Rozdział 19: Rodzinne Kłótnie [Liwia]

141 17 7
                                    

— Jesteś zadowolona? — Zapytałam z uwagą patrząc w lustro. — Czuję cię w każdej komórce mojego ciała. Wyssałaś już ze mnie prawie wszystko. Jednak dlaczego zmuszasz mnie do czynienia zła? Czasami się zastanawiam czy to ty mnie zmieniłaś, czy zawsze taka byłam. Z jakiegoś powodu musiałaś mnie wybrać. Jesteś częścią mnie, a tak naprawdę prawie wcale cię nie znam. Po co chciałaś pogrzebać w mózgu Cylii?

Samotność chyba niezbyt mi służyła. Rozmawiałam z kimś kto od dawna już nie istnieje. Miałam po prostu dziwne wrażenie, że ktoś kontroluje moje ruchy, a nie znałam nikogo innego kto mógłby to robić. Wcześniej nie zwracałam na to zbytniej uwagi, ponieważ czułam się jak wrak człowieka. Jednak po drobnej kłótni z Cylią nie mogłam już tego ignorować. Po tylu latach straciłam kontrolę w najważniejszym momencie. To była istna katastrofa.

Pomimo to starałam się patrząc na swoje odbicie, wymusić idealny uśmiech. Kiedyś byłoby to dla mnie dziecinnie proste. Nie dało się zliczyć razy kiedy go używałam. Teraz był strasznie płytki i niejaki. Po tym wszystkim co spotkało mnie w Obozie Herosów i Jupiter czułam się zupełnie inną osobą. Jakbym w końcu zaczęła powoli odkrywać własną tożsamość. Nie należałam do żadnego ze światów, ale czerpałam z nich obydwu w równej mierze. Inna sprawa, że tego nie akceptowałam. Znacznie bardziej pasowało mi udawanie twardej. Zbyt długo używałam maski zasłaniającej moją prawdziwą twarz. Niektóre traumy niestety zostawały w człowieku na zawsze. Moją była wręcz chorobliwa i niepotrzebna walka o przetrwanie oraz nieufność.

Jak zawsze udałam się na śniadanie licząc, że tym razem to będzie ten dzień w którym trener Hedge okaże się tylko wytworem mojej chorej wyobraźni. Niestety jak zawsze się zawiodłam. Satyr biegał wokół stołu gwiżdżąc w gwizdek jakby dostał wścieklizny. Hazel, Frank, Leo, Cylia i Jason starali się jakoś ujść z życiem. Dobrze wiedzieć, przynajmniej będzie kogo oddać potworom na pożarcie w pierwszej kolejności.

— Percy Jacksonie i Annabeth Chase! Jeżeli nie porwały was potwory to osobiście was zamorduję! — Ryknął na całe gardło. —  Banda nieposłusznych dzieciaków! Macie ich natychmiast znaleść! Przeszukać statek!

Sądzę, że odrobinkę przesadzał z tym zachowywaniem się jak znerwicowany rodzic. To było strasznie denerwujące. Nie mógł tak po prostu nam rozkazywać. Mieliśmy swoje prawa. W tej chwili wolałabym już towarzystwo maniaka ekologii Grovera, który chociaż królował dzikiej naturze. Natomiast trener mógł tylko nastraszyć przeciwników kijem bejsbolowym. Dodatkowo satyry nie nadawały się do walki. W ich naturze było spokojne podejście do świata i brak agresji.

— Naprawdę zniknęli? — Zaśmiałam się sarkastycznie. — Może powinniśmy to jakoś uczcić?

— Jeszcze jedno słowo, a dostaniesz szlaban, młoda panno — warknął.

— A to bardzo straszne? — Zaciekawiłam się. — Nigdy wcześniej nie dostałam szlabanu... No dobrze, nie wściekaj się tak. Tylko żartowałam. Nie musisz być taki drętwy.

W ten właśnie sposób każdy z nas poszedł przeszukać inną stronę statku. Mi było w zasadzie obojętne, gdzie się udam. Nie za bardzo znałam się na tych wszystkich pirackich nazwach, więc było to dla mnie jak błądzenie w ciemnościach. Tak już jest, jak woli się siedzieć w kajucie niż zrobić coś pożytecznego.

Zaczęłam rozmyślać dlaczego Annabeth i Percy mogli tak po prostu zniknąć bez powodu. Nie żebym ich lubiła, ale walczenie z Gają bez nich nie byłoby zbyt wesołą perspektywą. Razem ta dwójka była niezwyciężona i w przeciwieństwie do mnie chociaż umieli kontrolować swoje półboskie umiejętności. Jedyne co sama mogłam zrobić bez wywołamia ataku to zaśpiewać wrogom kołysankę.

Przekleństwo Olimpu: Córka Morfeusza [Nico Di Angelo] ✔️|| ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz