Rozdział 27

834 29 35
                                    

Od tygodnia mieszkamy u babci, nie powiem, że mi to przeszkadza, ale chętnie bym wróciła do domu. To nie moje życie, nie umiem robić zakupów w spożywczym czy obierać ziemniaków nożem, a szczególnie nie z takimi paznokciami jak moje- babcia mówi na nie „szpony". Bardzo drogie szpony.
Właśnie bujałam się w hamaku zawieszonym pomiędzy dwoma sosnami w ogrodzie moich dziadków i rozmawiałam przez telefon z Ambar, która opowiadała mi o wszystkim, co się dzieje w szkole.
-Luna, kiedy wracasz? Szkoła bez ciebie to nie to samo.
-Wiem, sama bym chciała już wrócić. Tęsknię za wami i za zakupami.
-Rozmawiałaś z ojcem?
Zapytała, a ja westchnęłam i przebiegłam wzrokiem po ogrodzie, tak jakbym chciała uciec przed odpowiedzią.
-Nie.
Odpowiedziałam krótko.
-Sofia miała z nim rozmawiać, ale coś im nie pykło.
-Eh, musicie w końcu porozmawiać. Przecież nie będziesz się chować u babci do końca życia.
-Wiem, wiem. Jutro do niego zadzwonię, dzisiaj kompletnie nie mam do tego głowy.
-Jasne, a w ogóle to bym zapomniała ci o czymś powiedzieć.
-Co takiego?
-Jim startuje do Matteo.
-No i co? Niech sobie startuje nawet do papieża. Nie obchodzi mnie ani ona, ani ten cały Balsano. Dla mnie oni nie istnieją.
-Czemu kłamiesz?
-Nie kłamię. Po prostu zakończyłam tę znajomość, bo nie widziałam dalszego sensu tkwienia w tej bezsensownej przyjaźni.
-Fajnie, ale zależy ci na nim.
-Zależało, czas przeszły.
-Pierdolisz, wciąż ci na nim zależy, tylko nie chcesz się przyznać sama przed sobą.
Powiedziała blondynka, stanowczym głosem.
-Załóżmy, że masz rację. Ale tylko potencjalnie. Co mam niby z tym fantem zrobić?
Zapytałam, już nieco poddenerwowana.
-Schowaj pieprzoną dumę w kieszeń Valente i zadzwoń do niego!
-Na chuj? Co to da? On już o mnie zapomniał, pocieszą go rozłożone nogi Jim.
-Właśnie to sobie wyobraziłam, fuj.
Powiedziała z obrzydzeniem moja przyjaciółka.
-No co ja mogę? On już ma kogoś.
-Zacznijmy od tego, że nie ma. To ona startuje do niego, nie on do niej. To zdecydowana różnica.
-Dobra, zadzwonię do niego w przyszłym tygodniu.
-Luna...
Powiedziała, ostrzegawczo.
-Dobra, zadzwonię do niego dzisiaj. Pasuje?
Zapytałam z przekąsem.
-Nie bądź złośliwa, bo zmarszczek dostaniesz.
-Dobra, ja muszę spadać bo obiecałam dziadkowi, że pomogę mu w ogrodzie.
-Spoko, zdzwonimy się jutro.
-No do zobaczenia, narka.
Powiedziałam i nacisnęłam na czerwoną ikonkę służącą do zakończenia rozmomy.

****

-Luna, skarbie. Chodź na sekundę.
Usłyszałam wołanie mojej babci, która rozwieszała pranie w ogrodzie.
-Co jest?
Zapytałam, podnosząc wzrok znad książki, którą właśnie czytałam, leżąc na leżaku.
-Idź daj Naomi i Leo jeść. Ja muszę dokończyć wieszać pranie, a dzieciaki na pewno już zgłodniały.
-Sekunda.
Powiedziałam leniwie, chciałam chociaż dokończyć rozdział, ale widoczne nie było mi to pisane.
-Nie zaraz, tylko teraz.
-Yhym.
Wymamrotałam pod nosem.
-Luna!
Krzyknęła moja poirytowana babcia.
-Dobra, już idę.
Od powiedziałam niechętnie i odłożyłam książkę na stolik.
Skierowałam się w stronę tarasu, na którym znajdowały się podwójne, szklane drzwi prowadzące do salonu.
-Mośki, chodźcie na kolacje.
Powiedziałam, widząc dzieciaki wgapiające się w ekran telewizora.
Weszłam do kuchni i wyjęłam z chlebaka ciemny chleb, który posmarowałam nutellą oraz dżemem.
-Ej małpiszony! Do nogi!
Zawołałam, widząc, że moje rodzeństwo miało głęboko w poważaniu moje poprzednie słowa.
-co jest na kolację?
Zapytałam Naomi, siadając przy stole, stojącym pośrodku kuchni.
-Kanapki. Jedzcie, bo babcia mi nogi z tyłka powyrywa.
Patrzyłam na jedzące maluchy, gdy nagle mój telefon zaczął wibrować w mojej kieszeni. Spojrzałam na ekran i zmarszczyłam brwi, gdy zobaczyłam wyświetlający się napis "Matteo". Niepewnie odebrałam i przyłożyłam urządzenie do ucha.
-Słucham?
Zapytałam, nie wiedząc czego mam się spodziewać.
Nikt nie odpowiedział, za to w słuchawce słychać było czyjeś jęki oraz sapanie.
-Matteo?
Powtórzyłam pytanie.
-Szybciej, nie przestawaj.
Usłyszałam znajomy głos i poczułam dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Głos który usłyszałam należał do Jim.
Miałam rację mówiąc, że Matteo pocieszają rozłożone nogi tej suki. Zakończyłam rozmowę i wściekła odłożyłam telefon na stół.
Ten gość to kurwa jakiś nimfoman czy jak? Najpierw Sabrina, teraz Jim. No kurwa, czy ja czegoś nie rozumiem?

****
Minęły dwa dni, odkąd przez przypadek dowiedziałam się, że Matteo zabawia się z Jim.
Próbowałam jakoś to przerobić, zaakceptować, a może nawet zrozumieć, ale po prostu nie jestem w stanie. Tak jakby w moim mózgu utworzył się jakiś mór, którego nie jestem w stanie przebić, chociaż staram się z całych sił.
-Luna, ojciec chce z tobą porozmawiać.
Do mojego tymczasowego pokoju weszła Sofia, trzymająca w ręku telefon.
-Powiedz mu, że nie mam ochoty z nim rozmawiać.
Rzuciłam beznamiętnie.
-Luna, powinniście w końcu porozmawiać.
-Dobra, daj mi go.
Powiedziałam, od niechcenia. Wolę mieć już tę rozmowę z głowy. Poza tym nie gorszego mnie już nie spotka.
-Słucham.
Powiedziałam, oschle.
-Luna, przepraszam cię za ostatnią sytuację. Nie wiem co mi strzeliło do głowy, co ja sobie myślałem. Spanikowałem, ta firma jest naszym dziedzictwem, nie chciałem jej stracić. Zmuszenie ciebie, żebyś zrezygnowała z własnego życia było podłe, a ja jako ojciec nigdy nie powinienem tego od ciebie oczekiwać.
-Wyjdę za Sebastiana.
Powiedziałam, sama w to nie wierząc. Po tym wszystkim, co mnie spotkało, nie widzę szans na miłość w moim pieprzonym życiu, a w tym małżeństwie przynajmniej coś zyskam.
-Luna, nie musisz tego robić.
Powiedział mój ojciec.
-Wiem, ale chcę. Pozwól mi samej podjąć decyzję.
-Jesteś pewna?
-Tak. Nie pytaj mnie już o to, bo zmienię zdanie.
-W porządku. To wróćcie do domu, trzeba umówić spotkanie z Sebastianem i naszymi prawnikami.
-Jasne. Pogadam z Sofią i dam ci znać kiedy wracamy. Teraz muszę kończyć, bo mam sporo nauki. Cześć.
Pożegnałam się z nim i szybko zakończyłam rozmowę. Mam świadomość na co się piszę, ale chcę to zrobić. Chcę zapomnieć o Matteo, a u boku zakłamanego, szujowatego narcyza na pewno mi się to uda. Wybij klin klinem. Gorzej już być i tak nie może.
-Sofia! Chodź po telefon!
Zawołałam i odłożyłam telefon na szafkę obok łóżka.
-Już po rozmowie?
-Tak. Zgodziłam się wyjść za Sebastiana.
-Co?
Zapytała oszołomiona i zbita z tropu kobieta.
-Od dłuższego czasu moje życie wygląda jak cyrk. Wiecznie mam pod górkę, ciągle coś, albo ktoś mnie zaskakuje, rujnuje mój świat i plany. W tej chwili mam całkowitą kontrolę. Ja podjęłam tę decyzję, nie zostałam do niczego zmuszona.
-Dobrze się czujesz? Stało się coś? Może chcesz porozmawiać?
Zapytała moja macocha.
-Tak, wszystko w porządku.
Chcę to zrobić. Nie dla taty, ale dla samej siebie.
-Dobrze, mam nadzieję, że podejmujesz właściwą decyzję.
Powiedziała, a ja się lekko uśmiechnęłam.
-Chcę się położyć.
Powiedziałam, próbując jakoś delikatnie dać jej znać, żeby w końcu sobie poszła.
-Jasne, odpocznij. W niedzielę wracamy do domu.
-Ale to za 2 dni.
-Wiem, a teraz idź spać.
Powiedziała, po czym wzięła z szafki swój telefon i wyszła z mojego pokoju, po drodze gasząc światło.
Wyjęłam z szuflady teflon i napisałam do ojca krótkąwiadomość „W niedzielę wracamy". Odłożyłam telefon na szafkę, przyłożyłam głowę do miękkiej, białej poduszki i natychmiast zasnęłam.

Destiny ||LUTTEO||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz