Rozdział 11

101 3 15
                                    

- Za to, że tak świetnie zajełyście się moją kuzynką. - Wręczył pokojówkom Rose po szylingu.
- My tylko spełniamy swoje obowiązki. - Odparła skromnie Bridget.
- Ale zawsze mogła trafić gorzej. - Chłopak dzielnie upierając się przy swoim ucałował dłonie znajomych. Zgodnie z zasadami dobrego wychowania gest rozpoczął od starszej siostry.
- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, panny...
- Chessman. - Odpowiedziała odważniejsza.
Kiedy podszedł do młodszej z pokojówek ta się odezwała:
- Może odwiedzi nas pan jutro w naszym instytucie na Fish Street?
- Postaram się przybyć po południu, jednak niczego nie mogę obiecać.
- Mieszkanie numer 20, czwarte piętro, budynek powinien pan znaleźć, bo to jedyny instytut na ulicy. - Rzeczowo odpowiedziała Bridget.
- Do widzenia, wyślijcie się przed rankiem. - Odchylił kapelusz na pożegnanie.

***

Harry postanowił spacerować po mieście dopóki nie wstanie słońce.
Musiał jeszcze się zameldować w nowojorskim oddziale ich organizacji, poznać kierownika męskiego miasta i szefa tajnej Ameryki.
Na każde miasto, gdzie działa spółka Konstantego mówiono w ten sposób, a kraje zjednoczone w tym działaniu to tajne państwa podziemne o tej samej nazwie co istniejące metropolie.

W końcu po kilku godzinach przechadzki znalazł dość nietypowy bank. Sam nie umiał wskazać co budowlę tak wyróżnia. Może to, że już o siódmej rano wchodzi tam mnóstwo ludzi albo fakt, że pracują tam sami mężczyźni i nawet sprzątaczka nie jest kobietą.
To nakierowało go, że intuicję ma niezawodną lub też zwyczajnie jest dzieckiem szczęścia. Choć w drugą opcję bardzo powątpiewał.

Wszedł do budynku i podszedł do jedynej pustej kasy.
- Dzień dobry, zgłosić nowe zameldowanie z Anglii do Ameryki.
Kasjer spojrzał się na niego, ale nie odesłał, tylko skinął głową.
- Tajnej Anglii rzecz jasna.
- To dobrze pan trawił. - Po jego słowach Harry nieco się rozluźnił.
- Harry Bukater z Reading, pod kierownictwem Philippa Cairnsa.
- Tym męskim miastem kieruje Newt Bloxlam. Gdzie wysyłać listy?
- Jeszcze nie wiem, gdzie się zatrzymam.
- Rozumiem, że preferuje pan życie na krawędzi.
- Tak wyszło. - Wzruszył ramionami. - Jeszcze raz dziękuję.
- Jak chcesz to możesz u nas zostawić swoją walizkę.
- Z miłą chęcią, tylko wezmę parę groszy.
Harry miał charakterystyczny bagaż w kolorze pistacjowej zieleni, więc był spokojny, wiedział, że w razie potrzeby łatwo go znajdzie.

Jeszcze się trochę pokręcił, zwiedził Central Park i że zdumieniem odkrył, że zbliża się południe. Pędem poszedł do sklepu zakupić bombonierkę dla swoich gospodyń. Na szczęście jego poranny znajomy oznajmił mu, że jako normalny bank i kantor również funkcjonują. Dzięki temu miał aktualnie osiem dolarów w kieszeni.

Musiał przyznać sam przed sobą, że nieco się stresował, bynajmniej nie z powodu spotkania i rozmowy. Chłopak wiedział o ogólnej liczbie tymczasowych mieszkańców w instytucie.
Miał też świadomość wysoce prawdopodobnego spotkania swojego byłego pracodawcy. Nadal chował urazę z powodu swojego zwolnienia i był niemal pewien, że w oczach kierownika czyścicieli pokładów, u którego pracował przez jeden dzień, ma nalepkę kompletnego niedołęgi, co nie umie porządnie umyć okien. Mężczyzna myślał słusznie, bo Harry jeszcze nigdy wcześniej tego nie robił.

Wszedł do budynku gdzie roiło się od ludzi. Jego dawny kierownik stał na końcu korytarza rozmawiając z jakimś starszym mężczyzną. Był odwrócony do chłopaka plecami, dlatego on szybko wbiegł na schody by pozostać niezauważonym.

W końcu nasz dzielny poszukiwacz mieszkań odnalazł miejsce zamieszkania panienek Chessman. Nieco zmęczony wspinaczką na czwarte piętro oparł dłoń o drzwi, wziął głęboki oddech i dopiero po chwili zapukał.
- O, już pan jest. Zapraszamy. - Otworzyła mu drzwi starsza z sióstr. - Zrobić kawę?
- Poproszę, ale z cukrem jeśli jest.
- Już robię.
- Dzień dobry panie Bukater.
W progu stanęła May wesoła jak skowronek. - Miło, że jednak pan przyszedł.
- Jestem, czekoladki też są.
Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech. W tamtej chwili Harry wydawał się jej całkiem rozkoszny.
- A jakie pan przyniósł? - Spytała radosnym, a zarazem ciekawskim głosem.
- Nie wiedziałem w jakich smakach panie gustują, więc przyniosłem zwyczajne śmietankowe.
- Ależ proszę się nie martwić są bardzo dobre i doskonale pasują do kawy. - Przyszła Bridget z gorącym napojem dla gościa.
- A panie nie robią sobie nic do picia?
- Ja zaraz wychodzę na Fresh Street do warzywniaka, a May nie lubi kawy.
- Dlaczego?
- Jest dla mnie po prostu za mocna, no i od kofeiny można się też uzależnić.
- Z tym drugim ma pani rację, ale proponuję spróbować z mlekiem, wtedy ma delikatniejszy smak.
- Z pewnością skorzystam z pana rady.
- A swoją drogą, ja nie zajmuje jakiegoś szczególnego stanowiska i czuję się niezręcznie w takich momentach. Proszę mi mówić po imieniu. Jestem Harry - wyciągnął do niej rękę.
- A ja May.
- Piękne imię.
- Dziękuję, mam je po ciotce z Azji.
Dziewczyna otwarła bombonierkę i wzięła pierwsza czekoladkę. Wiedziała, że powinna najpierw poczęstować gościa, ale głód przez nią przemawiał. Przez przypadek upuściła ją na swoją sukienkę, na co Harry natychmiast poderwał się z krzesła i podszedł do zlewu. Zręcznym ruchem ręki zgarnął wilgotną ścierkę i zaczął wycierać wilgotną plamę na sukni przy kolanie.
- Nie wiedziałam, że pan taki szarmancki. - Chłopak obdarzył ją przenikliwym spojrzeniem. - Znaczy się Harry.
Fakt, że pamiętała wywołał uśmiech na jego twarzy.
- W końcu jestem ze szlachty. Podstawowe maniery obowiązują. - mrugnął do niej prowokująco. - Poza tym szkoda sukienki. - Wskazał na kominkowy materiał z koronką w różowe kwiaty.
- Racja dopiero wczoraj ją kupiłam.

Długo jeszcze rozmawiali na nic nie zobowiązujące tematy, aż w końcu młodzieniec uznał, że pora już iść.
- Czas na mnie moja droga. - Wstał z krzesła zakładając kapelusz.
- Jeszcze nikt mnie tak wcześniej nie nazywał. - Przyznała z lekkim zawstydzeniem i rumieńcem na twarzy.
- Czy to znaczy, że mam tak nie mówić.
- Nie. Właściwie to.. pozwalam.
- Ponownie ucałował jej dłoń na pożegnanie.

Schodząc na klatce schodowej spotkał Bridget z koszykiem pełnym zakupów.
- Harry stój!
- O co chodzi? - Nawet nie zauważył, że dziewczyna nie zwróciła się do niego oficjalnie.
- W poniedziałek mam zeznawać w sprawie twojej kuzynki.
- Ale chyba nie powiesz im prawdy, co?
- Oczywiście, że nie.
- Moja siostra by mi żyć nie dała. Za bardzo wieży w ideę miłości.
- Dziękuję. - Po kilku sekundach wstrzymywania oddechu chłopak wreszcie odetchnął pełną piersią. Wyglądał jakby chciał z wdzięczności uklęknąć przed nią na ubłoconej ziemi. - Gdybyś przez to miała jakieś kłopoty, proszę daj znać.
- Spokojnie, nie omieszkam Ci o tym wspomnieć.
Każdy odszedł w swoją stronę.

Titanic: Dopłyniemy do brzegu?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz