Rozdział 28

77 2 25
                                    

Początek sierpnia 1912, Gdzieś na środku Atlantyku

Dla kuzyna Bukater 'owej zdobywanie energii polegało na wkładaniu do ust i połykanie tego co było na statku, a chociaż w jednej milionowej przypominało żywność. Jednak za każdym razem gdy nadchodziła pora posiłku, Harry myślał o swoim przyjacielu, który z pewnością obecnie jada znacznie gorzej. Tamtemu było znacznie ciężej, ponieważ zdążył przywyknąć do pałacowych uczt i angielskich złotych kieliszków, a obecnie spożywał rację najuboższego robotnika.

Natomiast jego przyszły wybawiciel aktualnie szedł usiąść na beczce i w spokoju skonsumować strawę. W tym czasie statkiem zakołysała potężna fala, przez którą dzisiejszy obiad mężczyzny wylądował na dnie oceanu, a sam blondyn doświadczył bliskiego spotkania z podkładem. Wtedy zauważył granatowe niebo i poczuł gwałtowny podmuch wiatru, zwiastujący nadchodzący sztorm.

Już po dziesięciu minutach dwa żywioły dały niedoświadczonym marynarzom spektakularny pokaż swoich umiejętności. Niebezpieczny taniec wody i wiatru ogarnął mężczyzn ze wszystkich stron, wywołując przerażenie.

Zła pogoda trwała ponad godzinę. Ekipa ratunkowa umknęła z tej pułapki oceanu, dzięki ptakom, które zauważył jeden z młodszych członków załogi. Zwierzęta zawsze kierują się w bezpieczne miejsce, dlatego najłatwiej uciec podążając za nimi, co właśnie uczynili członkowie organizacji, poszukując wodnego azylu.

***

Cockatoo Island, Australia, początek sierpnia 1912 roku

Już prawie tydzień więźniowie objęci kwarantanną przebywali w celi otoczonej z trzech stron ścianą, a od strony morza jedynie prętami. Dzięki temu w celi było więcej światła. Klimat tropikalny sprawiał, że włosy Philippe'a stały się ciemniejsze niż złoto, bardziej miedziane. Oczy jednak pozostały takie same. Nadal żywe, wciąż nieprzygaszone. To była zasługa kompanów niedoli. Mężczyźni bowiem umilali sobie tragiczne dni rozmową, która dodawała im energii.

Tak też było i dzisiaj. Zaczęli sobie opowiadać z jakich przyczyn zostali zesłani w miejsce, gdzie obecnie się znajdują.

- Ja kiedyś, a właściwie to do niedawna, zajmowałem pewne stanowisko w pałacu. Rodzina królewska również dobrze mnie znała. Księżniczka Wiktoria nawet za dobrze. Pewnego razu ich Wysokości widziały jak ją przytulałem i dlatego tu jestem.

- Wow, ten dopiero ma osiągnięcie. Mnie wydał dawny kolega, z którym prowadziłem działalność sprzedaży opium - odezwał się brodacz imieniem Falk. - Chciałbym dokonać zemsty kiedy już stąd wyjdę. Spojrzeć na niego tą samą miarą, co on wtedy omiótł mnie i wymierzyć mu zasłużoną karę - mężczyzna coraz bardziej odpływał do krainy fantazji, dopóki ktoś inny mu nie przerwał.

- A ty Philippe, co zrobisz kiedy wreszcie opuścisz tragiczne miejsce, jakim jest ta wyspa? Kogo wyślesz na tamten świat?

- Na pewno nie popełnię królobójstwa.

- Rzeczywiście. Twoja sytuacja należy do nieco bardziej skomplikowanych w przeciwieństwie do naszych. Dlatego tym mocniej ciekawi mnie, co uczynisz - odrzekł czwarty, ostatni z więźniów.

- Nie wiem, ale nie zamierzam nikogo zabijać. Żywię jedynie nadzieję, że uda mi się odnaleźć Wiktorię, a ona będzie już wdową. Przedrę się wtedy na dwór pod fałszywym nazwiskiem. Wrócimy do tego co było, a jeśli ona zechce, zostanę jej mężem.

- A jeśli ona już będzie matką? - ciągnął ten ostatni.

- Wtedy doświadczę roli ojca.

- To tylko jedna opcja, mężulek zawsze może jeszcze żyć - przypomniał ten, co rozpoczął zadawanie pytań blondynowi. - Czy wtedy sięgniesz po broń?

Titanic: Dopłyniemy do brzegu?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz