|| 14 || Brak zaufania

37 3 0
                                    


Siedział na szpitalnym krzesełku, nie mogąc dojść do siebie. W dłoniach trzymał blaszany kubek. Nadal nie doszedł do siebie po tym, co się stało w mieszkaniu Erwina.

Wiedział dobrze, że Ginevra nie była wrogiem, a mimo to ją o to oskarżył. Był głupi i zrobił to ze zwykłego strachu. Wszędzie widział szpiegów.

Samą kobietę badali już dobrą godzinę. Nikt nie przyszedł go poinformować, co z nią i z dzieckiem.

― Erwin mnie zabije... On mnie zabije... Zabije jak psa – mamrotał do siebie. Wstał w końcu, stwierdzając, że sam musi mu o tym powiedzieć. Nogi mu drżały. Wybiegł ze szpitala, a potem pobiegł w kierunku stajni mieszczącej się przy zamurowanej bramie. Zaczęli przygotowywać mu konia, którego potem przetransportowali windą na drugą stronę. Wskoczył na niego i popędził w stronę siedziby Zwiadowców, zaryczany i zasmarkany.

♦♦♦

Dowiedział się o tym, co się stało z Ginevrą i kto do tego doprowadził. Walczył ze sobą, żeby nie popędzić do szpitala, dowiedzieć się wszystkiego, ale najpierw musiał poważnie porozmawiać z Arminem.

Chodził po gabinecie, to zaciskając, to rozluźniając lewą dłoń w pięść. Mięśnie szczęki także miał zaciśnięte.

Usłyszał pukanie do drzwi.

― Wejść! – krzyknął. Nie mógł pohamować wściekłości. Do pomieszczenia wszedł przerażony Armin. Nogi mu drżały. – Zamknij drzwi, Arlert.

― Chciał... Chciał mnie pan widzieć, danchō – powiedział cicho chłopak. Był tak wystraszony, że nawet nie pomyślał o tym, aby zasalutować. Starał się nie patrzeć na wściekłego Erwina, który nadal krążył po pokoju jak jastrząb, który upatrzył sobie ofiarę, aby ją pożreć.

― Podejdź tu – rozkazał, zatrzymując się w końcu przed biurkiem. Oparł dłoń o blat, palce zacisnął na jego krawędzi tak mocno, że pobielały mu knykcie.

― Przepraszam... Ja... Ja nie myślałem. Nie chciałem...

Erwin z przeraźliwym hukiem uderzył pięścią w biurko z taką siłą, że lampa się przewróciła, spadła na podłogę i pękła.

― Nie chciałeś?! Arlert, do diabła! Jak mogłeś ją o coś takiego oskarżać?! Wiesz dobrze, że to nie ona jest naszym wrogiem! – Spojrzał na chłopaka, wściekły jak jeszcze nigdy. Miał ochotę przywalić niższemu od siebie blondynowi.

― Prze... Przepraszam. Jestem beznadziejny, wszędzie widzę szpiegów... Przepraszam...

― Gówno mnie obchodzą twoje przeprosiny, Armin. Bo jeśli coś im się stanie przez twoje durne oskarżenia, to wiedz, że cię wtedy zajebię. A teraz spieprzaj! Nie chcę cię więcej widzieć!

Armin stał jeszcze kilka sekund, a potem z trudem zasalutował i odwrócił się. Uciekł z gabinetu jak pies z podkulonym ogonem.

Erwin opadł na krzesło, przejechał palcami po włosach. Dawno nie stracił nad sobą panowania. W ciągu swojego trzydziestopięcioletniego życia zdarzyło mu się to zaledwie kilka razy. Zamachnął się, zrzucając wszystko z biurka, znowu uderzył pięścią w blat. A potem kolejny raz.

― Kurwa, jebana, mać!

Znowu pukanie do drzwi.

― Czego?! – warknął, spodziewając się po raz kolejny Armina. Drzwi lekko się uchyliły, a on dostrzegł czarną czuprynę Ackermana.

― Oi, Erwin... - powiedział Levi, wchodząc do pomieszczenia. – Widzę, że nasz mały geniuszek, Arlert, narobił niezłego syfu.

― Nie czas na twój pieprzony sarkazm, Levi – odburknął, patrząc na niego. Cały się trząsł ze złości.

Zapach nieba || AoT Fanfiction || Erwin X OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz