Rozdział 22

525 30 15
                                    

-Sabrina, do cholery!
Krzyknęłam i rzuciłam kolejną już sukienkę w kąt. Od 5 godzin chodzę z tą wieśniarą po sklepach, usiłując znaleźć coś, co będzie jej odpowiadało.
Niestety żaden z luksusowych butików nie ma w swojej ofercie sukienek z poliestru w odcieniu wściekłego różu.
-To nie moja wina, że nic mi się tutaj nie podoba.
-Skoro ci się nic nie podoba, to może idź do lumpeksu, tam na pewno coś dla siebie znajdziesz. Albo wiesz, co? Może idź na golasa?
-Nie bądź chamska. Skoro jesteś taka mądra, to sama mi coś wybierz.
Powiedziała, a ja westchnęłam i przebiegłam wzrokiem po wieszakach. Podeszłam do wystawy z sukienkami i pokazałam jej białą, koronkową, sięgającą za kolano sukienkę.

 Podeszłam do wystawy z sukienkami i pokazałam jej białą, koronkową, sięgającą za kolano sukienkę

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

-Co powiesz na to?
Zapytałam, trzymając w ręku wieszak, na którym wisiało ubranie. Miałam ogromną nadzieję, że wybrana przeze mnie sukienka, spodoba się tej szajbusce i będę miała ją w końcu z głowy. Jednak widząc grymas na krzywym ryju blondynki, wiedziałam, że zaraz znajdzie jakiś problem i nie myliłam sie.
-A nie jest za skromna?
-Nie wiem, jak jest na twojej wsi, ale to jest bal, na którym będą sami wysoko postawieni ludzie. To nie jest potańcówka w remizie.
-Chcę po prostu, żeby Matteo padł na mój widok.
Natychmiast, gdy usłyszałam imię mojego przyjaciela wypowiedziane przez tę szmatę, moje dłonie zacisnęły się w pięści. Z trudem powstrzymywałam się od urwania jej łba.
-Wiem, że kiedyś byliście przyjaciółmi, ale sama rozumiesz. Matteo teraz ma mnie.
-Byliśmy, dopóki ty się nie pojawiłaś.
Odpowiedziałam, a blondynka uśmiechnęła się do mnie szyderczo.
-Luna, nie bądź zła.
Sama wiesz, że nasz związek jest bardzo świeży, nie chcę, żeby ktoś go rozpraszał.
-Sabrina, może gdybym Cię nie znalazła, to uwierzyłabym w tę twoją bajeczkę, ale niestety znam cię za dobrze. Gadaj, co kombinujesz?
-Luna, ja naprawdę lubię Matteo. Chyba nawet go kocham.
-Ty go kochasz? Nie kpij sobie, ty nawet nie wiesz, co to słowo oznacza.
-Możesz tak uważać, ja nic na to nie poradzę.
Ale zapamiętaj, nie próbuj się mieszać w nasz związek, bo źle to się dla ciebie skończy.
-Grozisz mi?
Zapytałam niedowierzająco.
-Nie, po prostu cię ostrzegam.
-A mi się jednak wydaje, że to groźba. Lepiej ty mnie posłuchaj. Nie zapominaj, że mieszkasz w moim domu i w każdej chwili może się to zmienić. Poza tym chyba nie zapomniałaś, że wiem o twoim romansie z dyrektorem? Chyba nie chcesz, żeby cała szkoła się o tym dowiedziała?
-Dobra, masz mnie. Co mam zrobić, żebyś zachowała to dla siebie?
-O tak lepiej. Już się martwiłam, że jesteś głupsza, niż myślałam.
Masz farta, bo nic od ciebie nie chcę. Mam jeden warunek, jeśli skrzywdzisz Matteo, wracasz pierwszym lotem do swojej dziury.
-I tak wracam do domu.
-A no tak, zapomniałam.
Powiedziałam, pewnym siebie głosem i skrzyżowałam ramiona na piersi.
-Przez ciebie.
Powiedziała i wzięła ode mnie sukienkę.
-Idę ją przymierzyć.
Rzuciła i skierowała się w stronę przebieralni, znajdującej się na końcu sklepu.

