Pomyślałam sobie, że zrobię coś innego niż do tej pory. A tym czymś jest maraton pisarski. Dziś publikuję rozdział siódmy, a jutro pojawi się ósmy. Rozdziały mam napisane naprzód (jakieś 2-3 w porównaniu do ich wstawiania, co znaczy, że mam napisaną jakąś 1/3 całego opowiadania). W każdym razie zapraszam!
•·················•·················•
― Co chcesz przez to powiedzieć? Jestem uodporniony na wirusa? Jak to możliwe, skoro niedawno sam zachorowałem i prawie umarłem? – zapytał, zbity z tropu.
Ginevrę nadal wszystko bolało, ale co się dziwić, skoro zjawiła się w siedzibie Zwiadowców nie dalej jak trzy godziny wcześniej? Szwy ją ciągnęły, rana na głowie pulsowała tępym bólem, każdy mięsień w jej ciele krzyczał. Usiadła powoli na wolnym krześle, biorąc wcześniej do ręki kartkę papieru i ołówek. Zaczęła rysować prosty schemat. Bolały ją nawet palce. Zacisnęła szczękę, starając się nie pokazać, jak bardzo jest jej źle. Za plecami czuła obecność Smitha, która powodowała, że przez kobietę przechodziły dreszcze. Zawsze, nawet po ostatniej kłótni, tak reagowała na blondwłosego mężczyznę. Mogła się oszukiwać, ale jej ciało, ba, całą ją do niego ciągnęło, czy jej się to podobało czy nie. Byli jak dwa magnesy o przeciwnych biegunach.
Co ja bym dała, aby znów poczuć jego ciepłą, silną dłoń na moim ramieniu. To jak samym dotykiem potrafił mnie uspokoić... O jego życzliwym uśmiechu...
To była jednak przeszłość, Savatier odtrąciła myśli o Smithie, próbując się skupić na wyjaśnianiu prawdopodobnego szybkiego powrotu do zdrowia mężczyzny.
― Wyjaśniłam wam to już – Na próżno starała się dostrzec w jego tęczówkach barwy nieba życzliwości. Patrzył na nią jak na swojego największego wroga, co jeszcze bardziej ją zabolało. – Zaledwie jeden procent społeczeństwa posiada ten rodzaj przeciwciał. I z tego, co mi się wydaje...
― Cudownie. Czyli chcesz nam powiedzieć, że to wszystko to są tylko twoje domysły? Zajebiście, kurwa. Normalnie zajebiście – przerwał jej Ackerman, patrząc na nią z nieukrywaną odrazą w wąskich oczach.
― Daj mi skończyć, Levi – Nie zwróciła na to uwagi. Dalej rysowała zależności między posiadaczami przeciwciał, a stopniem odporności i ewentualnej możliwości wykorzystania tego w celu zwalczenia choroby. – Ale tak, to są moje przypuszczenia. Nie mam pewności. Jeszcze. Trzeba zrobić badania krwi, potem wszystko przefiltrować. Sprawdzić, jak krew Erena i Erwina zachowa się w kontakcie z wirusem. Czy rzeczywiście chodzi o przeciwciała, czy to może Tytani mają zdolność zwalczania patogenu. Póki co wiemy jedynie, że u Erena Jaegera odnotowano nieznaczny wzrost temperatury, w dodatku chwilowy oraz miejscowy ból mięśni w miejscu wstrzyknięcia wirusa. Z tobą, Erwin, jest inaczej. W przypadku Jaegera mamy punkt zaczepienia odnośnie rozwiązania. U ciebie nie znamy przyczyny. Gdyby chodziło tylko o wrodzoną odporność, to zjawisko nie występowałoby tylko u ciebie, ale u większej liczby osób. Będę musiała znowu pobrać ci krew oraz limfę. Od razu mówię, że to drugie badanie jest cholernie bolesne. Jednak jeśli moje domysły się sprawdzą, będziemy mogli wyizolować materiał potrzebny do stworzenia szczepionki na wirusa, a potem zacząć ją podawać, oczywiście po odpowiednich badaniach, mieszkańcom Trostu. Tylko jest jeden problem.
― Jaki? – odrzekł Erwin, kładąc dłonie na stole i przyglądając się notatkom i schematowi narysowanemu przez Ginevrę.
― Nawet, i o ile się uda, dopuszczenie ewentualnej szczepionki na rynek zajmie... dwa lata. Minimum. Nie możemy podawać ludziom niestabilnego preparatu, tym samym narażając ich na utratę zdrowia albo życia.

CZYTASZ
Zapach nieba || AoT Fanfiction || Erwin X OC
FanfictionSytuacja w dzielnicy Trost za murem Rose uspokoiła się. Eren zablokował dziurę w bramie dzięki nowo odkrytym mocom. Mieszkańcy odetchnęli z ulgą, czując, że najgorsze minęło. Jednak była to cisza przed burzą. Wkrótce po wybiciu pozostałych tytanów...