Rozdział 25

518 27 5
                                    

Minął miesiąc, odkąd ostatni raz rozmawiałam z Matteo. Dziwnie jest spędzać przerwy osobno, widzę, jak na mnie zerka, tak jakby chciał podejść, porozmawiać, ale jest świadom, że tego nie chcę. I ma rację, nie chcę znowu oberwać.
Siedziałam właśnie w szkolnej kawiarni, pijąc gorące cappuccino i przeglądając podręcznik od biologii, z której za godzinę mam test.
-Luna!
Usłyszałam czyjś krzyk z tyłu mojej głowy i wystraszona potrąciłam szklankę, której  zawartość wylądowała na podręczniku, tworząc dużą brązową plamę.
-Kurwa! Gaston! Pojebało cię?!
Krzyknęłam i podniosłam szybko szklankę. Jednak na próżno, jej cała zawartość i tak skończyła na książce.
-Zobacz, co zrobiłeś!
Powiedziałam i zaczęłam szybko wycierać ciecz z białych stron podręcznika.
-Sorry, nie widziałem, że coś pijesz.
-Kurwa, odkupujesz mi książkę.
Powiedziałam i dałam brunetowi książkę ociekającą brązowym płynem.
-Luna, nie chciałem serio.
-Kurwa, wy nigdy nic nie chcecie.
Powiedziałam i zaczęłam zbierać swoje rzeczy do torebki.
-Mówisz o mnie czy o kimś jeszcze?
-O całym jebanym świecie.
-Aha, już rozumiem. Chodzi o Matteo?
-Nie niby czemu? Czy cały świat kręci się wokół Matteo Balsano?!
-Twój najwidoczniej tak.
Mów, co się stało?
Powiedział Gaston i pociągnął mnie w dół, zmuszając do zajęcia miejsca na drewnianym krześle.
-Trudno jest zapomnieć o kimś, jeśli widzisz ryj tej osoby każdego cholernego dnia.
-Luna, ale czego ty się spodziewałaś, kończąc waszą przyjaźń? Przecież wiedziałaś, że chodzicie do tej samej szkoły, co tam, nawet do tej samej klasy.
-Myślałam, że jestem silna i dam radę, ale najwidoczniej się myliłam.
-Luna, nawet Joanna D'Arc musiała się poddać.
-Nie, Joanna D'Arc walczyła za Francję, która sprzedała ją swoim wrogom, którzy skazali ją na śmierć na stosie.
Kiepski z historii jesteś.
-No dobra, to był kiepski przykład. Ale chodzi o to, że nawet najsilniejszy człowiek, czasem musi pozwolić sobie na chwilę słabości.
-Jak ludzie zobaczą, że mam czuły punkt, to wykorzystają to przeciwko mnie.
-Valente, nie jesteś na wojnie. Ludzie w szkole nie czekają, aż będą mieli okazję cię skazać na gilotynę. Wyluzuj.
-Ty nic nie rozumiesz.
-To mi wytłumacz.
Dzięki Bogu w tamtej chwili zadzwonił dzwonek, który okazał się moim zbawieniem.
-Nie mogę, Musimy iść na lekcję.
Powiedziałam i szybkim krokiem udałam się w kierunku klasy.

