Rozdział 17

469 24 10
                                    

Luna POV

-Matteo, odpowiedz mi.
Komu ufasz?
Zapytałam ponownie, gdy nie uzyskałam od bruneta wyczekiwanej odpowiedzi. Chłopak stał przede mną i pustym wzrokiem patrzył się w przestrzeń.
-Aha, wszystko jasne.
Powiedziałam rozżalona.
Miałam szczerą nadzieję, że jako mój przyjaciel, stanie po mojej stronie. Nigdy go nie okłamałam, powinien o tym pamiętać. 
-Luna, to nie tak.
Odezwał się brunet, ale teraz już wiedziałam, że nie mam o czym z nim rozmawiać.
-Nie Matteo.
Powiedziałam i pobiegłam schodami w stronę mojej sypialni.
W głowie miałam taki mętlik, że nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Nie wiedziałam, czy powinnam zacząć się śmiać, czy płakać. No bo co zrobić, gdy zostanie się zdradzonym przez najlepszego przyjaciela?
Usiadłam na łóżku i spojrzałam na stojące na etażerce zdjęcie, przedstawiające mnie i Matteo na wakacjach 3 lata temu. Odkąd pamiętam, byliśmy nierozłączni jak bliźnięta. Chwyciłam za zdjęcie i cisnęłam nim w stronę ściany. Złota ramka rozpadła się, a na ziemię opadły kawałki szkła. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, którą szybko starłam.
Drzwi mojej sypialni otworzyły się z hukiem, a w progu stanął Alejandro- mój lokaj.
-Wszystko w porządku? Usłyszałem hałas.
Zapytał wystraszony, próbując uspokoić szybkie bicie serca.
Nie odpowiedziałam, tylko spuściła wzrok na ziemię. Mężczyzna odwrócił głowę w stronę ściany, pod którą leżały fragmenty roztrzaskanej ramki oraz fotografia.
Zrobił głęboki wdech i zbliżył się do mnie. Uklęknął przede mną i złapał mnie za rękę.
-Co się stało malutka?
Zapytał i wyjął z butonierki jedwabną chusteczkę z monogramem.
-Sabrina się stała.
Powiedziałam i wzięłam od mężczyzny biały materiał.
-Co zrobiła?
Westchnęłam i wytarłam mokrą od łez twarz.
-Odebrała mi Matteo.
-To niemożliwe, przyjaźnicie się od zawsze.
-Tak, ale, jak widać, dla niego nie ma to znaczenia. Moja kuzyneczka zrobiła z siebie ofiarę, a ze mnie potwora i jak widać, Matteo jej uwierzył.
-Kochanie, to na pewno pomyłka. Wszystko się ułoży, zobaczysz.
-Ta, nie znasz mojej kuzynki. Ona zawsze dostaje to, czego chce. Nie masz nawet pojęcia, jak zatruła mi dzieciństwo.
-Ale za to znam ciebie i wiem, że zawsze osiągasz to, czego pragniesz. Tym razem będzie tak samo.
-Co masz na myśli?
Zapytałam, lekko zdezorientowana.
Mężczyzna westchnął i podszedł do drzwi, które zamknął na kluczyk.
Podszedł do mnie i usiadł na łóżku.
-Może nie powinienem tego mówić, ale wykorzystaj broń Sabriny. Dziewczyna na pewno nie będzie się tego spodziewać, a pamiętaj, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone.
-Zabij demona dzisiaj, a jutro zmierz się z diabłem.
-Brawo, widzę, że rozumiesz.
-Tak i to doskonale. Czas zabić swoje demony.
Mężczyzna uśmiechnął się i wstał z miejsca.
-Tylko pamiętaj, żeby nie przeholować. Masz jej dać nauczkę, nie zabić.
-Postaram się.
Starszy mężczyzn tylko się zaśmiał i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą, pragnącą zemsty.
Sięgnęłam do torebki i wyjęłam z niej mój telefon komórkowy. Wybrałam numery moich przyjaciółek i za czekałam, aż się zgłoszą.
-Słucham.
Usłyszałam zaspany głos Ambar.
-Spałaś o tej godzinie?
Zapytałam, zaskoczona.
-Tak, nie mogłam zasnąć w nocy.
Przewróciłam oczami i zignorowałam temat bezsenności mojej przyjaciółki.
-Czego.
Usłyszałam głos Niny, która w końcu łaskawie postanowiła odebrać.
-Grzeczniej dzido.
Powiedziałam.
-Potrzebuję waszej pomocy.
-W czym?
-Musimy jechać do Candelari.
-To jakaś twoja koleżanka?
Zapytałam Ambar, a ja jebnęłam sobie porządnego facepalma w ryj.
-Tak kurwa. To miasto... tak jakby.
-O kurwa, gdzie? W Cansas?
-W dupie. Sabrina jest z tej dziury.
-Po co chcesz tam jechać, przecież ona mieszka u ciebie.
-Ambar, ty jesteś taka głupia czy tylko udajesz?
-No chyba nie.
Powiedziała, z lekkim zawahaniem się.
-No mam nadzieję.
Muszę pogadać z ludźmi z jej szkoły, na pewno musiała tam coś odwalić.
-W porządku, to kiedy chcesz tam jechać.
Zapytała Nina. Przez chwilę nic nie mówiłam, musiałam przemyśleć mnóstwo czynników, między innymi moją dyspozycyjność.
-Myślę, że jutro to najlepsza opcja.
-Jasne, ale powiedz nam, co się stało, że musisz aż tam jechać.
-Nasza mała Sabrinka, powiedziała Matteo, że ją pobiłam i zastraszyłam.
Niestety ku mojemu zaskoczeniu, uwierzył jej.
-Ale starałaś się jakoś mu wyjaśnić, że to nie prawda.
Zapytała Ambar.
-Zapytałam komu wierzy. Nie odpowiedział, więc nie widziałam w tym większego sensu. Skoro po tylu latach przyjaźni on ma takie wątpliwości, to co to za przyjaźń?
-To w takim razie, po co chcesz jechać do tej dziury? Chcesz mu na siłę udowodnić, jaka jest twoja kuzynka?
-Tak. Chcę go uświadomić, zanim ta wariatka mu do końca zryje mózg.
-Luna, ale to nie tak działa. Będziesz mu mogła pokazać nawet najlepsze dowody, ale jeśli nie będzie chciał uwierzyć, to po prostu nie uwierzy.
-Wiem, ale sama dla siebie chcę też to zrobić.
Chcę sobie udowodnić, że nie zwariowałam, a ona w dalszym ciągu, jest wcieleniem zła.
-Nie jestem do tego pomysłu przekonana, ale pojedziemy z tobą. Przyda ci się wsparcie. Poza tym ktoś będzie musiał pilnować, żebyś nie odwaliła czegoś głupiego.
-Tak, spalę dom tej suki.
Wycedziłam przez zęby.
Dziewczyny tylko się zaśmiały, ale mogę się założyć, że Nina zrobiła swoją sławną minę politowania.
-Podjedziesz po nas jutro?
Zapytała blondynka.
-Jasne. Będę jakoś koło 9:00. Fajnie by było, gdybyśmy były tam przed południem.
-Ej to gdzie to jest?
-1000 km od Buenos Aires.
-Co?!
Usłyszałam jednoczesny krzyk moich przyjaciółek.
-No tak, dlatego poproszę ojca o wyczarterowanie samolotu.
-O fuck. Widzę, że to przedsięwzięcie na większą skalę.
Powiedziała Nina i zaśmiała się.
-A żebyś wiedziała. Nikt nie będzie robił idiotki z Luny Valente, a Szczególnie nie taka osoba jak Sabrina Spellman.
-To przydałoby się za bookować pokój w hotelu.
-Zostawcie mi wszystko. Zaraz poproszę Alejandro, żeby się wszystkim zajął.
-Super, czyli możemy spać spokojnie.
-Tak, tylko ani słowa rodzicom. Powiedzcie, że lecimy do spa.
-Jasne. Ja muszę kończyć, bo matka już coś ode mnie chce. Do zobaczenia jutro.
Powiedziała Nina i zakończyła połączenie.
-Ja też muszę już spadać.
Do jutra.
-Jasne. Zadzwonię do Was jeszcze rano. Baj.
Pożegnałam się z przyjaciółką i zakończyłam rozmowę.
Odłożyłam telefon na biurko i ruszyłam w stronę wyjścia z sypialni. Skierowałam się w stronę gabinetu ojca, który znajdował się Vis-a-vis mojego pokoju. Zapukałam i powoli otworzyłam drzwi.
Przy biurku siedział mężczyzna w średnim wieku, ubrany w szary garnitur.
-Tato....
Powiedziałam przesłodzonym głosem.
-No co tam?
Zapytał, wciąż wpatrując się w leżące przed nim dokumenty.
-Mam prośbę i to dużą.
Powiedziałam i usiadłam na fotelu stojącym po przeciwnej stronie.
Mężczyzna podniósł na mnie niepewnie wzrok i zdjął z nosa okulary, które następnie odłożył do czarnego futerału.
-Stało się coś? O co chodzi?
-Mogłabym skorzystać z twojego samolotu?
-Po co ci Samolot? Do szkoły nie masz, aż tak daleko.
-Chciałabym zrobić sobie z dziewczynami wypad do SPA. Słyszałam o jednym, ma bardzo dobre opinie, ale niestety jest kilkaset kilometrów od Buenos Aires.
Mężczyzna zrobił zafrapowaną minę i przyłożył rękę do czoła.
-No nie wiem, coś mi tutaj kręcisz.
-Nie kręcę, mówię prawdę. Naprawdę mi zależy na tym samolocie.
-W porządku, ale w takim razie, musisz sama się wszystkim zająć, bo ja jak widzisz, nie mam na to teraz czasu.
-Serio? Boże, jak ja ci dziękuję! Jesteś najlepszym tatą na świecie.
Powiedziałam i mocno przytuliłam ojca. Grunt to dobra manipulacja, a uda się zdobyć wszystko.
-Doborze, ja muszę wracać do pracy.
Powiedział i ponownie nałożył na nos okulary z czarnymi oprawkami.
-W porządku, to ja pójdę się już pakować.
Powiedziałam i po cichu wycofałam się z gabinetu, zamykając za sobą drzwi.

Hej! Szybkie ogłoszenie!
Zachęcam Was do zaobserowania mojego profilu. Łatwiej i szybciej jest wrzucić notkę ogólną niż odpisywać na każdy komentarz, w którym często pojawia się te samo pytanie.

No to tyle.
Miłego weekendu ❤😘

Destiny ||LUTTEO||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz