Jack we wtorkowe popołudnie wracał z apteki i szedł do domu Molly, trzymając w ręce reklamówkę leków dla chorej gospodyni. Znajdował się kilkadziesiąt metrów od murowanego, kolejowego mostu. Nad sklepieniem jeździły pociągi, a pod spodem krótkim tunelem chodzili ludzie. Dzisiaj jednak, jedynie trójka trzynastolatków okładała pięściami młodszego chłopaka. Widać było, że ma podbite oko i zakrwawioną wargę.
- A co wy sobie myślicie?! Matki nie nauczyły, że nie bije się słabszych? Zero zasad moralnych! - Wykrzykiwał Jack dopóki nie przepędził młodych napastników. Nawet nie zwrócił uwagi, że w trójkę nastolatkowie mogliby go pokonać. Na szczęście dla Jacka, chłopcy nie grzeszyli rozumem i też tego nie wiedzieli.Gdy tylko napastnicy się oddalili, Jack zbliżył się do około dziesięcioletniego chłopczyka. Malec wyglądał jak kropka w kropkę Downson gdy był młody. Jedyną drobną różnicą był fakt, że dziesięciolatek miał trochę ciemniejsze i dłuższe włosy.
Blondyn na widok chłopca poczuł, jak zalewają go wspomnienia z dzieciństwa. Jego też często bili i wyzywali, przeważnie z powodu wiecznie pijanego ojca.
- Nic Ci nie jest? Jak masz na imię?
- Carl, i nie, nic. Dziękuję panu. - odparł pociągając nosem.
Jack podał chłopcu chusteczkę, którą malec z ochotą przyjął.
- Carl, wiesz może dlaczego Cię pobili? - Młody Downson cały czas mówił spokojnym tonem, odpowiednim do rozmowy z dzieckiem, które wygląda jakby zaraz miało się popłakać.
- Chcieli się odegrać za to, że przełapałem ich na piciu pod barem.
- Naskarżyłeś komuś, a oni Cię pobili. - Nikt nie wiedział czy to było pytanie, czy zwykła teoria.
- W żadnym wypadku, ja mam swój honor i nie skarżę na ludzi. - Carl odrobinę się oburzył tym oskarżeniem. - Nikomu nie mówiłem, ale oni się bali. Najpierw zaczęli mnie wyzywać, więc po prostu udawałem, że nie słyszę. Jednak potem zaczęli obrażać moją kochaną mamę i wtedy się na nich rzuciłem.
- Wiesz, trzeba mieć trochę odwagi, żeby się rzucić na silniejszych.
- Uważa pan, że jestem odważny?
- W rzeczy samej, ale niestety zarazem odrobinę nierozsądny. Swoją drogą, co konkretnie mówili o twojej mamię?
- Rok temu, że mama zaczęła chorować, a tata wyjechał, kiedy się o tym dowiedział. No i zaczęli gadać, że jest głupia, nie zasługuje na męża, że to dobrze, że wyjechał. - Carl na nowo był prawie bliski płaczu.
- Spójrz na mnie. - Rozkazał i zaczął ponownie mówić, gdy chłopiec spełnił polecenie. - Każda kobieta zasługuje na mężczyznę, który będzie dla niej dobry, a naszym obowiązkiem jest chronić nasze kobiety.
- Będę o tym pamiętał.
- Odprowadzę Cię do domu, tylko wskaż mi drogę.
- W prawo na krzyżówce i dalej prosto do Sad street.***
Starsza kobieta w wieku czterdziestu paru lat, gdy tylko spostrzegła syna, wybiegła przed dom z miotłą w ręce.
- Proszę się odsunąć od mojego dziecka! Co mu pan zrobił?!
- Mamo, spokojnie. To - wskazał na swoje fioletowe oko - zrobili mi chłopacy, a pan eee... zapomniałem nazwiska.
- Downson.
- Pan Downson ich przepędził i mnie przyprowadził.
- W takim razie dziękuję.
- Nie ma za co pani...
- Camilie - wyciągnęła rękę.
- Jack - oddał uścisk.
- Może zostanie pan na kolacji?
- Chciałbym bardzo, ale w domu już na mnie czekają. Za to na pewno jeszcze Cię kiedyś, Carl odwiedzę.
- W takim razie do widzenia. - Po tych słowach kobieta poprawiła kok z czarnych włosów, zgarnęła spódnice i weszła z synem do domu.💠💠💠
We wtorkowe popołudnie, na nabożeństwie majowym Harry próbował mszalnego wina, którym został poczęstowany przez kościelnego, który jak się okazało miał na imię Grayson.
- Na kogo tak zerkasz?
- Co? Na nikogo. - Harry mocno się zmieszał, gdyż istotnie, nieustannie spoglądał przez szparę w drzwiach zakrystii na pannę z pierwszej ławki, jednocześnie popijając wino.
- Jesteś w kościele i jeszcze kłamiesz. - Wesoło stwierdził kościelny.
- Dobrze, - wywrócił oczami - podejdź tu. To ta w czarnych włosach.
- Ładna wygląda trochę jak Królewna Śnieżka - stwierdził, kiedy dostrzegł dziewczynę.
- Wiem. Słodka May, która rumieni się na różowo.
- Podoba Ci się.
Harry spojrzał na Graysona przerażonymi oczami, które zdradziły, że mężczyzna miał rację.
- Daj jej jakiś znak, że chciałbyś się do niej zalecać.
- A jak mnie wyśmieje?
- Przynajmniej nie będziesz żyć w niepewności.
- To co mam zrobić?
- Powiedz jej.Już następnego dnia Harry wysłał swojej wybrance bukiet złożony z kwiatów fioletowego bzu i biało-różowych róż. Wszystkie kwiaty zerwał z ogrodu proboszcza, gdy nikt nie patrzył.
Bał się tego spotkania bardziej niż samej śmierci.
Z tego powodu do bukietu dołożył wiersz i wysłał kurierem.
Wiersz brzmiał tak:"Kocham Cię w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham Cię w kapeluszu i w berecie.
W korytarzu i na powietrzu,
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I na końcu ulicy. I na początku.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro.
Dniem i nocą.I wiosną, kiedy jaskółka przylata.
A latem? Jak treść lata.
Jesieniom, gdy chmurki i humorki.
Będę Cię kochał nawet, jeśli gubisz parasolki.
Kiedy zima posrebrzy ramy naszych okien,
pokocham Cię, jak wesoły ogień.
Blisko w twoim sercu. Koło niego.
Pozwól mi zostać przy tobie,
bo od dawna masz wstęp do serca mego.Tajemniczy Wielbiciel
Wiersz to moja przeróbka "Rozmowy Lirycznej", którą omawialiśmy na polskim.
Jeśli chodzi o fabułę, to teraz obaj główni, męscy bohaterowie mają swojego przyjaciela w gronie mężczyzn.
PS. Wyobraźcie sobie co było u mnie w klasie, gdy pani to nam kazała czytać z podziałem na role (w oryginale tekst ma formę dialogu).
Do następnego!
CZYTASZ
Titanic: Dopłyniemy do brzegu?
FanfictionCo jeśli udało by się wyminąć górę lodową? Myślicie, że wszystko byłoby łatwiejsze? Nic bardziej mylnego. Przecież ta słynna katastrofa morska z 14 kwietnia 1912r. ułatwiła Rose odłączenie się od rodziny i porzucenie narzeczonego, więc co się stani...