****

-Luna, możesz iść do Diany i poprosić, żeby wymieniła wszystkie róże na Piwonie?
Powiedział mój Ojciec
-Wybacz, zajęta jestem.
Powiedziałam, a ojciec spojrzał na mnie zaskoczony.
-Czym? Przecież nic nie robisz.
-Myślę, jak się zabić, żeby wydostać się z tego cyrku.
-Luna, nie przesadzaj.
To tylko przyjęcie, byłaś na niejednym.
-Tak, ale pamiętasz, jak skończyło się ostatnie z udziałem Sabriny?
-Pamiętam, nie musisz mi przypominać, ale to było jej pierwsze takie przyjęcie. To zrozumiałe, że popełniła błąd.
-Tak, każdemu się zdarzyło powiedzieć, wypierdalaj do ambasadora.
-Luna, nie zaczynaj.
-Dobra, w takim razie skończę. Na razie.
Powiedziałam i poszłam w kierunku baru, znajdującego się na pierwszym piętrze hotelu. Zajęłam miejsce na wysokim stołku, na blacie położyłam czarną skórzaną torebkę w stylu boho i uśmiechnęłam się w stronę przystojnego barmana.
-Podać coś?
Zapytał mężczyzna i odwzajemnił uśmiech.
-Gin z tonikiem.
Brunet skinął głową i zabrał się za przygotowanie mojego drinka.
-Wszystko w porządku?
Zapytał, a ja uśmiechnęłam się lekko i przetarłam rękoma zmęczone oczy.
-Tak, tak mi się wydaje.
-Skoro Ci się wydaje, to znaczy, że nie jest za dobrze.
-To mało powiedziane, moje życie to katastrofa.
-Nie widać. Jesteś córką Miguela Valente. Twoje życie to bajka.
-Ta i to jaka.
Prychnęłam rozbawiona.
-W porządku, a więc skoro jest tak źle, to trzymaj drinka na pocieszenie.
Powiedział i postawił przede mną kieliszek z przezroczystą cieczą.
-Dzięki.
Powiedziałam i zrobiłam mały łyk napoju.
-Kogo ja widzę.
Usłyszałam piskliwy głos Sabriny i skrzywiłam się niezadowolona.
-Nie prosiłam o kawał świni.
-Uważaj lepiej na słowa, nie chcesz, chyba żeby twój ojciec dowiedział się o twoich alkoholowych eskapadach.
-Masz na myśli tego drinka?
Zapytałam, wskazując na trzymamy w ręku kieliszek.
-Żeby mój ojciec się zdenerwował potrzeba ci o wiele więcej niż mój widok z jednym małym drinkiem.
-Nie byłabym tego taka pewna.
Powiedziała i posłała mi swój zołzowaty uśmieszek. Miałam już coś powiedzieć, gdy drzwi do baru się otworzyły. Odruchowo się odwróciłam i zobaczyłam idącego w naszą stronę Matteo.
Blondynka pisnęła i pobiegła w stronę chłopaka, rzucając się mu na szyję. Brunet zachwiał się lekko i mocno objął dziewczynę w pasie.
-Kochanie, nie spodziewałam się ciebie tutaj.
Powiedziała, wciąż wisząc na chłopaku.
-Chciałem zrobić niespodziankę mojej księżniczce.
Odpowiedział, a mi nagle zrobiło się nie dobrze.
-Zaraz rzygnę.
Powiedziałam i jednym haustem wypiłam całą zawartość kieliszka.
-Luna, nie bądź zazdrosna.
-Milcz padalcu.
Powiedziałam i zeskoczyłam ze stołka.
-Idę od was, bo budzicie we mnie, uczycie obrzydzenia.
Zabrałam ze sobą moją skórzaną torebkę i skierowałam się w kierunku wyjścia.

Destiny ||LUTTEO||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz