- Wiesz Rose, sprawa Lovejoy'a ciągle nie daje mi spokoju.
- To normalne, przecież minęło dopiero kilka godzin od tych wydarzeń.
- Po co w ogóle przyjechał w te okolicę? Skąd wiedział, że będziemy w parku? Czy myślisz, że mógł nas śledzić?
- Spójrz na to z innej strony. Co starszy mężczyzna takiego uczynił , że przyszedł do parku o aż tak późnej porze? Może to wcale nie my byliśmy przyczyną jego przechadzki? Możliwe iż po prostu potrzebował ochłonąć po kłótni lub jakimś innym przykrym doświadczeniu.
- Niby jakim?
- Chociażby przegrana czegoś cennego w kartach.Wypowiedź dziewczyny wpłynęła na Jacka otrzeźwiająco. Przypomniało mi się jak sam był w podobnej sytuacji i zrozumiał, że nieco przesadził, dając się pochłonąć uzasadnionej panice.
- Dobrze, już rozumiem. To nie musiał być planowany atak. Co nie zmienia faktu iż miał przy sobie nóż.
- Nie będę Ci mydlić oczy struganiem patyków. Znasz go, więc wiesz jaki jest nieobliczalny. Tacy ludzie mogą codziennie nosić w kieszeniach najróżniejsze ostrza, chociażby z przyzwyczajenia.
Ponownie ułożyła się wygodnie, poprawiając poduszkę i kładąc ręce pod głową.
- Proponuję, żebyś wrócił do łóżka. Słońce jeszcze nawet nie wstało, a ty już męczysz głowę. Powinieneś odpocząć, chociażby z powodu swojej rany.
Jack posłusznie wykonał polecenie narzeczonej jednak nawet nie leżąc, nie przestawał rozmyślać o kłopocie.
- Po co on w ogóle przybywał w te strony?
- Może jedynie był przejazdem i zatrzymał się w motelu niedaleko parku.
- Możliwe. Później przejdę się tam i sprawdzę.- Oszalałeś?! Pewnie, bardzo mądrze! Wcale nie wzbudzisz podejrzeń recepcjonistki, pytając o klienta, który nie żyje od kilku godzin - przypomniała sarkastycznie. - Nie ma sprawy. Idź sobie jak chcesz. Tylko, żebyś nie zapomniał przed wyjściem zostawić mi listy wytycznych dotyczących twojego pogrzebu.
- Skoro tak Ci zależy, mogę zostać, ale nie myśl sobie, że jestem tchórzem.
- Nie myślę tak. Gdybyś tam poszedł, doszłabym do wniosku, że popełniłam poważny błąd zawierzając tobie własne bezpieczeństwo. Takiemu niedojrzałemu młodzieńcowi, co pragnie tylko ganiać za przygodą i wymierzać zemstę z narażeniem życia.
Jack popatrzył na nią spojrzeniem pełnym niedowierzania. Do głowy mu nie przyszło, że Rose, tak mu bliska, mogła kiedykolwiek mieć podobne myśli na jego temat. Postanowił jednak dać jej szansę na wyjaśnienia, zanim nawiedzą go czarne myśli.
- Dobrze pamiętam, iż to był jeden z powodów, dla których w ogóle z tobą uciekłam. Mimo wszystko, jeśli mam ryzykować rozłąką, wolę się wcale nie narażać. Tym bardziej, kiedy przy rozdrapywaniu tej sprawy mogą mnie odnaleźć i wszystko się wyda.
- Zgoda, zostanę - przytulił narzeczoną. - Może zacznijmy planować ten ślub.
***
Początek września, 1912
Drużyna Harry'ego dotarła do wybrzeży Australii pod osłoną nocy. Jeszcze zanim nastał nowy dzień, dwóch mężczyzn z ekipy ratunkowej udało się wzdłuż brzegu w poszukiwaniu ośrodka karnego. Osiągnęli sukces po jakiś trzech godzinach, jednak nie przeprowadzali akcji wyzwoleńczej, tylko wrócili do obozu, który rozstawili pozostali. Harry krótko przed południem, kiedy wszyscy zdążyli przespać się choć kilka godzin, zaczął omawiać plan działania.
***
Całe popołudnie spędzili trudząc się w bliższej damom dziedzinie życia, jaką jest szycie. Musieli z prześcieradeł, które mieli na swoich pryczach i w magazynie wytworzyć stroje z kapturem na wzór ludzi z pustynnej karawany, ponieważ również oni będą zmuszeni przemierzać morze piasku.
Gdy w końcu nadszedł wieczór, czas, w którym słońce najbardziej oślepiało, wtedy czołgając się na brzuchu, w owych strojach przedostali się pod bramy. Tam wspinając się na mury za pomocą lin zawieszonych na charakterystycznych dla zamków i Wielkiego Muru Chińskiego cegłach na dachu, przedostali się na teren ośrodka.
Aby uratować przyjaciela, musieli zabić kilku strażników, za pomocą broni, którą ukryli w swoich strojach. Wywołało to powszechne zamieszanie na placu i nie minęło wiele czasu nim wartownicy odpowiedzieli otwartym ogniem. Harry wówczas przesunął trupa i znalazłszy klucze poszedł uwolnić przyjaciela. Misja się udała. Philippe został uratowany. Uciekł z Amerykanami, ponownie na linach, a następnie pobiegli w stronę Oceanu i wpław popłynęli do obozu.
Na miejscu jeden ze starszych mężczyzn runął na kolana, ukazując głęboką ranę. Prawie wcale nie krwawiła, jednak całą krew najprawdopodobniej zmyły ciepłe wody Oceanu Spokojnego.
- Kiedy Cię trafili?
- Natarł na jednego ze strażników co strzelał, żeby wyrwać mu broń z ręki. Udało mu się, ale przy okazji oberwał kulkę. W odwecie sam zabił strzelca. Miał przez to niemały kłopot z wejściem po linie. Na szczęście przyjaciele go wciągnęli.- Przynieście jakąś apteczkę - rozkazał kuzyn Rose.
- Harry, to nie ma sensu. Już jest za późno. Ja wiem, że zginę - przewrócił się na piasku i nie mógł już wstać. - Powiedzcie mojej żonie, iż dokonałem swojego żywota. Była moją gwiazdką na niebie - wywrócił oczami po raz ostatni.- To wszystko nie powinno tak wyglądać. Mogliście mnie tam zostawić. Niepotrzebnie ten człowiek zginął - zaczął krzyczeć Philippe, przechodząc do lamentu. - Po co mi żyć, kiedy istnienie to, tak samotne, bez miłości istnieć będzie niepotrzebnie.
Począł biegać między pozostałymi żywiołowo obracając się na wszystkie strony jak szaleniec.
- Dajcie mi karabin, zastrzelę się i będzie spokój. Ale gdzie ta głupia broń?! Pewnie wszystkie schowaliście. W takim razie wracam do wody. Może uda mi się utopić w jakiś ciekawy sposób.
Tego było już za wiele. Harry ogarnięty niepojętą furią przytrzymał przyjaciela. Zamknął go w szczelnym uścisku, mocno wbijając paznokcie w ramiona chłopaka.
- Otrząśnij się, Philippe! Tamten człowiek życie za Ciebie oddał. Uwolniliśmy razem z Tobą jakiś więźniów, pewnie największych zbirów. Przepłynęliśmy dla Ciebie pół świata. Ja od dwóch miesięcy nie widziałem May, a żyję. Nie zabijam się. Nie wyskoczyłem za burtę - objął go ramieniem - ani nic takiego. Przyjacielu, wiem, że cierpisz z powodu miłości, ale ból minie. Każda rana kiedyś się zabliźni. Zapewne pokochasz jeszcze kogoś innego i będziesz szczęśliwy. Zaufaj po prostu.
- Moje życie stało się koszmarem.
- Nie zapominaj, że każdy sen, nawet zły, w pewnym momencie dobiegnie końca.
CZYTASZ
Titanic: Dopłyniemy do brzegu?
FanfictionCo jeśli udało by się wyminąć górę lodową? Myślicie, że wszystko byłoby łatwiejsze? Nic bardziej mylnego. Przecież ta słynna katastrofa morska z 14 kwietnia 1912r. ułatwiła Rose odłączenie się od rodziny i porzucenie narzeczonego, więc co się stani...