****

Weszłam zmęczona do domu i ku mojemu zaskoczeniu rodzeństwo nie wybiegło, żeby się ze mną przywitać.
Odstawiłam torebkę na stolik i ruszyłam w kierunku salonu, w którym miałam nadzieje zastać dzieci.
-Jesteś niewydolny Miguel, zarząd zdecydował o usunięciu cię ze stanowiska prezesa.
Usłyszałam zdenerwowany głos Ricardo- jednego z członków zarządu w firmie mojego ojca.
-Nie macie tego prawa, mam 51% udziałów. To stanowi większość.
Powiedział mój ojciec, pokazując na jakiś dokument, prawdopodobnie akt własności firmy.
-Co się dzieje?
Zapytałam, wchodząc do gabinetu ojca. Kilku członków zarządu zeskanowało mnie wzrokiem, a następnie spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
-Przemyśl to. Firma już wystarczająco straciła.
Powiedział siwy mężczyzna, zabierając z biurka czarną teczkę i ruszając w kierunku wyjścia, a wraz z nim reszta zarządu.
-Tato, o co chodzi? O czym oni mówili?
-Usiądź.
Powiedział i wskazał ręką na stojący naprzeciwko niego fotel. Skinęłam lekko głową i zajęłam miejsce na skórzanym fotelu.
-Firma ma duże problemy finansowe. Kontrahenci zaczynają się wycofywać.
-Jak to? Czemu?
-Jakiś czas temu podpisałem umowę ze świetnie obiecującym się młodym pisarzem. Jego pierwsza książka okazała się bestsellerem. Więc gdy napisał drugą, od razu zaproponowaliśmy mu wydanie jego książki. Niestety ktoś w dziale plagiatu nawalił i odesłał do druku niesprawdzoną książkę. Wydrukowaliśmy 2 000 000 egzemplarzy, które poszły do sprzedaży. Jak się okazało kilka dni po publikacji- książka była plagiatem. Autor oryginału podał nas do sądu, który nakazał nam zapłacić prawdziwemu autorowi odszkodowanie w wysokości 125 milionów dolarów, oraz wycofanie ze sprzedaży wszystkich książek. Straciliśmy łącznie ponad 600 milionów dolarów.
-Przecież to nie była twoja wina, to ten typ zerżnął od kogoś. On powinien ponieść konsekwencje.
-Niestety to tak nie działa. My jako wydawnictwo ponosimy odpowiedzialność za książki, które dopuszczamy do druku, a następnie do sprzedaży.
-I co teraz?
-Zarząd planuje usunąć mnie ze stanowiska prezesa.
-Ale nie mogą przecież tego zrobić... Masz 51%.
-W końcu znajdą jakiś sposób.
-Więc, co robimy?
-Wyjdź za mnie.
Usłyszałam znajomy męski głos i odwróciłam się powoli w stronę, z którego dobiegał.
-Zwariowałeś?
Zapytałam, robiąc skwaszoną minę.
-Nie, to najbardziej rozsądne wyjście.
-Typie, nigdy za ciebie nie wyjdę. Z mózgiem masz coś nie ten teges?
-Luna, chyba nie chcesz, żeby twoja rodzina straciła całą fortunę przez twoje foszki?
-Człowieku, ja mam 17 lat. Nie chcę, a nawet nie mogę wziąć ślubu.
-Za zgodą rodziców możesz.
Powiedział, a ja spojrzałam na mojego ojca, który bacznie przyglądał się naszej wymianie zdań.
-Tato, chyba nie wyrazisz zgody na ślub?
-Nie chcę tego, ale Luna... Jakie mam wyjście? To jest nasze dziedzictwo.
-I chcesz mnie poświęcić, żeby bronić tej cholernej firmy?
-Luna, to tylko ślub. Po roku byście się rozwiedli.
-Czyli wy już wszystko macie ustalone? No więc słucham, jak sobie to wyobrażacie.
-Twój tata obiecał mi 20 procent udziałów w firmie, jeśli zgodzę się za ciebie wyjść. W ten sposób nasze rodziny by się połączyły i byśmy mieli ponad 70% procent udziałów. Nie ma szans, żeby usunęli twojego ojca ze stanowiska prezesa.
-Nie wierzę...
Powiedziałam, cichym, łamiącym się głosem i spojrzałam na ojca, który jedyne, co robił, to milczał.
-Sprzedałeś własną córkę za firmę?
-Luna... To nie tak.
-Zamilcz, nie chce tego słuchać.
Powiedziałam i odwróciłam głowę w stronę bruneta.
-A za ciebie niby nie wyjdę, Sebastian. Po moim trupie!
Powiedziałam i wyszłam z gabinetu, trzaskając za sobą drzwiami.
Nie wierzę... Mój własny ojciec zamienił mnie na firmę. I to, komu mnie oddał? Temu idiocie Villalobosowi.
Choćby się niebo waliło, nie oddam mu swojej ręki.
-Luna, co się dzieje? Co to za trzaskanie drzwiami?
Zapytała mnie Sofia, wychodząca z salonu.
-Zapytaj się swojego męża.
Powiedziałam i kopnęłam z całej siły w stojący przy schodach stolik.
-Kurwa mać!
Zawyłam z bólu, łapiąc się za obolałą stopę.
-Co ty wyprawiasz?
Zapytała Sofia i poprowadziła mnie w stronę stojącej w salonie sofy.
-Nic, zła jestem.
Powiedziałam i zajęłam miejsce na sofie.
-Widzę, ale co cię tak zdenerwowało, że musisz wyżywać się na meblach?
-Twój mąż, a mój ojciec wymienił mnie na firmę.
-Co? Jak to?
Zapytała, zszokowana.
-Firma upada, żeby ją ratować, muszę wyjść za Sebastiana Villalobosa.

Destiny ||LUTTEO||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz