Wpis 43

931 43 12
                                    

28.06 Piątek

Gdy tylko się obudziłam, myślałam, że zwymiotuje prosto na dywan. Kręciło mi się w głowie gorzej, niż wczorajszej nocy. Wyszłam spod kołdry i usiadłam na skraju łóżka. Czułam się, jakby ktoś wbijał gwoździe w mój mózg. Otworzyłam okno, bo szło się udusić i prawie wysiupało je z nawiasów. Na zewnątrz tak mocno wiało, że bałam się, że zaraz zmiecie blok z powierzchni ziemi. Zamknęłam je i odgarnęłam z twarzy włosy, które rozwiał wiatr. Wyszłam na korytarz i zauważyłam mamę krzątającą się po całym mieszkaniu z torbą na ramieniu.

- W końcu wstałaś. Jeżeli chcesz, żebyśmy podwieźli cię na korepetycję to się zbieraj, zaraz wyjeżdżamy – zniknęła w sypialni, a mnie zamurowało. Jak to zaraz wyjeżdżają? To która była do diaska godzina...?

Weszłam do salonu i stanęłam przed zegarem. Dochodziła siedemnasta.

- Mamooo, dlaczego mnie nie obudziłaś?? - pobiegłam do pokoju, wywalając pół szafy na podłogę.

- Budziłam cię z dziesięć razy, ale nic na ciebie nie działało – stanęła na moment w drzwiach mojego pokoju, przyglądając się, jak przekopuje górę ubrań – Trzeba było nie iść tak późno spać.

Popatrzyłam na nią z wyrzutem, ale ona zdążyła już sobie pójść. Chwyciłam pierwszą lepszą sukienkę i prędko władowałam się do łazienki. Popatrzyłam w lustro i o zgrozo, wyglądałam, jakbym wróciła z bezludnej wyspy. Prawie dziesięć minut poskramiałam te kołtuny na głowie. Ściągnęłam wczorajsze ubrania i wzięłam najszybszy prysznic w moim życiu. Ubrałam sukienkę, jednocześnie susząc włosy i myjąc zęby. Wróciłam do pokoju, pakując do torby zeszyty i podręcznik.

- A ty czemu jeszcze nie gotowa? Już pawie osiemnasta. - za moimi plecami pojawił się tata, przez co prawie zeszłam na zawał.

- Jak to nie gotowa, muszę jeszcze tylko ubrać buty – wyminęłam go i chwyciłam trampki rzucone w kąt. Pobiegłam szybko do kuchni i wsadziłam pod pachę miskę z sałatką, umierając z głodu.

Wyjechaliśmy, a ja gorączkowo sprawdzałam, czy niczego nie zapomniałam. Odblokowałam telefon, żeby zobaczyć, która godzina i wtedy mój wzrok natrafił na wiadomości z Szymańskim. Przeczytałam co wczoraj napisałam i momentalnie zrobiłam się cała czerwona. Przyłożyłam dłonie do twarzy i prawie zsunęłam się na podłogę samochodu. Niech ktoś mnie zabije...

Zatrzymaliśmy się przed domem pani Justyny i pana Bartka, którzy czekali już przed drzwiami. Chyba nigdy nie widziałam, żeby pani Justyna była aż tak podekscytowana. Może pojechanie do spa było jej odwiecznym pragnieniem. Na to wyglądało, bo nawet czekanie na zewnątrz w wichurze jej nie przeszkadzało. Wyszłam z auta, przywitałam ich i dwadzieścia sekund później byłam już sama na chodniku. Zawyłam zrozpaczona i ruszyłam w kierunku domu Szymańskiego. No i po co ja się czesałam, skoro wiatr i tak ułożył mi fryzurę po swojemu. Jeszcze w dodatku zaczęło kropić. Nacisnęłam dzwonek i nabrałam powietrza do płuc. Dobra, wyluzuj portasy. Pewnie zdarzyło ci się powiedzieć przy nim coś bardziej kompromitującego, niż ten SMS. Po prostu zachowuj się tak jak zawsze. Przytaknęłam samej sobie i w tym samym momencie drzwi się otworzyły. Uniosłam wzrok, spoglądając na Szymańskiego i tak się zestresowałam, że przywitałam go z trochę zbyt dużym entuzjazmem, jak na uczenie się angielskiego. On również mnie przywitał i weszłam do środka. Zostawiłam w holu buty i przeszłam razem z nim do salonu. Maks wylegujący się na kanapie, gdy tylko mnie zobaczył, zaszczekał głośno i do mnie podbiegł.

- Cześć Maksiu – dałam mu buziaka w nochal i usiadłam na kanapie.

Wyciągnęłam z torby podręcznik, a Szymański usiadł obok mnie. Całe moje wnętrze błagało niebiosa, żeby tylko w żaden sposób nie komentował, ani nie nawiązywał do wczorajszej wiadomości, bo inaczej zeszłabym z tego świata tuż przed jego nosem i nabawiłby się biedak traumy na całe życie.

Poranek o zapachu waty cukrowejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz