|| 9 || Słodycz czerwonego wina

65 4 0
                                    


Siedzieli na kanapie w salonie kobiety. Erwin obejmował ją lewą ręką. Ta położyła nogi na jego udach. W ręce trzymała butelkę wina, po które poszła kilka minut wcześniej. Drugiej butelki whisky nie ruszyli. Nie było to najmądrzejsze posunięcie, aby mieszać alkohole, tylko że wino bardziej nadawało się do obecnej sytuacji niż wysokoprocentowy alkohol.

Pociągnęła z gwinta, a potem podała wino blondynowi, który też się napił. W głowach obojga wirowało pod wpływem zmieszanych alkoholi i ich ilości.

― Erwin? – zapytała z głową opartą o jego lewy bark.

― Hm?

― Nie masz... nie masz mnie za obrzydliwość?

Spojrzał jej w oczy.

― Gine... Niby dlaczego miałbym mieć cię za obrzydliwość? Obrzydliwym jest Porter, nie ty. Padłaś ofiarą bestialstwa i nie było to twoją winą, mówiłem ci to. Co mam zrobić, byś przestała się o to obwiniać?

― Nie wiem. Właśnie w tym problem, że nie wiem. To chyba tak głęboko we mnie siedzi, że nawet ty nie jesteś w stanie tego ze mnie wyciągnąć.

― Nie dowiem się, póki nie spróbuję.

― A chcesz spróbować?

― A jak myślisz? – odpowiedział pytaniem, patrząc w jej zielonozłote oczy.

Uśmiechnęła się słabo. Odstawiła butelkę na szafkę obok. Przekręciła się tak, że usiadła mu na udach okrakiem, przodem do niego. Splotła palce prawej dłoni z jego lewą. Miał ciepłą, szorstką skórę. Drugą dłonią odgarnęła mu z oczu zabłąkane kosmyki.

― Żałuję, że nie poznałam cię wcześniej, Erwin. Może wcześniej zacząłbyś mnie ratować i nie byłabym takim wrakiem człowieka, jakim jestem teraz.

― Gine... - Nie miał pojęcia, co jej odpowiedzieć. To samo? Że była jego ostoją? Światłem w ciemności, które wyciągało go z dołka? Nazwała siebie wrakiem człowieka, ale co z nim samym? Może i robił dobrą minę do złej gry, ale w głębi duszy nie miał ochoty dłużej egzystować na tym popapranym świecie. Góra trupów na której stał, stawała się coraz wyższa i wyższa, a ciała jego poległych towarzyszy coraz bardziej wyciągały ku niemu swoje przegniłe dłonie, aby wciągnąć go w śmierdzącą otchłań śmierci. Jeszcze miał siłę się przed tym bronić, jednak nie miał pojęcia, jak długo to jeszcze potrwa. Jego niebieskie oczy pociemniały, co nie uszło uwadze kobiety.

― A co z tobą? Widzę, że coś się dzieje – Przeniosła dłoń na jego policzek. Pod opuszkami palców wyczuła cień zarostu. – Co cię męczy? Ja ci zaufałam, pora byś ty zaufał mnie.

Przymknął oczy, westchnął.

― Nie chcę cię tym obarczać. Już i tak jestem jednym wielkim problemem.

― Proszę cię... Ulży ci. Daj sobie pomóc. Teraz ty nie uciekaj przede mną.

Przez kilka minut było cicho, żadne z nich się nie odzywało, słychać było tylko tykanie zegara stojącego w rogu pomieszczenia, który wskazywał kilka minut po dziewiątej wieczorem.

― To chyba dlatego, że mam marzenia – wydusił wreszcie.

Uniosła brwi.

― I to one cię tak dręczą? Marzenia nie powinny wywoływać cierpienia, Erwin.

― Te jednak to robią.

― Dlaczego? – Nie dawała za wygraną. Skoro zaczęli ten temat, musieli go skończyć.

Zapach nieba || AoT Fanfiction || Erwin X OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz