|| 10 || Pomyłka

56 6 0
                                    


Zjedli wspólne śniadanie, popijając je kawą. Potem Ginevra przyszykowała się na wyjście do pracy. Erwin postanowił jeszcze raz porozmawiać z Nile'm. Nie tylko na temat Tytana Fantomowego. Całą sprawę postanowił ugryźć z drugiej strony. Chciał także raz na zawsze rozliczyć się z Alanem Porterem. Nie tylko za siebie, ale przede wszystkim za szatynkę, którą ten skrzywdził.

Posprzątali po sobie, a po wszystkim Ginevra ogoliła Erwina za pomocą brzytwy, którą ten miał w podręcznym worku. Przejeżdżała ostrzem po jego grdyce, uważając, by go nie skaleczyć. Mężczyzna miał zamknięte oczy. Kąciki jego ust były lekko uniesione.

― O czym tak myślisz? – zapytała, także się uśmiechając. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem nie myślała o tym, co przyniesie jutro. Jak długo jeszcze pożyją. Czy w ogóle dane im będzie żyć.

― Wyjątkowo o niczym. Po prostu... Po prostu czuję, że powinno być zawsze tak, jak jest teraz. Rozumiesz, o co mi chodzi? Żebyśmy przestali odliczać dni do swojej śmierci, żebyśmy przestali bać się jutra. – Spojrzał na nią.

― Rozumiem, Erwin. I też chcę, by tak było. By naszym największym zmartwieniem było to, co zjemy na śniadanie, czy jakie spodnie założymy.

Opłukała brzytwę, podała mężczyźnie ręcznik. Wytarł resztki pianki do golenia, a potem wstał i poszedł się ubrać. Im szybciej rozwiąże problem Portera tym lepiej.

Założył butelkowozielony płaszcz Zwiadowców przedstawiający Skrzydła Wolności – jedno niebieskie, drugie szare. Nie zapomniał także o zielonym bolo. To wszystko miało sprawiać, że idzie do głównej siedziby Żandarmerii w sprawach czysto zawodowych. W praktyce chciał głównie wyrównać rachunki z Porterem.

Ginevra miała jeszcze kilka godzin do wizyt lekarskich. Pierwsza odbywała się niedaleko od jej miejsca zamieszkania o siedemnastej. Była dopiero dziewiąta rano.

Szatynka odprowadziła mężczyznę do drzwi.

― Wrócisz przed drugą? – zapytała. – Zrobię zakupy i coś na obiad.

Uśmiechnął się do niej.

― Powinienem się wyrobić. Myślę, że to wszystko nie potrwa długo.

Spojrzał na jedną z jej malinek na szyi, które zrobił jej w nocy. Przybrały kolor dojrzałej wiśni. Dotknął delikatnie miejsce, w którym była.

― Boli? – zapytał, marszcząc brwi. Nie chciał jej zrobić krzywdy.

Pokręciła głową. Lekko bolało, ale to był przyjemny ból.

Odetchnął z ulgą.

― Niedługo wrócę – Już miał otwierać drzwi, gdy go zatrzymała, łapiąc za rękę.

― Poczekaj chwilę.

― Na co?

Nie odpowiedziała mu. Stanęła na czubkach palców. Obie dłonie położyła na jego policzkach. Zamknęła oczy i pocałowała go delikatnie w usta. Potem się odsunęła.

― Będziesz mnie tak całować codziennie? – Jego niebieskie oczy skrzyły się radością.

― A chciałbyś? Mogę cię całować nie tylko codziennie. I nie tylko w usta – Puściła mu oczko, sugerując niemy podtekst.

Nie odpowiedział, uśmiechnął się lekko.

― Jesteś niemożliwa, Gine – Na pożegnanie pochylił się i złożył pocałunek na czubku jej głowy. Potem ścisnął jej dłoń i wyszedł. Zanim drzwi się za nim zamknęły, usłyszał:

Zapach nieba || AoT Fanfiction || Erwin X OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz