Rozdział 2.

916 24 2
                                    

Jak co roku dzieci elity Buenos Aires wynajmują salę w najmodniejszym klubie w mieście i urządzają imprezę powitalną z okazji powrotu do szkoły.
Zaproszeni są tylko najbogatsi i najpopularniejsi uczciwie, najbardziej prestiżowej szkoły w mieście- Blake South Collage.
Umówiłam się z przyjaciółkami, że zrobimy sobie dzisiaj mały rajd po sklepach. Musimy się świetnie prezentować na najważniejszej imprezie.
-Jak wyglądam?
Zapytałam, przyglądając się sobie w lustrze.
-Świetnie, ale ta z koronkowym dołem i błyszczącą górą lepiej do ciebie pasowała.
Powiedziała Nina i podała mi przymierzaną wcześniej sukienkę.
-No skoro tak mówicie.
Wzięłam sukienkę oraz resztę zakupów i skierowałam się do kasy.
-Ty nadal tutaj?
Zapytałam stojącą za kasą rudowłosą dziewczynę.
-Ciebie też miło widzieć.
Odpowiedziała i zabrała się za kasowanie, wybranych przeze mnie rzeczy.
-Tatuś w dalszym ciągu nie daje Ci kasy?
-Przecież wiesz, że firma moich rodziców zbankrutowała.
Odpowiedziała z fałszywym uśmiechem.
-Wiem, ciężko o tym zapomnieć.
-Luna, czego ty chcesz?
Przyszłaś, żeby się ze mnie po nabijać?
Zapytała, już konkretnie zirytowana.
-Oj nic Jim. Jest mi bardzo przykro, że tak źle o mnie myślisz. Chciałam się tylko dowiedzieć, co u ciebie.
Ja się o ciebie troszczę, a ty mnie atakujesz. Nie ładnie Jim.
Powiedziałam, udając zranioną.
-Znam Cię. Ty się nikim nie przejmujesz, kto nie należy do twojego zaufanego kręgu.
-No masz rację.
Zaśmiałam się i wyjęłam z portfela swoją platynową kartkę.
Zapłaciłam za kupione rzeczy i z przyjaciółkami wyszłam ze sklepu.
Jim jest uczennicą mojej szkoły, od zawsze chodzimy do jeden klasy. W zeszłym roku firma jej ojca zbankrutowała z powodu defraudacji.
Rudowłosa została w szkole, tylko dlatego, że dyrektorka przyznała jej stypendium, inaczej nie byłoby jej stać na opłacenie czesnego.
-Boże, jaka ona jest żałosna.
Powiedziałam i wsiadłam do zaparkowanej przed sklepem limuzyny.
-A weź, to cauchemar¹
Praca w sklepie jest taka passé².
Powiedziała Ambar i skrzywiła się na samą myśl o tym.
-Nie wiem jak wy, ale gdyby moja rodzina straciła majątek, popełniłabym samobójstwo. To lepsze niż samobójstwo towarzyskie.
Powiedziałam i nalałam sobie lampkę szampana.
Każdy szanujący się człowiek powinien mieć limuzynę, a w niej barek pełen drogich alkoholi.
-Nie dziwie Ci się kochana. Przecież to by był największy obciach. Jeszcze większy niż zakładanie skarpetek do sandałów.
-Sandały to nie buty.
Powiedziałam i upiłam łyk szampana.

****

-Dobrze wyglądasz, przestań się tak stroić.
Powiedział Matteo, przewracający się z nudów po moim łóżku.
-Nie mam wyglądać dobrze. Dobrze to może wyglądać kucharka w stołówce. Ja mam wyglądać wspaniale.
Powiedziałam i usiadłam na stojącej na środku garderoby pufie.
-Jak sądzisz, które będą lepiej pasować?
Zapytałam i pokazałam mu dwie pary butów.
-Czerwone.
Odpowiedział i nałożył na głowę jedną z leżących na łóżku poduszek ozdobnych.
-W taki razie założę czarne.
-Po co się pytałaś mnie o zdanie, skoro i tak zrobiłaś coś innego?
Zapytał, stłumionym przed poduszkę głosem.
-Tobie wystarczy, że wyglądam dobrze, więc te botki są dobre. Ja muszę wyglądać obłędnie.
Założyłam na nogi czarne, zdobione botki i podeszłam do lustra, w którym dokładnie się sobie przyjrzałam.
-To ja rozumiem. Wyglądam super. Nie ma szans, żeby ktoś mnie przebił.
-Możemy już iść?
-Tak, teraz możemy.
Wzięłam swoją srebrną kopertówkę i skierowałam się do wyjścia.
-Luna, a ty dokąd?
Zapytała mnie Sofia, która akurat wchodziła po schodach.
-Na imprezę. Co roku na nią chodzę.
-Myślałam nad tym i chciałabym, żebyś tym razem została w domu.
-No chyba Cię coś powaliło. Nigdzie nie zostaję.
-Zadzwonię do twojego ojca, zobaczymy, co on na to powie.
-A sobie dzwoń, gdzie chcesz, mogę nawet ci numer wybrać.
Zaśmiałam się jej prosto w twarz i ruszyłam z Matteo w stronę wyjścia.
-Luna, a jeśli twój ojciec się wkurzy?
Zapytał Matteo.
-A co mnie to obchodzi. Od lat chodzę na tę imprezę i jakaś przybłęda mi jej nie odbierze.
Wycedziłam przez zęby i wsiadłam do stojącej przed domem limuzyny.
-Skoro tak uważasz, to niech tak będzie.
Powiedział nie do końca pewny swoich słów i zajął miejsce obok mnie.

Destiny ||LUTTEO||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz