|| 20 || Zapach nieba

53 5 0
                                    


Lipiec 854 roku, Liberio w Mare

Wiosłował powoli, mając twarz ukrytą w cieniu kaptura. Był późny wieczór, na niebie nie było żadnej chmurki, ale on wolał dmuchać na zimne. Z lewej dłoni mężczyzny leciała krew, która wsiąkała w dno łodzi.

Zwolnił, docierając do statków marynarki wojennej Mare, które za chwilę miały rozpocząć ostrzał.

Prześlizgnął się między dwoma, wciąż uważnie obserwując. W końcu zatrzymał łódź tuż przy burcie jednego ze statków. Wciągnął się dzięki zwisającej linie cumowniczej na pokład. Miękko wylądował na deskach. W oddali zauważył marynarza patrolującego pokład. Mężczyzna przemknął w cień i skrył się za jedną ze skrzyń, czekając na to, aż wrogi marynarz znajdzie się w jego zasięgu. Gdy to się stało, poderwał się na nogi i zarzucił mu rękę na szyję, stojąc za nim. Zacisnął. Marynarz zaczął charczeć, próbując sięgnąć po flarę alarmową. Wysoki, zakapturzony człowiek nie puszczając go, kopnął go w bok kolana z całej siły. Rozległo się chrupnięcie pękającej rzepki. Marynarz chciał wrzasnąć, ale dłoń napastnika skutecznie mu to uniemożliwiła. Walił zakapturzonego dłońmi po przedramieniu, lecz w końcu zwiotczał w jego ramionach. Po wszystkim napastnik odłożył zwłoki marynarza na bok.

Uniósł zakrwawioną dłoń do światła. Pomyślał o wysadzeniu portu. Chwilę później poczuł, jak zaczyna go oplatać cielsko Tytana Kolosalnego. Słyszał huk towarzyszący przemianie.

A potem nie było już nic. Nic oprócz ognia.

Erwin przyglądał się olbrzymiemu kraterowi, jaki spowodowała jego przemiana w Tytana. Stopione statki, budynki, spalone na węgiel ludzkie ciała. Z portu nic nie zostało.

Wychylił się do tyłu, oderwał od policzków i spod oczu tkanki tytanowego ciała. Nie miał części skóry na twarzy. Zaczął się jednak natychmiast regenerować. Z jego ciała ulatywała para. Główna część jego zadania została wykonana. Jak do tej pory plan przebiegał bez zarzutów.

Wydostał się z kolosalnego cielska, stanął na nim obiema stopami. Słyszał silnik sterowca, którego wykradli jakiś czas wcześniej. Spojrzał w górę. Akurat nad nim przelatywał. Uniósł rękę, nacisnął spust mechanizmu, który był częścią czarnego mundur wzmocnionego metalowymi płytkami. Hak wystrzelił i owinął się wokół jednego z prętów sterowca, tuż przy przesuwnych drzwiach. Znów nacisnął i wystrzelił w górę. Dwie sekundy później otwierał drzwi do środka sterowca. Wszedł i zasunął je za sobą. Skierował się do sterowni, po drodze zdejmując płaszcz. Sterowcem kierował Onyankopon. Stała przy nim Hanji.

― Onyankopon, kieruj się w stronę karceru w Liberio. Wiesz, gdzie to jest. – rzucił, podchodząc do nich.

― Jasne, dowódco, ale jest jeden problem. Znajdziemy się na otwartej przestrzeni. Mogą nas wtedy zestrzelić. Lepiej będzie trzymać się z dala od placów i pustych przestrzeni. – odparł ciemnoskóry mężczyzna.

Blondyn zmarszczył brwi i spojrzał przez małą szybę w stronę więzienia i karceru.

― Podleć od prawej, ale trzymaj się zabudowań. Sam się tam dostanę.

Spojrzała na niego Hanji.

― Erwin, nie rób głupot. Jesteś zbyt cenny. Eren musi najpierw pożreć Tytana Obuchowego, jak dobrze pójdzie, to może się uda pokonać Szczękowego i Opancerzonego. Nie możemy cię stracić.

― Eren sobie poradzi. Pomoże mu jeszcze Mikasa i Levi. Hanji... Nie jesteśmy tymi samymi, słabymi ludźmi, co jeszcze trzy lata temu. I tak, jestem cenny, daję nam kolejną przewagę, ale nie mogę pozwolić, by moja córka straciła matkę, rozumiesz? Sam się wychowywałem bez swojej, nawet jej nie pamiętam. Nie chcę, by Dahlia przeżywała coś podobnego. Onyankopon, leć, jak ci mówiłem.

Zapach nieba || AoT Fanfiction || Erwin X OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz