Rozdział 21: Dwulicowy Bohater [Oktawian]

151 12 12
                                    

Pierwsze co poczułem po przebudzeniu był okropny ból w ramieniu, który zaczął powoli rozlewać się na inne części ciała. Głowę rozsadzała mi gorączka, a świat kręcił mi się przed oczami. W życiu nie czułem się aż tak marnie. Jednak przy życiu utrzymywała mnie jedna bardzo ważna myśl. Musiałem dopaść zdrajców Nowego Rzymu, aby zdobyć stanowisko pretora.

Zacząłem macać rękami najbliższe otoczenie. Każda komórka stanowczo odmawiała współpracy, ale nie przejmowałem się ich zdaniem. Dla chcącego Rzymianina nic trudnego. Tak powtarzała mi Lupa kiedy okazałem się najbardziej opornym uczniem w dziejach. Wtedy nie przejmowałem się tym zbytnio. Zdążyłem się przyzwyczaić do bycia nic nie znaczącym zerem.

Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić wszystko stanęło do góry nogami. Zjechałem po podłodze jak po zjeżdzalni i rąbłem głową prosto w ścianę omal na miejscu nie rozwalając sobie czaszki. Miałem całkowitą pewność, że wszechświat jest przeciwko mnie. Żaden normalny półbóg czy legetariusz nie mógł mieć aż tak wielkiego pecha jak ja. Zacząłem powątpiewać czy ruszanie się z miejsca było dobrym pomysłem.

Po raz pierwszy zacząłem tęskić za moim pokojem w domu ojca. Może przypominał mi jak bardzo go nie lubiłem, ale przynajmniej mogłem czuć się tam w miarę bezpiecznie. Moje obecne położenie przypominało o wiele bardziej skomplikowane eksperymenty dziadka Kaliguli. Wsadzał dwudziestkę dzieciaków do aren treningowych, aby sprawdzić ich wytrzymałość fizyczną oraz psychiczną. Zanim zapytacie, nie, to nie były igrzyska śmierci. Szanse na wypadek podczas ćwiczeń były dość nikłe. Rzymianie nigdy nie popierali marnotractwa.

Coraz bardziej ogarniała mnie przerażająca myśl, że ten koszmar nigdy się nie skończy. Już zawsze będę tkwił w tej karuzeli śmierci. Czy to była kara wyznaczona mi przez Hadesa za zabicie tej centurionki? Jeżeli tak było to dość niesprawiedliwie. W końcu magicznie ożyła, więc to nie powinno się liczyć. Już dość strachu się przez nią najadłem. Nikt by mi nie uwierzył, że nie zrobiłem tego celowo. To był tylko efekt uboczny próby umieszczenia w moim ciele Przekleństwa Olimpu. Nadmierna agresja była po prostu częścią mnie, którą musiałem zaakceptować.

Moje pesymistyczne myśli przerwał dźwięk skrzypiących drzwi. Jednak nie byłem tu sam. Ktoś postanowił pofatygować się osobiście, aby mnie uratować. Z niecierpliwością czekałem na interwencję mojego wybawiciela. Pierwsze co zobaczyłem było światło przebijające się przez ciemność. Powoli zbliżało się w moją stronę, a rysy postaci zaczęły się wyostrzać. Na początku pomyślałem, że to jakiś anioł się nade mną pochylał. W jego oczach dostrzegłem prawdziwą troskę o moją marną osobę. Nie było w tym spojrzeniu ani odrobinki zła. Jednak z trudem rozpoznałem w nim moją własną siostrę. Jedyną istotę będącą w stanie kochać kogoś takiego jak ja.

- Oktawian - usłyszałem swoje imię niczym przez mgłę. - Sama cię nie uniosę. Musisz mi pomóc.

Nie za bardzo docierało do mnie znaczenie jej słów, ale domyśliłem się o co chodzi. Oparłem się o nią, starając się iść o własnych siłach. Zanim się obejrzałem, byłem już z powrotem w łóżku. Znowu przeszył mnie ból w ramieniu, ale głos Liwii zdołał mnie jakoś uspokoić. Z czasem mogłem wychwycić pojedyncze słowa francuskiej kołysanki, którą kiedyś śpiewała nam mama, kiedy miała dobry humor. Oczy samowolnie zaczęły mi się powoli przymykać.

Znalazłem się w jakiejś lichej podróbce Obozu Jupiter. Od razu domyśliłem się, że to zapewne baza główna greckich półbogów. Dzieciaki biegały beztrosko po trawie jakby wcale nie groziła im wojna. To było takie dziwne w porównaniu z wiecznie ponurym nastawieniem rzymskich legionistów. Na szczęście niedługo przestaną się tak uśmiechać, gdy uda mi się pozbyć się Reyny oraz przejąć kontrolę nad armią.

Przekleństwo Olimpu: Córka Morfeusza [Nico Di Angelo] ✔️|| ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz