Korzystając z tego, że Dahlia ucięła sobie drzemkę, zmęczona po harcach, do jakich dochodziło między nią i trio „imbecylów" jak to Levi nazywał Connie'go, Sashę i Jeana, Ginevra udała się do gabinetu Erwina. Zapukała dwa razy, przestępowała z nogi na nogę. Po chwili usłyszała ciche „Proszę" dochodzące z pomieszczenia.
Przekręciła gałkę, a potem weszła. Erwin jak zawsze siedział za biurkiem i wypełniał papiery. Odłożył kartkę na bok do wyschnięcia i natychmiast zabrał się za drugą.
― Dahlia drzemie, pilnuje ją Sasha – powiedziała, uprzedzając pytanie mężczyzny o nieobecność przy szatynce córki.
― To dobrze. – Przyjrzał się narzeczonej. Miała zaciśniętą szczękę i bardzo poważny wyraz twarzy. – Coś się stało, Ginnie?
Zamknęła drzwi, a potem podeszła do biurka i usiadła na krześle, które przy nim stało. Założyła nogę na nogę, ramiona skrzyżowała na piersiach. Milczała, wpatrując się twardym wzrokiem w Erwina.
― Ty mi powiedz – rzekła tylko.
Uniósł brwi w zdziwieniu.
― Nie wiem, o co ci chodzi.
― Pierdolenie w bambus. Erwin... Do jasnej cholery, czemu mi nie powiedziałeś, że sytuacja jest tak poważna? Jak długo o tym wszystkim wiesz? Że to Eden najprawdopodobniej okazała się sabotażystką, podpaliła laboratorium, z pewnością też wielokrotnie próbowała nas zabić. Jak długo miałeś zamiar ukrywać przede mną to, że w każdej chwili może wybuchnąć wojna, a mnie i najpewniej Dahlię też ktoś na każdym kroku próbuje sprzątnąć? Dlaczego? Erwin, kurwa, ja chcę wam pomóc, rozumiesz? – Wypluła na jednym wdechu z prędkością karabinu. – Myślałam, że sobie ufamy – dodała już wolniej, patrząc na niego.
Mężczyzna odłożył wypełniany raport na bok.
― Właśnie dlatego o niczym ci nie mówiłem. Wiedziałem, jak zareagujesz i że znów będziesz próbować wszystkich uratować. Prosiłem cię, byś nie zgrywała więcej bohaterki, prawda? – Wstał, podszedł do niej.
― Czyli mam po prostu siedzieć na dupie, patrzeć na to, jak Eren postanawia użyć Dudnienia i szaleć z niepokoju, myśląc o tym, czy mój narzeczony, a może już wtedy mąż, przeżyje? I czy wróci cały i zdrowy? Erwin, do jebanego chuja, straciłam cię praktycznie trzy razy. Gdybym nie złapała tej strzykawki w Shiganshinie... Albo gdybym nie przekazała ci swoich przeciwciał. Lub jak wtedy, gdy wróciłeś do domu, będąc praktycznie jedną nogą w grobie po utracie krwi po odgryzieniu przez Tytana ręki? Wiesz, jak się wtedy czułam? – Również się podniosła. Mimo tego, że była od niego sporo niższa, nie sięgała mu nawet do barku, spojrzała na niego twardo. – Jakby ktoś zabił resztkę mojego człowieczeństwa. Szczególnie po tym, jak natrafiłam na ciebie leżącego w kałuży własnej krwi i otoczonego sznurem jelit. A nad tobą Flocha Forstera, który próbował cię dobić. Nie wiesz, co wtedy czułam. Gdybym była innym człowiekiem, wymordowałabym tam wszystkich, rozumiesz? Hanji, Levi'ego, Erena z Mikasą. Flocha. Myślałam, że oszaleję. A jak usłyszałam ich pieprzoną kłótnię na temat tego, czyje życie, twoje czy Armina, jest bardziej wartościowe, myślałam, że zwymiotuję. Do tej pory nie wiem, jak w ogóle mogli coś takiego wartościować.
― Sama zrobiłaś to samo, co oni, Ginnie. Postawiłaś mnie nad Arminem i to mnie wstrzyknęłaś serum. Mimo że byłem na skraju, słyszałem, o co się żarliście. Co powiedziałaś Erenowi i Mikasie. Twierdziłaś, że nie myślą logicznie, ale czy ty wtedy postąpiłaś z rozumem? Stwierdziłaś, że jeśli nie przeżyję, Eren zginie w bardzo głupi sposób i nie ocaliłaś mnie tylko przez wzgląd na miłość. A wszyscy wiemy, że właśnie tak było. To ja powinienem był wtedy umrzeć. I to Armin powinien zyskać moc Kolosalnego.

CZYTASZ
Zapach nieba || AoT Fanfiction || Erwin X OC
FanfictionSytuacja w dzielnicy Trost za murem Rose uspokoiła się. Eren zablokował dziurę w bramie dzięki nowo odkrytym mocom. Mieszkańcy odetchnęli z ulgą, czując, że najgorsze minęło. Jednak była to cisza przed burzą. Wkrótce po wybiciu pozostałych tytanów...