19.07 Piątek
Leżałam z głową zwisającą z kanapy. W jednej ręce trzymałam podręcznik do angielskiego, a w drugiej, tej zagipsowanej jak zwłoki w ścianie, ściskałam ołówek. Zbliżała się dwunasta. Korki miały odbyć się dzisiaj wcześniej, a ja w ogóle nie umiałam skupić się na ćwiczeniach, które zadał mi Szymański. Jakby nie patrzeć, całą winę mogłam zrzucić na niego, bo to właśnie on zajmował każdy centymetr mojej mózgownicy. Ciekawe czy też zerkał na zegarek z taką samą niecierpliwością.
Westchnęłam głośno i położyłam podręcznik na twarzy. Co za katorga...
Przekręciłam się na brzuch, strącając na poduszkę śpiącego na mnie Budynia. Mama od rana krzątała się w kuchni, a kiedy tylko chciałam czegoś spróbować, biła mnie po paluchach, wydzierając się, że to na wieczór.
Usłyszałam jak drzwi w korytarzu się otwierają, więc z dudniącym sercem wychyliłam nos zza kanapy. Czyżby Szymański postanowił przyjść wcześniej??
Całym mieszkaniem zawładnął szelest toreb, na dźwięk których Budyń zjeżył się bardziej, niż podczas moich zrywów z łóżka dziesięć minut przed autobusem.
Przymrużyłam oczy i padłam z powrotem na stos poduszek. To tylko tata wrócił z zakupów.
- Już jestem - zawołał - Popatrzcie co udało mi się upolować. - wyrzucił na panele większość rzeczy, przekopując całą reklamówkę.
- Najbardziej ciekawi mnie czy upolowałeś marynowane pieczarki, o których przypominałam ci pięć razy - mama wyszła z kuchni, wycierając ręce o fartuch, a tata momentalnie skamieniał.
Oho, już po nim.
- Kochanie, no bo... - wyszczerzył się przepraszająco.
- Rany boskie...
- Ale za to mam bezalkoholowego szampana, o którego prosiłaś dla Justyny. - posłał jej podlizujący się uśmiech, na co mama wywróciła jedynie oczami.
- Tato co upolowałeś? Super ultra rzadki smak żelek?? - stanęłam razem z Budyniem obok ich dwójki.
- Niee, to coś innego. - podekscytowany wrócił do szukania czegoś w torbie.
- Oby nie kolejne figurki dinozaurów, bo użyję chochli do czegoś innego niż mieszania zupy - mama ścisnęła ją w dłoni, krzyżując ramiona.
Tata wyciągnął przed siebie zapakowaną szarfę oraz krawat. Obie przekręciłyśmy głowy, usiłując przeczytać brokatowe napisy.
- Ostatnia noc wolności? - na czole mamy pojawiła się zmarszczka. - No chyba sobie żartujesz.
- Łaa, ale czadzior! Pani Justyna zemdleje jak zobaczy wszystko co dla niej mamy. - wzięłam od niego szarfę i poleciałam do salonu, gdzie przy balkonie stała kupka rzeczy czekająca cierpliwie na dzisiejszy wieczór.
- A róbcie co chcecie. - mama machnęła ręką i wróciła do kuchni.
- Bartkowi też powinno się spodobać. - tata nade mną stanął.
- On i jego miłość do krawatów będą piszczeć z zachwytu.
- W sumie masz rację. - roześmiał się.
- Idź lepiej szukać garnituru na jutro. Trzeba go zawieźć do pralni. - głos mamy odezwał się zza drzwi.
- O raju, całkiem wyleciało mi to z głowy. - pobiegł do sypialni.
- O wszystkim muszę pamiętać. - jej narzekania wydostawały się z kuchni jeszcze przez dobre pięć minut.
Usiadłam na kanapie, wracając do angielskiego, a wtedy tata pojawił się w korytarzu ze skwaszoną miną.
CZYTASZ
Poranek o zapachu waty cukrowej
عاطفيةJest połowa maja. Druga klasa liceum wyjeżdża na upragnioną wycieczkę nad morze. Entuzjazm jednej z uczennic szybko odlatuje jednak w dal, gdy przez brak miejsc w autokarze, zmuszona jest siedzieć ze znienawidzonym nauczycielem angielskiego. Gdy do...