Wpis 7

1.4K 59 13
                                    

23.05 Czwartek

Dzisiaj był ostatni dzień wycieczki. Nauczyciele nie mieli żadnych planów, więc dali nam dzień wolności. Mogliśmy pójść gdzie tylko poniosą nas nogi i tak też zrobiliśmy, chcąc jak najlepiej wykorzystać ostatnie chwile nad morzem.

Po śniadaniu zebraliśmy się w szóstkę przed hotelem i przyjrzeliśmy się naszej liście miejsc do zwiedzenia. Adam sprawdził, gdzie jest najbliższy przystanek i okazało się, że autobus odjeżdża za pięć minut, więc zerwaliśmy się z ławki i pognaliśmy wzdłuż chodnika.

- Ruszcie tyłki! - obserwowałam jak mija nas autobus.

- Ale to ty biegniesz ostatnia! - wysapała Magda.

Wskoczyliśmy do środka, padając na fotele i głośno oddychając. Gdybyśmy nie zdążyli, następny jechałby dopiero za czterdzieści minut.

Spięłam włosy w kucyk, machając nogami nad podłogą. Nie odrywałam oczu od widoków, które mijaliśmy, robiąc co jakiś czas zdjęcia. Za oknem mignęły pasące się owce, więc przykleiłam się do szyby, zachwycając się, dopóki nie zniknęły za zakrętem.

Po wyjściu z autobusu, ruszyliśmy poboczem drogi wzdłuż skraju lasu. Latarnia morska była dobrze widoczna ponad drzewami, dzięki czemu nie musieliśmy sprawdzać na mapie dokąd iść.

- Lata tu z milion komarów... - Kaśka zaczęła wymachiwać rękoma, gdy skręciliśmy do lasu.

- Biedaczyny, jeszcze nie wiedzą, że jak tylko się do ciebie przyssą, to wszystkie padną. - Hubert udał smutek i zaraz rozbawiony uniknął kopniaka Kaśki.

Kupiliśmy bilety i zaczęliśmy wdrapywać się na górę.

- Więcej schodów nie mieli...? - wlekłam się za wszystkimi, usiłując nie wypluć płuc.

- Zaraz zrobimy przerwę.- Adam idący na przodzie, zerkał w moją stronę, jakby upewniał się, czy nie wykitowałam.

- Zaraz czyli kiedy?

Adam chwilę się zastanawiał.

- Na górze?

Jęknęłam półżywa, rozważając, czy nie sturlać się na sam dół.

Po kilku minutach mordęgi, kręte schody się skończyły. Chwyciłam się metalowej barierki i pokonałam kilka ostatnich stopni. Stanęłam przy oknie obok reszty i z zachwytu zapomniałam o całym zmęczeniu. W zasięgu wzroku nie było niczego oprócz lasu, morza i nieba.

Zrobiliśmy sobie zdjęcie, napiliśmy się wody i zeszliśmy z powrotem.

- Gdzie teraz? - Anka przyjrzała się liście trzymanej przez Magdę.

- To powinno być gdzieś tutaj. - Adam sunął palcem po mapie przywieszonej do tablicy obok latarni.

- W środku lasu? - Kaśka śledziła każdy ruch jego dłoni.

- Przewodniczący, ale wrócimy stamtąd jeszcze dzisiaj, prawda? - Hubert rozsiadł się na ściętym pniu.

Wtedy dotarło do mnie coś śmiertelnie poważnego.

- Ludziska, przecież to genialny pomysł!

- O czym ty mówisz? - zapytała Magda.

- Jeżeli zgubimy się w lesie... - nabrałam powietrza i zaraz wypuściłam je rozmarzona - nie trzeba będzie iść w poniedziałek do szkoły i poprawiać kartkówki z angielskiego.

Wszyscy przyjrzeli mi się jak przygłupiej.

- Niech nikt nie daje jej mapy do rąk.

____________________________

Poranek o zapachu waty cukrowejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz