Rozdział 37: Każdy Zasługuje Na Kolejną Szansę Albo I Nie [Liwia]

70 6 4
                                    

Pegaz zdecydowanie mnie nie polubił. Leciał w tak bardzo nieostrożny sposób jakby naprawdę chciał, abym spadła z jego grzbietu. Życie zawdzięczałam tylko mojemu mocnemu chwytowi, który chyba jeszcze bardziej drażnił latającego konia. Powtarzałam sobie w duchu, że za chwilę ten horror się skończy. No i przy okazji zacznie się kolejny. Dziś był pierwszy sierpnia.

Nie mogłam sobie wybaczyć nie zauważenia zmian zachodzących w Biance. Studiowałam te wszystkie księgi jak wariatka, a nie widziałam tego co miałam przed oczami. Kierowałam się uczuciami zamiast rozumem. Zupełnie zapomniałam o słowach Nico dotyczących ostatnich słów Tartara zanim zemdlał. Chciał dotrzeć do jego siostry. Musiał przenieść się z jednego do drugiego kiedy mieli ze sobą bezpośredni kontakt. A o to nie było trudno. Powinnam była to przewidzieć. Zapobiec.

Jedyne co miałam na swoje usprawiedliwienie to, że córka Hadesa nie miała typowych objawów nosiciela. Przynajmniej nie takie jak ja. W przeciwieństwie do mnie wyglądała jak prawdziwy okaz zdrowia. Nie miała też problemów z używaniem swoich mocy. Byłam tego świadkiem, gdy zniszczyła Argo ll. To było najbardziej przerażające. W walce nie miałabym z nią najmniejszych szans.

— Lądujemy! — krzyknął trener wskazując kijem cel naszej podróży.

Wzdrygnęłam się lekko na widok sześciu rzymskich statków. Nigdy nie widziałam ich w Obozie Jupiter. Najwidoczniej Oktawian nie żartował jeżeli chodzi o ulepszenie naszej siły morskiej. Czy naprawdę chociaż raz nie mogliśmy wylądować na suchym lądzie? Przez ostatnie miesiące zdążyłam znienawidzić wszelkiego rodzaju zbiorników wodnych.

Zeskoczyłam z Pegaza niemal natychmiast, gdy wylądowaliśmy na greckim jachcie. Dokładniej mówiąc, zaliczyłam spektakularną glebę. Mogłabym się założyć, że tak właśnie brzmi koński śmiech. Ledwo powstrzymałam się przed rozerwaniem go na strzępy. Miał drań szczęście, że nie miałam sił wstać. Wykorzystał tą okazję i odleciał w swoją stronę.

Nico wyciągnąd rękę, aby mi pomóc. Oparłam się na nim, nie mając innego wyjścia. Sam wyglądał na niezbyt zadowolonego tym sposobem transportu, ale nie narzekał bo był do tego przyzwyczajony. Zwierzęta nie lubiły zapachu Podziemia. No chyba, że jest się Bianką di Angelo. Wolałam się nie dzielić z nim tym spostrzeżeniem.

— Ktoś jest na pokładzie? — zapytałam słabo.

— Przynajmniej wszyscy śmiertelnicy śpią. Nie będzie świadków — od razu mnie zapewnił. — Nie jestem dzieckiem Morfeusza ani Hypnosa, ale znam kilka sztuczek. Obudzą się po wschodzie słońca.

Trochę mnie to zdziwiło. Nie uczyłam Nico manipulować snami. To była tylko i wyłącznie moja działka. Musiał sam się nauczyć. Jeszcze wczoraj nie miałby nawet siły tego zrobić. Najwidoczniej naturalna kuracja trenera Hedge'a mu pomogła. Jak na złość akurat wolałabym, aby spał bezpiecznie w swoim śpiworze pilnowany przez trenera. Niestety nie wszystkie marzenia się spełniają.

Oczywiście proponowałam mu zostanie w Buford, ale kategorycznie odmówił. Nadal bączył się na mnie za ukrywanie prawdziwej tożsamości Cylii oraz moich podejrzeń o istnieniu nosiciela Tartara i nie było co mu się dziwić. Nawet nie chciałam wiedzieć jak zareagowałby na to, że to jeszcze nie koniec kłamstw. Chyba już nigdy by mi nie zaufał. Dlatego starałam się na razie nie narażać synowi Hadesa. Z dużym naciskiem na "na razie". W innym wypadku nie byłabym sobą.

Ostrożnie zerknęłam na horyzont w poszukiwaniu wrogów. Rzymianie musieli spodziewać się naszych odwiedzin. Nie myliłam się. W naszym kierunku zmierzała czarna motorówka z napisem SPQR. Dostrzegła na niej dwie ludzkie sylwetki z rzymskim uzbrojeniem. Od razu rzuciliśmy się na ziemię licząc, że nas nie zauważą.

Przekleństwo Olimpu: Córka Morfeusza [Nico Di Angelo] ✔️|| ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz