Rozdział 12

482 22 0
                                    

Siedziałam przy stoliku z moimi przyjaciółmi i mimochodem zerknęłam w stronę baru. Mało, co nie zadławiłam się kawałkiem ciasta, gdy zauważyłam Sabrinę, rozmawiającą z Matteo.
Od razu wpadł mi do głowy idealny pomysł, jak tu się zabawić kosztem mojej kuzyneczki.
Skinieniem głowy przywołałam do naszego stolika, zaprzyjaźnionego kelnera.
-Tak.
Powiedział wysoki blondyn z niebieskimi oczami.
-Mógłbyś podać tamtej blondynkę cosmopolitana? Tylko proszę, nie mów, że to ode mnie.
-W porządku.
-A no i wrzuć jej to.
Powiedziałam i podałam chłopakowi białą tabletkę.
-Co to?
-Coś, co pomoże się jej wyluzować. Ostatnio chodzi jakaś spięta.
-Jasne.
Odpowiedział i odszedł w stronę baru. Uśmiechnęłam się zadowolona i zrobiłam łyk mojego kamikaze.
-Co to za uśmiech?
Zapytał Simon.
-Jaki uśmiech?
-Ten uśmiech.
Powiedział i wskazał walcem na moją twarz.
-Normalny uśmiech.
-Znam ten uśmiech. No gadaj, co już odwaliłaś?
Zapytał bez ogródek, a ja spojrzałam na niego z wyrzutem, jakby jego słowa były sprzeczne z rzeczywistością.
-No jak śmiesz. Od razu uważasz, że coś zrobiłam.
-A zrobiłaś?
Zapytał i uniósł jedną brew.
-No może coś tam zrobiłam. Ale to nic takiego.
Powiedziałam niewinnie, słodkim głosem.
-Valente, ja już znam te twoje nic. Mów, co zrobiłaś.
Powiedział Simon, ostrym tonem.
-No dobra, zamówiłam dla niej drinka z ekstazy.
-Co zrobiłaś?
Powiedział, zdziwiony, tak jakby to był pierwszy raz, jak robię coś takiego.
-Ale tylko jedną tabletkę.
Broniłam się i uniosłam dłonie, w geście obronnym.
-Valente, zapomniałaś o tym, że na każdego działa inaczej. Na nas jedna tabletka nie działa, bo jesteśmy przyzwyczajeni, ale osobę, która nigdy nie brała, a do tego zmieszała ją z alkoholem, może zmieść z nóg.
-Będzie więcej zabawy.
-A jak coś się jej stanie?
-Nie panikuj. Będę miała ją na oku.
Odpowiedziałam, tak jakby to było coś oczywistego.
-No w porządku, skoro tak uważasz.
Popijałam mojego drinka, wciąż obserwując jak Sabrina, łasi się do mojego przyjaciela.
Zacisnęłam pięść na nóżce od kieliszka i zmarszczyłam czoło.
Jeśli ona zaraz się od niego nie odczepi, to przysięgam, że zaraz do niej wstanę. Uśmiechnęłam się, gdy do pary, podszedł barman z dwoma drinkami.
-No to zaczyna się zabawa.
Powiedziałam i podparłam głowę ręką.
Zauważyłam jak Balsano odwrócił się do mnie i spojrzał na mnie podejrzliwie. Odwróciłam wzrok, żeby nie zauważył, że ich obserwuję.
Blondynka uniosą kieliszek do ust i zrobiła dość spory łyk. W sumie to nawet dobrze. Im szybciej wypije, tym szybciej narkotyk zacznie działać. Blondynka opróżniła kieliszek do dnia i odstawiła go na blat. Już dawno powinno ją wziąć, czyżby Sabrinka podkradała wino z winnicy ojca?
Zacisnęłam ręce w pięści i już miałam wychodzić, gdy usłyszałam huk. Odwróciłam się w stronę baru i zobaczyłam leżącą na podłodze kuzynkę.
Dziewczyna turlała się po marmurowej posadzce, głośno się śmiejąc. Matteo klęczał przy niej, próbując, ją podnieść, ale dziewczyna tak wierzgała nogami, że było to niemożliwe. Uśmiechnęłam się tryumfalnie, gdy zobaczyłam idącego w ich kierunku ojca.
Mężczyzna podniósł ją z ziemi i poprosił kelnera, żeby odprowadził ją do pokoju. Jego idealna Sabrinka, już drugi raz dzisiaj, zrujnowała mu przyjęcie. Teraz mogę być pewna, że odeśle ją tam, skąd przylazła.
-Co to miało znaczyć?
Usłyszałam wzburzony głos mojego ojca. Odwróciłam się i zobaczyłam go, stojącego za mną. Jak on do cholery się tam znalazł?
-O co chodzi?
-Miałaś zająć się kuzynką.
-Tak, ale ona nie jest dzieckiem. Poradzi sobie beze mnie przez parę minut.
-Właśnie przez te parę minut zdążyła nawalić się jak szpadel.
-No to już nie moja wina, że nie umie pić.
-Luna...
-No co?
Zapytałam zirytowana.
-Wiesz, że ona nie jest stąd, to nie jej świat. Musimy się o nią zatroszczyć.
-To sam bądź jej niańką. Ja nie mam zamiaru się z nią cackać. To nie moja siostrzenica.
-Ale twoja kuzynka.
-Kuzynka, która znęcała się nade mną przez całe dzieciństwo. Słowo kuzynka, tutaj nie pasuje. Skłaniałabym się raczej w kierunku słowa oprawca.
-Pogadamy o tym później, muszę iść do Sabriny i zobaczyć, co z nią.
-Jasne, leć. Przecież twoja siostrzenica jest teraz najbardziej poszkodowana.
-Nie będziemy teraz o tym dyskutować.
Odpowiedział i szybko odszedł w kierunku marmurowych schodów prowadzących na piętro.
Westchnęłam wściekła i usiadłam na moim miejscu przy stoliku.
Nie ważne, co by zrobiła, mój ojciec zawsze będzie po jej stronie. Ona ma jakiś immunitet czy co?
-Zadowolona jesteś z siebie?
Powiedział Matteo i zajął miejsce obok mnie.
-Nie wiem, o co ci chodzi.
-Nie udawaj Luna. Znam cię nie od dziś. Co jej do rzuciłaś do drinka?
-Jakiego drinka?
-Tego, którego dla niej zamówiłaś.
-Nic dla niej nie zamawiałam.
-Valente, tylko ty pijesz czerwonego cosmopolitana z limonką.
Co jej do rzuciłaś?
Pytam ostatni raz.
Powiedział, zdenerwowany i zmarszczył czoło.
-No dobra, do rzuciłam jej ekstazy.
-Co zrobiłaś?!
-Ale tylko jedną.
Powiedziałam lekceważąco, tak jakby nic się nie stało.
-Luna do cholery jasnej! Coś mogło się jej stać!
Krzyknął zdenerwowany.
-Nie gadaj. Od jednego drinka z ekstazy jeszcze nikt nie umarł.
-Boże, Luna. Jaka ty jesteś bezmyślna.
-A ty co jej tak bronisz?
Podoba ci się czy co?!
Zawołałam, a Matteo spojrzał na mnie. Przez chwilę milczał, błądząc wzrokiem po sali.
-Aha, już wszystko wiadomo.
-Nie, nie podoba mi się!
Odpowiedział, stanowczym tonem.
-To przestań jej tak bronić. Jesteś moim przyjacielem, a nie jej.
-Ale widzę, że popełniasz błąd. Obowiązkiem przyjaciela, jest cię przed nim ustrzec.
-Nie musisz się o mnie martwić, nic mi nie będzie.
-Luna, odpuść jej. Nie możecie w końcu zakopać tego toporu wojennego?
-Nie, ja jej tu po prostu nie chce i dopóki nie zniknie z mojego życia, będę ją niszczyć.
-Nie popieram tego. Gdy będziesz miała problemy, pamiętaj, że Cię ostrzegałem.
Powiedział brunet i spojrzał na mnie uważnie.
-Nie martw się, nie będę miała problemów. Jestem Luna Valente. Nie zapominaj o tym.
-No i w tym problem.
Powiedział bruneta i westchnął, zmęczony moimi pomysłami.
-Chodźmy się przejść.
Powiedziałam i złapałam przyjaciela za rękę.
Przecisnęliśmy się przez tłum ludzi, stojących jak zwykle w samym przejściu. Wyszliśmy na dwór i skierowaliśmy się do ogrodu, znajdującego się na tyłach rezydencji.
Usiedliśmy na białej, drewnianej ławce, zawieszonej na srebrnych łańcuchach.
-Nie chce mi się na tę dzisiejszą imprezę iść.
Mam dość wrażeń jak na jeden dzień.
-Wiesz, że ja też.
Odpowiedziałam i oparłam głowę na ramieniu przyjaciela.
-Może wpadnij do mnie i zrobimy sobie noc filmową? Co ty na to?
-Jak dla mnie idealnie.
Ale kupiłbyś...
Powiedziałam słodkich głosem, a chłopak spojrzał na mnie pytająco.
-No wiesz co...
-Pianki zawsze mam w domu, na wypadek, gdybyś wpadła i zaczęła mi wyżerać z lodówki.
-Ej, ostatnio Ci nie wyżeram.
-Ostatnio, to duże słowo.
-Ej no. Ty zawsze musisz mi wbić szpilę.
Powiedziałam, udając obrażoną.
-Ty sama sobie wbijasz.
Powiedział i się zaśmiał.
Siedzieliśmy na ławce jeszcze przez godzinę. Gdy ludzie zaczęli wychodzić, Matteo pożegnał się ze mną, a ja wróciłam do domu, gdzie czekała mnie jeszcze pogadanka z ojcem. 

Destiny ||LUTTEO||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz