdę nie mam ochoty go widzieć.
-Luna, proszę cię.
-No dobra, pogadam z nim.
Powiedziałam, a tata pocałował mnie szybko w czoło i skierował się w stronę wyjścia z mojego pokoju.
Wciąż miałam na sobie moją pudrową sukienkę, wyjęłam z szafy szary, długi kardigan i narzuciłam na ramiona, żeby nie zamarznąć. Zeszłam po schodach prowadzących do holu i ruszyłam w stronę dużych drzwi prowadzących na dwór. Na zewnątrz, oparty o ścianę czekał na mnie Matteo. Brunet wciąż miał na sobie garnitur, co oznacza, że nie był jeszcze w domu.
-Czego chcesz?
Zapytałam, ozięble.
-Przeprosić.
Powiedział, a ja pokręciłam jedynie głową.
-Luna, naprawdę tak mi przykro. Przyznaje, zachowałem się jak skończony dureń. Tyle razy mnie ostrzegałaś przed Sabriną, a ja to zignorowałem. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy.
-Matteo, ale czego ty oczekujesz? Że rzucę ci się na szyję, wybaczę, to jak mnie potraktowałeś i wszystko będzie w porządku?
-Tak...
Powiedział bez namysłu, a ja zrobiłam wielkie oczy i spojrzałam na niego zaskoczona.
-To znaczy nie. Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić.
-Wiesz...
Powiedziałam i ruszyłam w stronę bujanej ławki wiszącej w ogrodzie.
-To nie tak, że brak zaufania można komuś wynagrodzić.
Zaufanie raz stracone, nie jest tak łatwo odzyskać.
Dokończyłam i usiadłam na ławce.
-Daj mi szansę, a zobaczysz, że było warto.
Powiedział i zajął miejsce obok mnie.
-Pamiętam, jak byliśmy dziećmi. Rodzice rozkładali w ogrodzie duży namiot, a my w nim spaliśmy. Udawaliśmy, że jesteśmy w dżungli i musimy walczyć o przetrwanie.
-Pamiętam.
-Wszystko było wtedy takie proste.
-Znów może takie być.
Powiedział i złapał mnie za rękę. Spojrzałam w jego czekoladowe oczy, a następnie mimowolnie spuściłam wzrok na usta chłopaka. Przysięgam, że pragnęłam go wtedy pocałować, resztkami sił się przed tym powstrzymałam.
-Nie, nie może. Nasza przyjaźń to przeszłość i niech tak zostanie.
Powiedziałam i wstałam z ławki, zostawiając za sobą zdezorientowanego bruneta.
Zakończenie naszej historii wiele mnie kosztowało, ale nie pozwolę, żeby ponownie mnie zranił, a wiem, że prędzej czy później to zrobi.
Weszłam do domu i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Na schodach siedziała Naomi, która od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
-Płaczesz?
Zapytała, a ja uśmiechnęłam się delikatnie, nie chciałam, żeby mała widziała, w jak złym stanie jestem.
-Nie, wszystko w porządku.
Powiedziałam i ukucnęłam przed siostrą.
-Wyglądasz, jakbyś była smutna.
-Wiesz, czasem każdy jest smutny.
-Ja też byłam smutna jutro. (Celowy błąd) Zgubiłam moją ulubioną lalkę.
Powiedziała, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. Może i te maluchy są jak szarańcza i wykańczają psychicznie, ale bez nich moje życie byłoby puste.
-I jak rozmowa?
Zapytał mój tata, schodząc po schodach.
-Nijak, to koniec naszej przyjaźni.
-Jak to?
-Tak to i nie wracajmy do tego. Koniec sprawy.
Powiedziałam i ruszyłam w stronę mojego pokoju.

Destiny ||LUTTEO||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz