Rozdział 33

28 3 23
                                    

Ciepłe nocne powietrze zwiększało pragnienie młodych ludzi, którzy właśnie wchodzili do lokalu, by uzgodnić z właścicielem kwestie wesela. Całe szczęście mieli wolny termin, który pokrywał się z datą ustaloną w kościele.
Było to dość prawdopodobne, skoro mieszkają w małym mieście. Dużo większym zmartwieniem były wieczorki taneczne organizowane przez trzy weekendy w miesiącu. Całe szczęście akurat na dzień ślubu nie mieli żadnych rezerwacji.

Jack i Rose byli sami z właścicielem, gdyż miejsce było całkiem puste. Aby rozluźnić atmosferę, jak również w ramach degustacji dostali po kieliszku wódki i szklance whisky. Jack nawet poprosił o dwie, przypłacając czyn karcącym spojrzeniem narzeczonej. Udało im się wybrać najlepszy tort oraz ustalić godziny imprezy wraz z menu.

- Wybraliście świetny termin w tym październiku - stwierdził właściciel.

- Czemuż to?

- Do tego czasu, w tamtych oknach - wskazał ręką ścianę naprzeciw lady przy barze - witraże zamierzamy wstawić, więc będzie jeszcze ładniej.

- Usiłuję sobie to wyobrazić.

- Ależ może pani. Wystarczy zrobić to, co ja. - Wziął kolorową butelkę i ustawił w taki sposób, żeby padały na nią promienie słoneczne, kiedy będzie na nią patrzył. - Efekt będzie podobny, ale bardziej kolorowy.

***

Następnego dnia Rose miała swoją pierwszą wizytę u tutejszego lekarza. Nie chciała mówić o niej Jackowi, gdyż miała dotyczyć spraw kobiecych. Wtajemniczyła jedynie cioteczkę Elizę, aby w razie konieczności przedstawić mu wspólną wersję wydarzeń.

W poczekalni było kilka osób i starszy mężczyzna w rejestracji. Zauważył, że jest nietutejsza i nie chciał dać jej spokoju pytaniami oraz plotkami z miasta.

- Czy zechciałaby pani wpisać mi się do pamiętnika?
- Jak najbardziej.
- To zaraz go przyniosę. Mam tam też zapisane co ciekawsze historie z naszego miasta.

Gdy wrócił stało się jasne, że ta pogawędka za prędko nie minie.
- A wie Pani, że w tym tygodniu będą u nas wybory?
- Ale jakie?
- Jak to: jakie, prezydenckie!
- Nie miałam pojęcia - Rose była w szoku.

Jako Brytyjka i tak nie mogła wziąć w nich udziału, więc nie interesowała się zanadto tym tematem. Była za ciekawa czy Jack o nich wie. Skoro jest obywatelem amerykańskim mógłby głosować, a ona słyszała, że na tym kontynencie przywiązują ogromną wagę do demokracji. Co prawda, nigdy nie słyszała, żeby kiedykolwiek mówił o swoich preferencjach politycznych, ale nie wiadomo jaką partię Dawnson kryje w swoim sercu.

- Kto w ogóle startuje? - nieśmiało zapytała, jednak zaraz pośpieszyła z wyjaśnieniem. - Pewnie pana dziwi mój brak wiedzy w tej kwestii. Jak już zdążyłam wspomnieć, nie pochodzę stąd, w ogóle nie jestem Amerykanką, dlatego nie mam o tym pojęcia.

- Nic nie szkodzi! Miałem kiedyś trochę krytyczne podejście do demokracji, ale dwaj synowie mnie przekonali i od tego czasu zawsze idę oddać głos. Rozumie Pani, oni tacy wszechstronni, obeznani w świecie to pewnie rację mają. Za moich czasów to wystarczyło wiedzieć co się w okolicy dzieje, a reszta nikogo nie obchodziła. Może jedynie wyvory na burmistrza jakieś znaczenie miały, chociaż i tak wszyscy od lat głosują na tego samego kandydata, byle tylko się przypodobać. Nie miały one sensu, dlatego przestałem na nie chodzić, ale wróćmy do tematu. W naszym stanie jak i w kilku sąsiednich największe poparcie ma Woodrow Wilson od Demokratów. Podobno prawie w całym kraju tak jest, chociaż ja uważam, że powinien wygrać Theodore Roosevelt od Postępowych.
Nareszcie ktoś by ustalił minimalne emerytury. Ja już w takim wieku powoli muszę o niej myśleć niestety.

- Pewnie będzie żal opuścić to miejsce. Wyraźnie widać kto rządzi w poczekalni.

- Ach, tam zaraz rządzi, przesadza pani.
- Jak nie jak tak. Przecież wystarczy spojrzeć.

Rzeczywiście o kolejności przyjęć decydował właśnie on. Niezależnie czy dopiero się przyszło czy czeka od godziny.

***

W czasie kiedy Rose czekała u lekarza, w Nowym Jorku pewna para cieszyła się swoim towarzystwem w Zoo Central Parku. Ponieważ Harry niedawno wrócił z Australii, a May również wyjechała służbowo, chcieli nadrobić stracony czas i nacieszyć się swoim towarzystwem.

Przed chwilą zauważyli ciekawe starcie, póki co jedynie spojrzeń, wśród zwierząt. Po drugiej stronie szyby w murze wmontowana była wężowa klatka, z której gad zabijał wzrokiem przyglądającego się mu gołębia.

Ten właśnie wąż został z niej po kilku minutach wyciągnięty i na oczach zakochanych pożarł ptaka żywcem. Było to o tyle niefortunne, że właśnie zmierzali na odbywającą się tam dziś medytację z gadami, która miała być niespodzianką dla May.

Kiedy usiedli na matach instruktor poinformował o niebezpieczeństwie wynikającym z wszelkich nagłych, nieprzewidzianych ruchów zanim wprowadzono zwierzęta. Wcześniej jeszcze zaczęto grać specjalną hipnotyzującą muzykę, która miała wprawić je w trans.

Teraz już jednak gady beztrosko pełzały po podłodze. Chessman w tym momencie chciała rozszarpać partnera na strzępy. Wiedział o jej strachu, a mimo to ją tu zabrał.

Łzy strachu spływały ciurkiem po policzkach dziewczyny, ale nie śmiała trząść się zanadto, mając w umyśle słowa instruktora.

W tym momencie po jej ręce przeszedł jeden z węży i popełz dalej. Gad ją dotknął i jej nie zjadł, przeżyła.

Była to przełomowa chwila w związku z lękiem May, który jeśli jeszcze towarzyszy dzisiejszemu dniu i temu wydarzeniu, został o wiele zmniejszony.

Titanic: Dopłyniemy do brzegu?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz