Rozdział 14

83 4 15
                                    

Jack we wtorkowe popołudnie wracał z apteki i szedł do domu Molly, trzymając w ręce reklamówkę leków dla chorej gospodyni. Znajdował się kilkadziesiąt metrów od murowanego, kolejowego mostu. Nad sklepieniem jeździły pociągi, a pod spodem krótkim tunelem chodzili ludzie. Dzisiaj jednak, jedynie trójka trzynastolatków okładała pięściami młodszego chłopaka. Widać było, że ma podbite oko i zakrwawioną wargę.
- A co wy sobie myślicie?! Matki nie nauczyły, że nie bije się słabszych? Zero zasad moralnych! - Wykrzykiwał Jack dopóki nie przepędził młodych napastników. Nawet nie zwrócił uwagi, że w trójkę nastolatkowie mogliby go pokonać. Na szczęście dla Jacka, chłopcy nie grzeszyli rozumem i też tego nie wiedzieli.

Gdy tylko napastnicy się oddalili, Jack zbliżył się do około dziesięcioletniego chłopczyka. Malec wyglądał jak kropka w kropkę Downson gdy był młody. Jedyną drobną różnicą był fakt, że dziesięciolatek miał trochę ciemniejsze i dłuższe włosy.

Blondyn na widok chłopca poczuł, jak zalewają go wspomnienia z dzieciństwa. Jego też często bili i wyzywali, przeważnie z powodu wiecznie pijanego ojca.
- Nic Ci nie jest? Jak masz na imię?
- Carl, i nie, nic. Dziękuję panu. - odparł pociągając nosem.
Jack podał chłopcu chusteczkę, którą malec z ochotą przyjął.
- Carl, wiesz może dlaczego Cię pobili? - Młody Downson cały czas mówił spokojnym tonem, odpowiednim do rozmowy z dzieckiem, które wygląda jakby zaraz miało się popłakać.
- Chcieli się odegrać za to, że przełapałem ich na piciu pod barem.
- Naskarżyłeś komuś, a oni Cię pobili. - Nikt nie wiedział czy to było pytanie, czy zwykła teoria.
- W żadnym wypadku, ja mam swój honor i nie skarżę na ludzi. - Carl odrobinę się oburzył tym oskarżeniem. - Nikomu nie mówiłem, ale oni się bali. Najpierw zaczęli mnie wyzywać, więc po prostu udawałem, że nie słyszę. Jednak potem zaczęli obrażać moją kochaną mamę i wtedy się na nich rzuciłem.
- Wiesz, trzeba mieć trochę odwagi, żeby się rzucić na silniejszych.
- Uważa pan, że jestem odważny?
- W rzeczy samej, ale niestety zarazem odrobinę nierozsądny. Swoją drogą, co konkretnie mówili o twojej mamię?
- Rok temu, że mama zaczęła chorować, a tata wyjechał, kiedy się o tym dowiedział. No i zaczęli gadać, że jest głupia, nie zasługuje na męża, że to dobrze, że wyjechał. - Carl na nowo był prawie bliski płaczu.
- Spójrz na mnie. - Rozkazał i zaczął ponownie mówić, gdy chłopiec spełnił polecenie. - Każda kobieta zasługuje na mężczyznę, który będzie dla niej dobry, a naszym obowiązkiem jest chronić nasze kobiety.
- Będę o tym pamiętał.
- Odprowadzę Cię do domu, tylko wskaż mi drogę.
- W prawo na krzyżówce i dalej prosto do Sad street.

***

Starsza kobieta w wieku czterdziestu paru lat, gdy tylko spostrzegła syna, wybiegła przed dom z miotłą w ręce.
- Proszę się odsunąć od mojego dziecka! Co mu pan zrobił?!
- Mamo, spokojnie. To - wskazał na swoje fioletowe oko - zrobili mi chłopacy, a pan eee... zapomniałem nazwiska.
- Downson.
- Pan Downson ich przepędził i mnie przyprowadził.
- W takim razie dziękuję.
- Nie ma za co pani...
- Camilie - wyciągnęła rękę.
- Jack - oddał uścisk.
- Może zostanie pan na kolacji?
- Chciałbym bardzo, ale w domu już na mnie czekają. Za to na pewno jeszcze Cię kiedyś, Carl odwiedzę.
- W takim razie do widzenia. - Po tych słowach kobieta poprawiła kok z czarnych włosów, zgarnęła spódnice i weszła z synem do domu.

💠💠💠

We wtorkowe popołudnie, na nabożeństwie majowym Harry próbował mszalnego wina, którym został poczęstowany przez kościelnego, który jak się okazało miał na imię Grayson.
- Na kogo tak zerkasz?
- Co? Na nikogo. - Harry mocno się zmieszał, gdyż istotnie, nieustannie spoglądał przez szparę w drzwiach zakrystii na pannę z pierwszej ławki, jednocześnie popijając wino.
- Jesteś w kościele i jeszcze kłamiesz. - Wesoło stwierdził kościelny.
- Dobrze, - wywrócił oczami - podejdź tu. To ta w czarnych włosach.
- Ładna wygląda trochę jak Królewna Śnieżka - stwierdził, kiedy dostrzegł dziewczynę.
- Wiem. Słodka May, która rumieni się na różowo.
- Podoba Ci się.
Harry spojrzał na Graysona przerażonymi oczami, które zdradziły, że mężczyzna miał rację.
- Daj jej jakiś znak, że chciałbyś się do niej zalecać.
- A jak mnie wyśmieje?
- Przynajmniej nie będziesz żyć w niepewności.
- To co mam zrobić?
- Powiedz jej.

Już następnego dnia Harry wysłał swojej wybrance bukiet złożony z kwiatów fioletowego bzu i biało-różowych róż. Wszystkie kwiaty zerwał z ogrodu proboszcza, gdy nikt nie patrzył.
Bał się tego spotkania bardziej niż samej śmierci.
Z tego powodu do bukietu dołożył wiersz i wysłał kurierem.
Wiersz brzmiał tak:

"Kocham Cię w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham Cię w kapeluszu i w berecie.
W korytarzu i na powietrzu,
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I na końcu ulicy. I na początku.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro.
Dniem i nocą.

I wiosną, kiedy jaskółka przylata.
A latem? Jak treść lata.
Jesieniom, gdy chmurki i humorki.
Będę Cię kochał nawet, jeśli gubisz parasolki.
Kiedy zima posrebrzy ramy naszych okien,
pokocham Cię, jak wesoły ogień.
Blisko w twoim sercu. Koło niego.
Pozwól mi zostać przy tobie,
bo od dawna masz wstęp do serca mego.

Tajemniczy Wielbiciel

Wiersz to moja przeróbka "Rozmowy Lirycznej", którą omawialiśmy na polskim.

Jeśli chodzi o fabułę, to teraz obaj główni, męscy bohaterowie mają swojego przyjaciela w gronie mężczyzn.

PS. Wyobraźcie sobie co było u mnie w klasie, gdy pani to nam kazała czytać z podziałem na role (w oryginale tekst ma formę dialogu).

Do następnego!

Titanic: Dopłyniemy do brzegu?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz