Wpis 23

986 46 4
                                    

08.06 Sobota

Leżałam na trawie w parku, pochłaniając ze skupieniem kolejne strony książki. Już prawie dobrnęłam do końca rozdziału, kiedy nagle zadzwonił mój telefon. Odebrałam i za nim Magda zdążyła cokolwiek powiedzieć, ogłosiłam, że nigdzie dzisiaj nie idę. Okazało się jednak, że chciała zapytać czy pożyczę jej w poniedziałek podręcznik do polskiego, bo swój zalała herbatą. Rozłączyłam się i położyłam książkę na brzuchu, przyglądając się obłokom szybującym po niebie. Miałam ochotę leżeć tam cały dzień, ale tyle miałam jeszcze do zrobienia. Musiałam odrobić lekcje, uczyć się na poprawę kartkówki z angielskiego i powtarzać do sprawdzianu z matematyki. Na samą myśl wszystkiego mi się odechciewało.

Po kilku minutach w końcu zmusiłam się, żeby wstać. Otrzepałam spódniczkę z trawy, po czym schowałam książkę do torebki i ruszyłam wzdłuż ścieżki, idąc na przystanek. Wyszłam z parku i już chciałam przejść na drugą stronę ulicy, kiedy usłyszałam nagle płacz dziecka. Rozejrzałam się i mój wzrok natrafił na zapłakanego chłopca. Siedział na trawie, przecierając rękoma oczy i zdziwiłam się, że wszyscy przechodzili obok niego obojętnie. Zapaliło się zielone światło, ale zamiast przejść przez pasy, podeszłam do niego. Kucnęłam obok i zapytałam co się stało i czemu płacze. Chłopiec na moment zamilkł i zauważyłam, że miał może z około pięć lat. Przyjrzał mi się i po chwili znów zalał się łzami. Wyłapałam jakieś angielskie słowa, więc stało się jasne czemu mi nie odpowiedział. Wzięłam głęboki wdech, stresując się jak co najmniej przed jakimś sprawdzianem i wydukałam coś po angielsku, starając się z nim dogadać. Na szczęście mnie zrozumiał, bo od razu powiedział, że nie wie gdzie jego mama i właściwie tylko tyle ze wszystkiego zrozumiałam. Przechodzący obok ludzie patrzyli się na nas, ale nikt nie raczył się nawet zatrzymać. Kij im wszystkim w oko! Dałam mu kilka chusteczek i pomogłam wstać, pocieszając go, że znajdziemy jego mamę.

Wróciłam do parku, a on szedł zaraz obok mnie. Udało mi się dowiedzieć, że ma na imię Harry i że przyjechał tu z mamą, aż z Anglii. Dostałam wytyczne, żeby szukać ubranej w niebieską sukienkę blondynki, więc wszędzie się za nią rozglądałam. Ostatni raz widział ją na placu zabaw, ale kompletnie nie zrozumiałam, jak to się stało, że się z nią rozdzielił. Chyba już nigdy nie będę narzekać po co nam angielski w szkole...

Znaleźliśmy plac zabaw, ale mamy tam nie było. Harry znów zaczął płakać, więc uspokajałam go, że pewnie poszła go szukać.

Przeszliśmy dosłownie cały park, ale nie udało nam się jej znaleźć. Pytałam każdego przechodnia, czy widział kogoś takiego. Przepytałam nawet pana w budce z kawą, ale nikt nie miał pojęcia o kogo chodzi. W końcu usiedliśmy na ławce, robiąc sobie krótką przerwę i spanikowana zaczęłam wypisywać do dziewczyn, czy może mają jakiś pomysł co powinnam zrobić. Magda napisała, żebym zaprowadziła go na policję, ale zaraz się skrzywiłam. Komisariat w naszym mieście był jakimś żartem i Harry prędzej nabawiłby się tam traum na całe życie, niż znalazł mamę. Wolałam więc sama jej poszukać.

Siedzieliśmy w ciszy. Rozmyślałam co jeszcze powinnam zrobić i gdzie pójść, kiedy niespodziewanie minęła nas kobieta, która z opisu idealnie pasowała do tego co mówił Harry. Oboje poderwaliśmy się na nogi i za nią pobiegliśmy. Zawołałam ją, ale kiedy się odwróciła, okazała się być jakąś nastolatką. Staliśmy więc zmarnowani życiem. Harry rozpaczał, że już nigdy nie zobaczy mamy, więc kucnęłam obok niego, mówiąc, że to nie prawda.

Już chciałam wybrać numer taty, żeby poradzić się co zrobić, ale zobaczyłam wybawienie leżące na kocyku pod drzewem. Po chwili przełamywania swoich lęków wewnętrznych, podreptałam tam z Harrym i oboje pochyliliśmy się nad Szymańskim drzemiącym z książką na brzuchu.

- Dzień dobry. - powiedziałam nieco za głośno, przez co Szymański otworzył zaskoczony oczy.

Harry popatrzył to na mnie, to na niego i chyba kompletnie nie miał pojęcia co się dzieje. Zaczął wypytywać kim jest ten pan, więc powiedziałam, że moim nauczycielem.

Byłam kompletnie zażenowana, że akurat Szymański musiał słyszeć moje łamanie języka, ale nie miałam wyjścia.

- Karolczak, o co tu chodzi? - usiadł i zamknął książkę.

Wyprostowałam się i położyłam rękę na głowie Harrego.

- Harry zgubił mamę. Ale nie rozumiem połowy rzeczy, które do mnie mówi.

Szymański najwidoczniej przetwarzał moje słowa na najwyższych obrotach myślowych, a jego mina nie wyrażała zbytnio chęci pomocy.

Zaczął rozmawiać o czymś z Harrym, a jego angielski był tak płynny, że aż zrobiło mi się wstyd. Ale czego innego mogłam spodziewać się po nauczycielu angielskiego.

Harry wytłumaczył mu wszystko ze szczegółami, a Szymański uważnie go słuchał. Kiedy wszystko było już jasne, nareszcie mogłam rozpocząć porządne śledztwo.

- Dziękujemy, do widzenia! - podreptałam razem z Harrym z powrotem na ścieżkę.

- Karolczak, czekaj. - usłyszałam, więc się zatrzymaliśmy.

Szymański pozbierał swoje rzeczy i do nas podszedł.

- Pójdę z wami.

I tak oto obeszliśmy cały park po raz drugi, ale po mamie nie było śladu. Wyszliśmy na główną drogę i po przejściu przez pasy, chodziliśmy po okolicy przez prawie półtorej godziny. Obserwowaliśmy ludzi spacerujących po chodniku, a nawet zaglądaliśmy do kawiarni i restauracji.

Kiedy minęliśmy sklep z zabawkami, cofnęłam się o kilka kroków i zapatrzyłam na kilkumetrowego pluszaka leżącego na wystawie. Harry stanął obok mnie i oboje przykleiliśmy się do szyby. Zauważyłam odbijającą się w niej twarz Szymańskiego i po zobaczeniu jego miny, prędko ruszyłam dalej.

Harry nieco się rozweselił. Zachwycał się wszystkim wokół, wypytując o najmniejsze szczegóły i w pewnym momencie poczułam się, jakbyśmy byli na wycieczce, a nie szukali jego mamy.

Gdy rozmawialiśmy o wielkich bańkach mydlanych, które dwoje nastolatków puszczało po drugiej stronie ulicy, Harry chwycił za rękę najpierw mnie, a potem Szymańskiego.

Popatrzyliśmy na siebie z tą samą paniką i zaraz się rozejrzałam, mając nadzieję nie wpaść na nikogo znajomego, a tym bardziej na któregoś z nauczycieli.

Minął nas pomarańczowy samochód, zwalniając na moment niedaleko nas. Zaraz jednak odjechał, przez co nie mogłam zobaczyć, kto siedział za kierownicą.

Szymański z Harrym na mnie popatrzyli.

- Karolczak, co się stało? - zapytał i dopiero wtedy zorientowałam się, że stoimy.

- Nic, przewidziałam się. - ruszyliśmy dalej.

To nie mógł być Karol, prawda...?

_______________________________

Zbliżał się wieczór, a nasz marsz przez miasto nie przynosił żadnych rezultatów. Usiedliśmy przy fontannie i usłyszałam, jak Harremu burczy w brzuchu. Zapytałam czy jest głodny, więc ten zaraz pokiwał głową. Nie wzięłam ze sobą portfela, więc Szymański poszedł do piekarni kupić mu jakąś drożdżówkę.

Harry zajadał się z uśmiechem, a ja coraz realniej rozmyślałam o pójściu na policję. Wtedy wydarzyło się coś, czego nikt z naszej trójki się nie spodziewał. W naszą stronę biegła młoda kobieta ubrana w niebieską sukienkę. Wołała Harrego, więc chłopiec zerwał się na nogi i ją przytulił, wybuchając płaczem.

Dziękowała nam jakieś dwadzieścia razy, a Harry nas wyprzytulał. Po chwili oboje zniknęli pośród tłumu przemierzającego chodnik.

Staliśmy obok siebie w ciszy. Zerknęłam na Szymańskiego i uśmiechnęłam się z dumą.

- Angielski nie szedł mi tak źle.

- Jak chcesz to potrafisz.

Mój uśmiech się poszerzył.

- To może jakaś piąteczka za aktywność?

Szymański popatrzył na mnie jak na kretynkę i bez słowa sobie poszedł.

Poranek o zapachu waty cukrowejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz