|| 8 || Światło

66 4 1
                                    


Nie mógł uwierzyć, że nie żyła, choć od momentu, gdy się o tym dowiedział, minął miesiąc. Wciąż to do niego nie docierało.

Przeklinał samego siebie, że nic, ale to nic nie zauważył, a przecież dawała jasne znaki, że coś jest nie tak. Piła alkohol, nie sypiała, zamykała się w sobie bardziej niż zwykle. Odsuwała się od wszystkich. Dobrze, to ostatnie było spowodowane tym, że nie potrafiła wchodzić w długoterminowe relacje międzyludzkie, ale to nie zmieniało faktu, że coś było nie w porządku.

Tym bardziej siebie przeklinał, bo był nadzwyczaj spostrzegawczy. A mimo to nie dostrzegł problemów, przez które ta przechodziła. Może czarę przelało to, co jej powiedział w tej jaskini, jak ją nazwał. Nie miał pojęcia.

Przejechał dłonią po zmęczonej twarzy. Znów miał problemy ze snem. Badania nad wirusem posuwały się o wiele wolniej, bo Hanji musiała się przekwalifikować. Na razie nie myśleli o szczepionce na chorobę.

Zaczęła mu się śnić Ginevra. Jej złote oczy nie dawały mu spokoju, wciąż słyszał jej śmiech, czuł miękkość jej ust, ich smak. Jego nos nadal pamiętał zapach jej perfum, oczy jej uśmiech, cały kształt.

― Do diabła... Dlaczego nic mi nie powiedziałaś... - burknął pod nosem, wpatrując się w ostatnie notatki, które zostawiła przed śmiercią. Nawet jej pismo wywoływało żywy obraz kobiety zakodowany w jego pamięci.

Machnął ręką, zrzucając wszystko z biurka – papiery, raporty, lampkę, kałamarz i pióro. Wplótł palce we włosy, czując narastającą bezsilność.

Bez Ginevry byli w czarnej dupie ze wszystkim. On sam miał wrażenie, że wpadł do jakiejś studni, z której nie ma wyjścia albo wlazł do ciemnego jak bezdenna otchłań tunelu.

Dotarło do niego, że złotooka była jego światłem, które prowadziło go na właściwą drogę. A teraz tego światła nie było, a on sam zaczął błądzić jak dziecko we mgle. Ona go naprowadzała, ratowała, choć nic takiego nie musiała robić. Wystarczyło, że na niego spojrzała, a miał ochotę się uśmiechać. Czuł wtedy chęć otwarcia się na innych. Być mniej skrytym.

Bodziec, który zmieniał go na lepsze, znikł, pozostawiając niemą pustkę, krzyczącą do niego swoim przerażającym echem, od którego bolała go głowa i miał ochotę wrzeszczeć.

Ginevra była jego nadzieją, jego ostoją. Jego pontonem na wzburzonym morzu. A teraz zamiast na nim spokojnie dryfować, zaczął tonąć, pozwalając się pochłonąć bezkresnej głębi.

Budził się w nocy zlany potem, z rwącym bólem pochodzącym od utraconej ręki, wciąż mając pod powiekami obraz Ginevry. Doskonale pamiętał ciepło jej dłoni. Często czuł jej usta na swoich, co okazywało się tylko sennym majakiem.

Nocami, gdy już wszyscy spali, chodził nad grób Ginevry, przesiadując tam nawet po kilka godzin. Co jakiś czas przynosił świeże kwiaty, które kładł na usypanym grobie. Zamówili płytę nagrobną dla kobiety, która miała dotrzeć i zostać postawiona w przyszłym tygodniu.

Aby nie myśleć o szatynce tak często, całkowicie poświęcił się do powrotu do dawnej sprawności i nauki pisania lewą ręką, co szło mu coraz sprawniej.

Jednak myśli o kobiecie go nie opuszczały.

•·················•·················•

            W ciągu kolejnego miesiąca wydarzyło się sporo rzeczy. Erwin obalił rząd, strącając z tronu fałszywego Króla, dokonał zamachu stanu, przez co został aresztowany i skatowany do takiego stopnia, że ledwo mógł się ruszać, nie wspominając o tym, że ledwo widział na lewe oko. Oczyścili go jednak ze wszystkich zarzutów, potwierdzając, że jego działania były w celu ochrony ludzkości. Mianował też dowódcą Hanji, co ta skwitowała protestem i mówiąc, że się do tego nie nadaje. Nie posłuchał jej. Mimo odzyskania prawie takiej samej sprawności, wciąż był uciążliwy dla innych.

Zapach nieba || AoT Fanfiction || Erwin X OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz