Rozdział 3.

739 34 6
                                    

-Luna, nie wierć się.
Powiedział brunet i zadzwonił dzwonkiem do drzwi mojego domu. Chwilę później otworzył nam Alejandro, ubrany w granatową piżamę.
-Co się stało?
Zapytaj wystraszony, gdy zobaczył moje truchło bezwiednie zwisające z ramion Włocha.
-Ciiii.
Powiedział szeptem.
-Trochę za dużo wypiła, położę ją spać i zaraz znikam.
Mężczyzna skinął głową i wrócił do swojego pokoju. Brunet wszedł ze mną po schodach i dotarł do mojej sypialni.
Położył mnie na łóżku, zdjął mi moje niewygodne botki i okrył szczelnie kołdrą.
-Boże, Luna. Z tobą nie można wychodzić do ludzi.
Powiedział sam do siebie i się zaśmiał. Chciałam mu na to odpowiedzieć, jakimś inteligentnym tekstem, ale byłam na to zbyt zmęczona, a moje oczy dosłownie same się zamykały. Chłopak zapalił nocną lampkę, stojącą na szafce obok łóżka i po ciuchu wycofał się z pokoju.

****

Rano obudziłam się z potwornym bólem głowy i okropnym kacem.
Kac morderca nie ma serca, jak to mówią. Sięgnęłam na szafkę, w nadziei, że znajdę na niej coś do picia. Niestety spotkało mnie spore rozczarowanie. Westchnęłam zmęczona i podniosłam się powoli z łóżka, modląc się, żeby ból głowy się nie zwiększył. Spojrzałam w dół i zorientowałam się, że ciągle mam na sobie ubrania z imprezy. W tamtej chwili nie miało to dla mnie większego znaczenia. Wzruszyłam ramionami i boso ruszyłam w stronę kuchni.
-Dzień dobry Panienko.
Powiedziała z uśmiechem Marisol, która akurat sprzątała po śniadaniu.
-Dasz mi coś do picia?
Zapytałam i usiadłam przy stole. Wzięłam z miseczki jedno ciastko i ugryzłam kawałem.
-O fuj!
Zawołałam i szybko wyplułam na serwetkę ugryziony kawałek.
-Kto kupił ciastka z orzechami? Przecież wszyscy wiedzą, że mam alergię na orzechy.
-Pani Sofia o nie prosiła.
Powiedziała kucharka i postawiła przede mną szklankę z sokiem z ananasa.
-To niech trzyma je gdzie indziej, a nie na stole.
Powiedziałam zdenerwowana. Wzięłam szklankę ze stołu i skierowałam się z nią do mojego pokoju.
-Luna, zaczekaj.
Zatrzymał mnie mój ojciec.
-Co jest?
Zapytałam i przewróciłam oczami.
-Sofia poskarżyła mi się, że wczoraj zignorowałaś jej polecenie.
-No i co z tego?
Zapytałam i zrobiłam łyk napoju.
-Sofia chce dla Ciebie dobrze. Przestań z nią walczyć.
-Ja z nikim nie walczę. Chodzę na tę imprezę od wielu lat i nie pozwolę sobie jej odebrać.
-Luna, nie mam zamiaru z tobą dyskutować. Sofia jest moją żoną i należy się jej szacunek.
-Właśnie, jest twoją żoną, nie moją matką!
Krzyknęłam i pobiegłam na górę, zatrzaskując za sobą drzwi do sypialni.
Moja mama zmarła, gdy miałam 8 lat. Rok po jej śmierci, ojciec ożenił się ponownie z Sofią, z którą ma teraz dwoje dzieci. Coraz częściej mam wrażenie, że zapomniał już o mamie. W ogóle o niej nie mówi, a do tego z salonu zniknęło jej zdjęcie.
Rozumiem, że ma nową rodzinę, ale jak można zapomnieć o kimś, kogo się kochało. Przecież się nie rozstali, ona umarła.
Podniosłam zdjęcie, stojące na moim biurku, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
-Luna, ogarnij się.
Powiedziałam sama do siebie i przejechałam ręką po mokrym policzku.
Podeszłam do szafki nocnej i z leżącej na niej torebki, wyjęłam telefon.
Odblokowałam go odciskiem palca i zalogowałam się do aplikacji- Instagram.
W powiadomieniach odnalazłam informację, że zostałam oznaczona na kilku zdjęciach.
Wybrałam pierwsze lepsze z nich i moim oczom ukazało się najgorsze zdjęcie, jakie kiedykolwiek miałam okazję widzieć. Ta ruda zołza miała czelność wstawić zdjęcie, na którym Matteo wynosi mnie z klubu praktycznie nieprzytomną. Jeszcze do tego ten jej idiotyczny podpis. „Królowa zaszalała z procentami"
Przecież ja ją zabiję.
Szybko wybrałam numer przyjaciółek. Minęło zaledwie kilka sekund i obie się zgłosiły.
-Co jest?
Zapytała Ambar, zaspanym głosem.
-Znajdźcie mi coś, co zniszczy tę rudą larwę raz na zawsze.
Wycedziłam, wściekła przez zęby.
-A ty czego jesteś taka wściekła?
Zapytała Nina.
-Nie widziałyście jeszcze zdjęcia, które wstawiła?
-Nie, dopiero wstałam i nie wchodziłam jeszcze na insta.
-Nie ważne, sprawdzicie później. Teraz musimy jej pokazać, że z pewnymi osobami nie można zadzierać. To jak? Macie coś na nią?
-Ciężko będzie coś na nią znaleźć. Laska jest wcieleniem anioła. Jest przewodniczącą w wolontariacie. Prowadzi warsztaty dla dzieci z biednych rodzin, jest wzorową uczennicą, ma średnią 5:25 i bierze udział w wielu olimpiadach.
-Nie obchodzi mnie to. Nie ma ludzi idealnych. Do jutra macie coś znaleźć. Wygrzebać spod ziemi, nie obchodzi mnie to. Chcę, żeby mnie po pamiętała.
-Ale...
-Nie ma żadnego, ale.
Odpowiedziałam i się rozłączyłam.

****

-Luna, zostań dzisiaj z rodzeństwem.
Powiedziała Sofia. Podniosłam wzrok znad telefonu i spojrzałam na nią z politowaniem.
-No chyba pomyliłaś mnie z opiekunką.
-To twoje rodzeństwo, czemu nie możesz z nimi zostać?
-Dzisiaj jest ostatni dzień wakacji. Nie mam zamiaru spędzić go z tymi smarkaczami.
-Luna, proszę Cię. Muszę coś załatwić, a twój ojciec pojechał na jakieś ważne spotkanie.
-To poproś kogoś z personelu.
Powiedziałam, zirytowana.
-Oni mają inne obowiązki.
-To tak jak ja.
Sofia westchnęła zrezygnowana i wyszła z salonu. Ja tylko uśmiechnęłam się dumnie i wróciłam do swoich zajęć.
Do pokoju wbiegli Leonadro oraz Naomi i oboje wskoczyli na sofę, na której siedziałam.
Warknęłam zdenerwowana i przesunęłam się na drugi koniec sofy.
-Pójdziemy do zoo?
Zapytała Naomi, swoim piskliwym głosikiem.
-Nie.
Odpowiedziałam krótko.
-Mama mówiła, że pójdziesz z nami.
-Że co?
Zapytałam zaskoczona.
-No tak. Mówiła, że dzisiaj zostajemy z tobą.
Odłożyłam na stolik kawowy mój telefon i cała czerwona ze złości pobiegłam schodami do pokoju mojego ojca oraz Sofii. Wpadłam do ich sypialni z hukiem i wściekła podeszłam do macochy, która akurat poprawiała swój makijaż.
-Mówiłam Ci już, że nie zostanę z tymi robakami.
Czemu powiedziałaś im, że pójdę z nimi do zoo?
-Zostałaś postawiona przed faktem dokonanym. Pogódź się z tym.
-Posłuchaj Sofia, możesz sobie rządzić moim ojcem, ale nie mną. Nie jesteś moją matką. To są twoje dzieci i sama się nimi zajmij.
-Wiem, że nie jestem twoją matką. Gdybym nią była, nie byłabyś taka rozpuszczona. Pójdziesz z rodzeństwem do zoo czy Ci się to podoba, czy nie.
-No chyba Cię coś powaliło!
Krzyknęłam i wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami.
Wróciłam do salonu, zabrałam swój telefon i wróciłam do mojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i schowałam twarz w jedną z poduszek.
Jak ja jej nie nawiedzę. Odkąd mój ojciec mi ją przedstawił, nie mogłam jej znieść. Gdy urodziły się te potwory, zrobiło się tylko gorzej. Zostałam tym przysłowiowym piątym kołem u wozu.
Wzięłam telefon do ręki i wybrałam numery moich przyjaciółek. Jak na złość żadna z nich nie odebrała. Nie miałam innego wyboru, niż wysłać im po prostu wiadomość.

*16:00 widzę Was przy wejściu do zoo*

Z garderoby wyjęłam kurtkę, do granatowej torebki od Prady wr wrzóciłam potrzebne rzeczy i wyszłam z pokoju.
-Szakale, do mnie!
Krzyknęłam i usiadłam na fotelu w salonie.
Po schodach z małymi plecakami, zbiegły dwa potwory i wbiegły do salonu.
-Uspokoicie się.
Krzyknęłam i wstałam z miejsca. Wzięłam swoją torebkę i ruszyłam w stronę drzwi. Przed domem czekała na nas już gotowa limuzyna.
-Wsiadać.
Otworzyłam dzieciakom drzwi i puściłam je przodem. Westchnęłam i wsiadłam do środka, zamykając drzwi za sobą.

Destiny ||LUTTEO||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz