Rozdział 16

96 5 27
                                    

Chłopacy odwiedzili stolice pięciu stanów sąsiadujących z Nowym Jorkiem. Pociąg zajechał na dworzec o szóstej nad ranem. Na szczęście w połowie maja o tej godzinie jest już dawno po wschodzie słońca.
- Jak weźmiesz walizkę, to poczekaj na peronie.
- Jasne, nie ma sprawy.

Musieli poczekać aż podziemny dworzec opustoszeje, by mogli w spokoju udać się w miejsca niedozwolone.
- Już dwadzieścia minut wleczemy się tymi korytarzami. - narzekał Harry.
- Teraz to już jesteśmy w kanałach, przyjacielu.
- Jeszcze lepiej. Tylko błagam Cię, nie rób żadnych żartów. Ja nie umiem pływać i nie chcę utonąć w ściekach.
- Spokojnie. Po lewej powinna być dziura w murze. Wchodzimy bez zapowiedzi, więc spodziewaj się małego zamieszania.
- Aha, rozumiem, czyli standardowe wejście smoka.

💠💠💠

Molly z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. W końcu Charlie ( lokaj) zdecydował się wyruszyć po swojego brata, który jest lekarzem, do Connecticut, by wyleczył jego kochankę, gdyż było z nią naprawdę źle. Molly nie chciała przyjmować posiłków ani wstawać z łóżka. Do łazienki trzeba ją podprowadzać, bo ledwo stała na nogach. W czasie nieobecności Charliego, Rose bez skutku próbowała karmić ciotkę, na której twarz wpłynęła mleczna biel, przeganiając dawniejsze kolory, a przeraźliwy kaszel miażdżył płuca kobiecie, która z każdą godziną traciła siły do, chociażby podniesienia ręki.

Charlie że swoim bratem Rosynatem Sienbeckiem wszedł do domu dokładnie o godzinie szóstej czterdzieści w czwartek, rano. Rosynat to niski mężczyzna z siwą kozią bródką, spoglądający na ludzi niebieskimi oczami zza okularów.

Po krótkim przywitaniu z domownikami udał się do pokoju gospodyni, którą nie chciał opuścić przeraźliwy kaszel. Zbadał chorej temperaturę wynoszącą ponad czterdzieści stopni i ogłosił diabnozę.
- Pani Brown nie pożyje długo. Najprawdopodobniej do końca roku przeniesie się na tamten świat.
- Ale co jej jest, bracie?
- To gruźlica, kiedy zacznie pluć krwią będzie znaczyło to, że koniec jest bliski. - obwieścił.

- Przepraszam bracie, że nie potrafię jej wyleczyć.
- Jak to? Przecież jesteś lekarzem, do pioruna!
- Niestety medycyna nie jest jeszcze na tak zaawansowanym poziomie. Jestem bezsilny. Gdybyś jednak czegoś potrzebował to daj mi znać.

💠💠💠

Philippe otworzył przed Harrym zakamuflowane drzwi, pomalowane w taki sposób, by myślano, że są częścią muru. Jedynie bordowa klamka delikatnie się odznacza, ale z daleka nie sposób ją dostrzec. Anglicy weszli do białego pomieszczenia z jednym oknem ukazującym zebranym nowojorską oczyszczalnie ścieków. W miejscu tym pełno było mężczyzn w czarnych garniturach przecierających oczy chusteczkami lub wzajemnie się pocieszających. W końcu starszy mężczyzna podszedł do nowo przybyłych.
- Witam państwa. Pragnę przeprosić za moją i kolegów chwilową niedyspozycję, ale dzisiaj w nocy zmarł nasz dobry przyjaciel i teraz wspólnie opłakujemy jego stratę. - Po samych słowa może się wydawać, że była to dość profesjonalna wypowiedź. W rzeczywistości została kilkukrotnie przerwana przez pociąganie nosem i lekkie jąkanie spowodowane szokiem jaki wywołała w nim ta tragedia.

Po niecałej minucie goście dostrzegli trumnę wyłożoną prześcieradłami z właścicielem w środku, obrzuconym kwiatami.
- Nie szkodzi. Dziękujemy bardzo, pójdziemy się rozejrzeć. - rzekł piwnooki, który był w tej sali już po raz enty.

- Jak oni do diaska sprowadzili tu z góry trupa? Tylko po to, żeby się za niego wspólnie pomodlić?
- To kolejna tradycja, której jeszcze nie zdążyłeś poznać. Aktualnie jesteśmy na zgromadzeniu starszyzny i w przeciwieństwie do większości krajów Europy, tutaj wcale nie oznacza to, że są ważniejsi. W przypadku śmierci jednego z uczestników należy dowiedzieć się czy komukolwiek powiedział o swojej przynależności do nas. Jeśli tak, to trzeba się spytać bliskiej osobie czy pożyczy nam ciało na godzinę byśmy mogli przy nim podumać i się z nim pożegnać.
- A jak go tu znieśli?
- Czy ty naprawdę nigdy nie widziałeś żadnych komedii, gdzie pokazywano jak ukryć zwłoki?
- Ja nie oglądam takich rzeczy. Dużo bardziej w moim guście są dramaty.
- To dopiero mi się kompan trafił. - Philippe zagwizdał przeciągle.

Philippe Le Bon po wprowadzeniu Bukatera  w szeregi amerykańskiego oddziału ich organizacji wyjaśnił, że jeśli po jego powrocie do Anglii para cesarska wyda na niego wyrok śmierci lub więzienia za romansowanie z ich córką, (on sam dopilnuje, żeby  ta dwudziestojednoletnia sierota zwana również Harrym została o tym listownie poinformowana) jednak jeśli się tak stanie młodzieniec będzie musiał powrócić w rodzinne strony, by zastąpić przyjaciela.
Na pożegnanie w czwartkowy wieczór przed wyjazdem starszego z chłopaków udali się do portowej tawerny na kieliszek wina. Było to dość specyficzne miejsce, bo poza wypiciem trunków w środku, istniała możliwość kupienia butelki na wynos, jednak blondyni wybrali pierwszą opcję. Chłopcy cały dzień spędzili we wzajemnym towarzystwie: Harry pokazał przyjacielowi gdzie mieszka, przedstawił księdzu i kościelnemu, wspólnie śmiali się i żartowali chodząc ulicami Nowego Jorku, zaraz po obiedzie w domu parafialnym.

Kiedy siedzieli przy dębowym stoliku Harry'emu migneła  przed oczami znajoma, złocista czupryna. Zupełnie inna niż jego, w kolorze lodów waniliowych, tamta miała barwę płynnego miodu, a on wiedział do kogo te włosy należą. Młody Bukater upewnił się w tym przekonaniu, kiedy ów człowiek podszedł do lady zamówić flaszeczkę czerwonego wina, dokładnie takiego jaki stał na stoliku nastolatków.
- Cześć, Jack.
Właściciel miodowych włosów odwrócił się na pięcie, aby siedzący mogli ujrzeć jego twarz. Kupującym rzeczywiście był chłopak Rose.
- Cześć. - podszedł do stolika z zakupioną butelką.
- Co tam u mojej kuzynki? - zagaił Harry.
- Właśnie niosę jej prezent. - wskazał na butelkę - Ostatnio miała trochę problemów. Wiecie, choroba ciotki i takie podobne.
- Doskonały wybór, panie Jack. To prawdziwy eliksir spokoju.
- Ja zbyt ubogi na status pana. - Nieco zawstydzony podrapał się po karku. - Po prostu Jack. - podał rękę nowemu znajomemu.
- Philippe. - na znak kultury witając, podniósł się z krzesła.
- Czy rzeczywiście to wino takie dobre?
- Znakomite. Jak ja jutro wracam do Anglii i nie wiem co mnie tam spotka, już po jednym kieliszku przestałem się takimi rzeczami przejmować. - Łatwo było Downsonowi wywnioskować, że rozmówca mówił prawdę, po szerokim uśmiechu na lekko piegowatej twarzy, który nie chciał z niej zejść odkąd tylko ciepła ciecz rozgrzała gardło pół Anglikowi.
- Czyli wybornie się sprawdzi. - bardziej stwierdził niż spytał młody rysownik. Miał zamiar złagodzić wszelkie troski, które będą dręczyć jego ukochaną. - Ja już niestety się będę żegnał, ale na pewno Rose ucieszy się na wieść, że jeszcze jesteś w tym mieście.
- Do końca maja jeszcze tu będę, potem - delikatnie się zamyślił - nie jestem pewny.
Pożegnali się szybko, bez zbędnych czułości.

💠💠💠

Jack szybko wrócił do willi, zwanej przez wszystkich bursztynową że względu na kolor elewacji. Kiedy wchodził do ich pokoju, Rose siedziała na krześle z nogami w misce pełnej gorącej wody i masowała swoje łydki.
- Jesteś chora?
- Nie, to tylko na poprawę humoru.
- Mam coś lepszego na poprawę humoru. - Wyciągnął z kredensu dwa kieliszki i odkorkował butelkę, nalewając po jednym.

Wkrótce nie została ani kropelka wina, a Rose śmiała się na całe gardło. Jackowi również udzieliło się to szczęście. Popchnął ukochaną na łóżko obdarowując nieustannie pocałunkami.
- Proszę. - rzekł głosem pięciolatka, przeciągając samogłoski.
- Niech Ci będzie. - Rudowłosa oparła się na łóżku do pozycji siedzącej, udzielając zgody pocałunkiem.
Rozbierając się rozpoczęli akt miłosny w blasku świec stając się jednością.

Zdrowych wesołych kochani!
Publikuję, bo wypiłam za dużo coli, żeby nie ziewać na pasterce, a ponieważ jestem lektorką stoję na widoku i każdy widzi. Teraz przez colę nie mogę zasnąć, a co u was?

Titanic: Dopłyniemy do brzegu?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz