Był nowy dzień. Słońce z całą swoją mocą grzało pomieszczenie. Powoli otworzyłam oczy wybudzając się ze snu. Natychmiast przypomniałam sobie, że z własnej nierozwagi zapomniałam wczoraj zasłonić okno. Stopniowo uświadamiałam sobie wydarzenia z ostatniej nocy. Rozbudził mnie dźwięk tykającego zegara, wskazujący wybicie pełnej godziny. Usiadłam na łóżku, by dostrzec liczby na jego tarczy i nie mogłam oczom uwierzyć: Wybiła dwunasta.
Natychmiast usiadłam na łóżku zakładając drewniane chodaki obszyte ciepłą skórą. Wstałam, wysunęłam szufladę i ubrałam biała halkę obszytą koronką w kwiaty oraz granatową spódnice w złotą kratę.
Po chwili przyszła moja służka May (czyt. Mej), która pomogła mi założyć grube, szare rajstopy i zawiązała krótszą wersje gorsetu oraz pomogła wybrać pudrowo różową koszulę z długim rękawem przy czym nie pisnęła ani słowa, więc ja też w się nie odzywałam.
Kiedy byłam już w pełni ubrana do apartamentu weszła Bridget (siostra May) z trzaskiem otwierając drzwi.
One dwie były jak ogień i woda. Bridget jest wiecznie żywa - jak ogień, a May spokojna jak woda.
Ta co weszła jako druga szybko przemówiła:
- Panienko, musi panienka to szybko zobaczyć.
Oczywiście pobiegłyśmy za nią z May, przy okazji przekręcając klucz w zamku.
Bridget prowadziła nas korytarzem w kierunku pokojów jakiejś arystokratki, a przed jej drzwiami zebrało się chyba piętnaście osób razem z pracownikami. Wszyscy wyglądali na bardzo przejętych jakimś wydarzeniem, jednak nie mogłam zrozumieć jakim.
Przepchnęłam się pod ścianą po lewej stronie, żeby zobaczyć co się stało, jednak przez przypadek weszłam w kałużę wina wypływającą z otwartych drzwi panny Clair - bratanicy Molly. Nachyliłam się by zetrzeć z buta czerwoną ciecz, jednak w kontakcie ze skórą okazała się być ciepła. Odskoczyłam od drzwi jak oparzona i dopiero wtedy zauważyłam życzliwą starszą kobietę pocieszającą jakiegoś mężczyznę.
-Molly!- zawołałam, po czym szybko dotarłam do starej znajomej.- Co tu się dzieje?- spytałam sekundę później dostrzegając księdza ubranego w czarną stułę, odmawiającego znak krzyża nad otwartymi drzwiami.
-Och, to straszne droga Rose, mojemu bratu zmarła córka, Penelopa - wychlipała przez łzy.
W tym właśnie momencie zauważyłam jak dwaj pracownicy obsługi, ubrani na biało niosą ciało blondynki. Natychmiast wszystko zrozumiałam widząc ją całą we krwi: KTOŚ JĄ ZAMORDOWAŁ.- Panie Clair, proszę przyjąć moje kondolencje.
- Ach, dziękuję panienko DeWitt, proszę na siebie uważać. Niedługo będzie sekcja zwłok, ale chyba wiem co się stało...
- Co pan sugeruje?
- Jestem pewien, że za jej śmiercią stoi mężczyzna, więc proszę się domyślić jaki mógł mieć powód.
-Rozumiem. Spokojnie, będę się pilnować.***
Nie wiem czemu, nogi same zaniosły mnie do saloniku, w którym bogacze grali na pieniądze. Chyba byłam zwyczajnie ciekawa reakcji Cala na wieści, które mu przyniosę.Kiedy weszłam do pomieszczenia, w którym zabawiali w dużej większości mężczyźni, Caledon grał w bilard wraz z przyjaciółką mojej matki. Sądząc po wiwatach pijanych biznesmenów, chyba wygrywał. Sama nie znam się na takich rzeczach, więc nie znając zasad stanęłam z boku i czekałam aż ich runda dobiegnie końca.
-Witaj Rose, przyszłaś popatrzeć jak na ciebie zarabiam?- spróbował żartować, jednocześnie chowając wygrane sto dolarów do kieszeni.
- Nie Cal, dowiedziałam się czegoś. - celowo przybrałam tajemniczą minę i założyłam ręce na piersi.
- To opowiadaj, kochanie. - zakomenderował siadając na obrotowym taborecie obitym czarną skórą przy stoliku barmana, do którego w między czasie zdążyliśmy podejść.- Pamiętasz pannę Clair?
- To chyba była jakaś rodzina z Brownami.
- Tak. Była bratanicą Molly, tylko kilka lat starsza od nas.
- Czemu była?
- Nie żyje Cal. Ktoś ją zamordował.
- Nie wierzę. - oznajmił mi tonem małego dziecka.
- Mam Ci pokazać?
- Zaczekaj. Nie przetrawię tego na trzeźwo.
Odwróciłam głowę, przewracając oczami w czasie, gdy mój narzeczony zamawiał wódkę.
- Dla pani też coś podać? - odezwał się do mnie barman.
- A macie coś niezbyt upajającego?
- Drink z dodatkiem herbaty, cytryny, mięty i ajerkoniaku.
- A coś jeszcze słabszego?
- Raczej nie, nasz bar słynie z mocnych trunków.
- Proszę pokazać co pan ma.
- Jeśli chce pani pozostać trzeźwa, to mogę zaproponować malinę, żurawinę..
- A coś czego jeszcze nie miałam okazji spróbować?
- Egzotyczna ambrozja o smaku kiwi i brzoskwini na bazie jasnego piwa.
- Człowieku, gdzieś ty się wychował? Żeby damie piwo proponować. - odezwał się Cal już lekko podpitym głosem, bo zdążył wypić swój kieliszek.
- Ależ, chętnie skosztuję.Po opróżnieniu kieliszków poszłam pokazać młodemu Hockley'owi miejsce śmierci Penelopy Clair. Bardzo łatwo znaleźliśmy odpowiednie drzwi, ponieważ widniał na nich taki symbol:
Pod nim znajdowała się tabliczka: "Zakaz wstępu dla gości i personelu. Obowiązuje do 28 kwietnia 1912 roku."
- Czy teraz już mi wierzysz Cal?
- Tak Rose, owszem wierzę. Dobrze, że nie ciebie to spotkało. Chodź już, nie warto tu stać.
Poszliśmy do jadalni na obiad, w moim przypadku śniadanie na tarasie prażąc się w słońcu. Dopiero tam dotarło do mnie co się wydarzyło. Na statku grasuje morderca i każdy może się stać następną ofiarą. Nawet ja.Wychodząc z jadalni natknęłam się na Fabrizo i szybko zaciągnęłam go w boczne przejście, tak, żeby nikt nas nie słyszał.
- Mam prośbę - zaczęłam prosto z mostu. - przekaż Jack'owi, niech przyjdzie do mnie po piętnastej, bo muszę mu coś powiedzieć.
-Dobra, nie ma sprawy. Jak tylko go znajdę.***
Czekanie dłużyło się niemiłosiernie. Chodziłam w kółko, od drzwi do okna czekając aż chłopak, którego darzę uczuciem wreszcie się zjawi.
Po paru minutach w końcu zastukał do drzwi.
- Proszę, wkładaj - wręczył mi żółtą chustę na głowę.
- Po co mi to?
-No, chyba lepiej, żeby twój narzeczony ani tym bardziej matka nas nie rozpoznali.
- Aaa, teraz rozumiem.
- Chodź za mną. Znam dobre miejsce.
Wyszliśmy na dwór, po drabince przeciwpożarowej na dach kabiny jakiegoś marynarza.
Jak weszliśmy stanęłam oniemiała. Wszędzie były porozstawiane zapalone świeczki, na dachówce leżały dwie poduszki, a między nimi stał ustawiony talerz z owocami.
- Sam to przygotowałeś?
Kiwnął potakująco głową.
- Och, Jack, tu jest pięknie.
- Zaczekamy do zachodu?
Tym razem ja odpowiedziałam twierdząco.
- Muszę Ci coś powiedzieć. - złapałam go za rękę. - Dziś rano na Tytanicu zamordowano kobietę, teraz trwa sekcja zwłok. Proszę, nie mieszaj się w to. Nie chcę, żeby coś Ci się stało.
Dostrzegłam smutek w jego oczach, bo wiem, że trudno mu będzie opanować swoją rządzę przygód. Na szczęście powiedział, że mnie posłucha. Mam tylko nadzieję, by rzeczywiście tak było.
CZYTASZ
Titanic: Dopłyniemy do brzegu?
FanfictionCo jeśli udało by się wyminąć górę lodową? Myślicie, że wszystko byłoby łatwiejsze? Nic bardziej mylnego. Przecież ta słynna katastrofa morska z 14 kwietnia 1912r. ułatwiła Rose odłączenie się od rodziny i porzucenie narzeczonego, więc co się stani...