Rozdział II

235 6 0
                                    

- Nicolette, wszystko w porządku? - zapytał ten ktoś.

Znałam ten głos, był przyjemny mimo lekkiej chrypki. Otworzyłam oczy i spojrzałam na osobę, która siedziała obok mnie i obejmowała mnie ramieniem. Codah!

- Biorąc pod uwagę fakt, że właśnie wpadłam do rzeki, jestem cała mokra i zmarznięta, a w dodatku uciekł mi pies... Nie, nie jest w porządku - odparłam.

Tak naprawdę nie martwiłam się o Scara. To nie pierwszy raz, kiedy uciekł podczas spaceru i za każdym razem, gdy orientował się, że nie ma przy nim mnie, Daphne albo mamy, wracał do domu sam.

Byłam wpół żywa, lekko wstrząśnięta i zszokowana. W dodatku kręciło mi się w głowie i było mi niedobrze. Przez cały dzień zjadłam tylko 3 ciastka, to chyba nie był dobry pomysł.

Po chwili Codah wziął mnie na ręce, a ja się nie opierałam, bo nie miałam na to siły. Był wyższy ode mnie o głowę i dość umięśniony, ale nie za bardzo. Zaczął gdzieś iść. Nie wiem, jak to się stało, ale po kilku minutach zasnęłam z osłabienia. Zasnęłam albo zemdlałam, nie wiem. Obudziłam się w jakimś obcym miejscu, na łóżku, przykryta kocem. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam się po pomieszczeniu. To był zwykły czarno-szary pokój nastolatka, niezbyt duży. Moja pierwsza myśl - porwali mnie.

- O, obudziłaś się - powiedział Codah z troską w oczach i uśmiechem na ustach, siedząc przy swoim biurku.

- Jak widać... - odparłam.

- Jak się czujesz?

- Lepiej. Tak myślę...

- Poczekaj, dam ci jakieś suche ubrania, przebierzesz się.

Potem wstał z fotela, udał się do szafy i wyjął szarą dresową bluzę i luźne spodnie w tym samym kolorze.

- Proszę - powiedział, podając mi ubrania.

- Ja... dziękuję.

- Byłem ci dłużny za to, co zrobiłaś na stołówce.

- Przestań, wcale nie zrobiłam dużo. A ty mi uratowałeś życie.

Nie ukrywam, byłam pod wrażeniem jego zachowania.

- Nie marudź, tylko idź się przebierz - zawołał, uśmiechając się szeroko. - Łazienka jest tu, po lewej.

Wstałam, udałam się do łazienki i założyłam suche ubrania. Były na mnie za duże, ale wyglądałam w nich nieźle. Potem wróciłam do pokoju Codah.

- Jak wyglądam? - zapytałam.

- Uroczo. Możesz je zatrzymać.

- Dzięki. Czekaj... co? Zatrzymać?

- No tak. A teraz chodź, dam ci suszarkę do włosów.

Poszliśmy z powrotem do łazienki. Codah wyjął suszarkę i podłączył ją do gniazdka.

- Jak skończysz, to zejdź na dół - powiedział i puścił mi oczko.

Potem wyszedł z łazienki, a ja zaczęłam suszyć włosy. Nadal były bardzo mokre, więc musiałam spać dosyć krótko. To było bardzo miłe z jego strony, że się mną zaopiekował. Uratował mi życie, w dodatku nie zostawił samej na brzegu, tylko zabrał mnie do swojego domu. Oddał swoje ciuchy, użyczył suszarki... Może jednak polubię tego "nowego".

Skończyłam suszyć włosy i, tak jak prosił Codah, zeszłam na dół po schodach. Moim oczom ukazał się przytulny salon znajdujący się tuż obok jadalni, w której siedział Codah.

- Ślicznie wyglądasz - powiedział, zerkając na mnie.

- Dziękuję - odparłam.

- Siadaj, zrobiłem ci herbatę. Tutaj masz cukier.

Listen to loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz