Rozdział 13

93 3 26
                                    

Gdy tylko rozpoczął się dzień roboczy, a słońce było wysoko na niebie, chociaż co jakiś czas przesłaniały je chmury, Harry poszedł przed budynek policji i stanął w zacienionym zaułku czekając na Bridget. Krótko przed dwunastą w południe niebo stało się szare, a na bruku zaczęły powstawać pierwsze kałuże.
Blondyn założył kaptur czarnej peleryny w celu ochronienia głowy przed deszczem i ponownie spojrzał na gmach, w chwili, gdy wychodziła oczekiwana przez niego kobieta.

Wyszedł na chodnik, zagradzając jej drogę.
- Kim jesteś? - Zapytała Bridget wcale się nie bojąc. Znała siebie i wiedziała, że byłaby w stanie znokautować przeciwnika, gdyby ktoś chciał jej wyrządzić jakąś krzywdę.
- Spokojnie, to ja. - powoli odchylił kaptur - Jak poszło?
- Całkiem nieźle. Na początku musiałam przedstawić kim była dla mnie Rose i czy widziałam mężczyznę, który ją wtedy gonił. Powiedziałam, że tak, ale miał zasłoniętą twarz. - Harry rozszerzył ze zdziwienia swoje piękne oczy w chłodnym, niebieskim kolorze. - Zrozum, półprawdy są bardziej wiarygodne niż całkowite kłamstwa. Potem pytali się czy twoja kuzynka miała bliski kontakt z innymi mężczyznami, nie licząc narzeczonego. Odpowiedziałam im, że słyszałam jakiś obcy baryton i słowa szantażu, kierowane do Rose, na które nie chciała się zgodzić.
- Brawo, przekierowałaś sprawę na niewłaściwe tory. Nie każdy tak potrafi.
- Dzięki.
- Powiedz, celowo oczerniłaś Jacka?
- Nawet go lubię, ale przecież miałam dobre intencje. Wiem, że prawidłowo zajmie się moją byłą pracodawczynią.
- Odprowadzić Cię pod dom? - Harry miał wielką nadzieję ujrzeć czarnowłosą May o oczach takich samych jak jego, spoglądającą z okna w oczekiwaniu na siostrę.
- Jak chcesz to możesz. - Lekceważąco przyjęła ramię blondyna. - Cieszę się, że May nie jest jeszcze pełnoletnia.
- A kiedy będzie? - Spytał młody Bukater wyobrażając sobie, jak do twarzy byłoby wspomnianej pannie w białej sukni.
- Szesnastego października obchodzi osiemnaste urodziny, a ja dwudziestego szóstego czerwca.
- To May ma urodziny dziewiętnaście dni po mnie.
- Więc jesteś z września?
- Tak, dokładnie.
Dwójka ludzi poszła wspólnie w stronę instytutu.

💠💠💠

Rozległo się pukanie do drzwi, w których progu stał lokaj.
- Przyszedł list dla pana Jacka Downsona.
- Dziękuję bardzo. - Właściciel odebrał kopertę i otworzył ją używając noża do listów, którego udało mu się znaleźć w pokoju.
- Od kogo to? - Zainteresowała się Rose.
- Od Fabrizo.
- Co u nich?
- Poczekaj, przeczytam Ci.

Drogi Jacku,

Razem z Isą wyszliśmy z portu w piątek, krótko przed południem. Trochę błądziliśmy, ale w końcu, około godziny trzynastej udało nam się dostać na niezwykle zatłoczony dworzec. Znaleźliśmy swój pociąg (znajomi Isy załatwili nam bilety i przyszli nas pożegnać) , razem z biletami weszliśmy do wagonu trzeciej klasy, gdzie było mnóstwo ludzi (między innymi pewna kobieta z bardzo irytującymi kurczakami na sprzedaż). (Aż miałem ochotę je własnoręcznie udusić, bo mi spać nie dawały i biedna Isa też czuła się przez nie zmęczona). W każdym razie irytujące zwierzęta przy trzeciej stacji z rzędu opuściły wagon. (Właścicielka je zabrała na jakiś targ, dlatego potem już było spokojniej). Po pięciu godzinach dojechaliśmy do Vermontu i znaleźliśmy domek który zapisał w testamencie wuj mojej narzeczonej. Bardzo urokliwa, piętrowa chatka z drewnianym podestem. Pomalowana na biało z kolumienkami w tym samym kolorze, podtrzymującymi  czerwoną dachówkę. W sobotę wracałem z lasu z naręczem drewna, zobaczyłem Isę na  bujanym fotelu, głaszczącą jakiegoś kota, którego rzekomo znalazła za domem. Kazałem jej go przepędzić, bo jeszcze przez niego toksoplazmozy dostanie, a termin na grudnia! Zapomniałem wspomnieć, że razem z sąsiadami (których dom ledwo jestem w stanie zauważyć, takie tam odludzie) dzielimy pole dyniowe i w najbliższym tygodniu będziemy je sadzić.

Pozdrawiam, Fabrizo

Po przeczytaniu korespondencji zakochani zeszli na parter, bo ponownie zjawił się listonosz, tym razem z paczką dla Molly. Najpierw roznosił wszystkim na ulicy listy, dopiero potem zabrał się za paczki. Położył karton na szafie razem z pomocnikiem, gdyż była bardzo ciężka. Znajdował się w niej telewizor.

Po pięciu minutach Jack razem z lokajem cioci, Molly, którego siostrzenica kobiety podejrzewała o romans z jej ciocią. Mężczyźni nastawiali antenę próbując złapać sygnał. Podczas tych zmagań poraził go prąd i cała szopa miodowych włosów stanęła dęba.
- Poczekaj, rozczeszę Cię. - Rose wzięła z półki plastikową szczotkę i zabrała się do pracy z szerokim uśmiechem. Uwielbiała wkładać palce w jego włosy i na nowo sobie przypominać jak przyjemne były w dotyku.

Po półgodzinie zmagań na ekranie pojawił się czarno-biały obraz.
- Dziękuję wam za pomoc. - Odparła kobieta i lekko zachwiała się na nogach w porę przytrzymując się stołu.
- Ciociu wszystko dobrze?
Może pójdziesz się położyć.
- Tak, to dobry pomysł.
- Odprowadzę panią.
- Dziękuję Rick.
Wszystkich domowników złapały ogromne obawy o zdrowie pani domu.

Titanic: Dopłyniemy do brzegu?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz