Wpis 2

2.4K 72 22
                                    

18.05 Sobota

Przez całą podróż do szkoły przyglądałam się podejrzanie swojej walizce, zastanawiając się, czy na pewno wszystko spakowałam. Na przednim fotelu siedziała Anka, a za kierownicą pan Robert, jej tata z taką samą rudą czupryną jak u niej.

Księżyc świecił w pełni, a w kałużach odbijało się światło ulicznych latarni. Moją grzywkę rozwiewał wiatr dostający się do środka przez opuszczoną szybę.

Zakryłam dłonią ziewające usta i padłam na oparcie fotela, dając sobie spokój z odhaczaniem w głowie listy rzeczy do spakowania.

Większość nocy tuliłam się do wiatraka, więc rześkie powietrze jakie zostawił po sobie deszcz, było jak wyważenie drzwi od sauny, w której zatrzasnęło się na dwa dni.

- Nie zasypiaj tam, bo będziemy musieli ciągnąć cię za nogi do autokaru. - pan Robert przyjrzał mi się w przednim lusterku, wystawiając za szybę zapalonego papierosa.

- Przecież nie zasypiam. Tylko na chwilę zamknęłam oczy. - poklepałam się po policzkach.

- Nie wiem kto normalny wymyślił zbiórkę o czwartej trzydzieści. - Anka ściskała w rękach telefon, używając kciuków do zabijania zombie pojawiających się na ekranie.

- Jak to powtarzała zawsze twoja mama, nie ma udanej wycieczki bez załamywania się, gdy trzeba na nią wstać.

Anka zerknęła na tatę.

- Powtarzała też, że nie ma udanej wycieczki bez whisky schowanej w kosmetyczce. - kąciki jej ust się uniosły.

Pan Robert zakrztusił się dymem papierosa, starając się ukryć rozbawienie.

Zatrzymaliśmy się na szkolnym parkingu. Czekał tam autokar i tłumy zmartwionych o swoje dzieci rodziców. W końcu wyjeżdżaliśmy AŻ na sześć dni. Koniec świata.

Dobrze, że mama i tata musieli być w firmie, bo inaczej wysłuchiwałbym, że najlepiej gdybym przez całą drogę miała założone ochraniacze.

Pan Robert poszedł zapakować torbę Anki i moją walizkę do autokaru, a my rozejrzałyśmy się za Magdą. Jechała tylko moja klasa, ale na szczęście pani Mazur wysłuchała błagań i pokłonów, dzięki którym Magda mogła się z nami zabrać.

Wypatrzyłam jej jasne włosy, które gładziła wysoka kobieta. Mama Magdy, pani adwokat, nawet o czwartej rano była wyszykowana, jakby w każdym momencie była gotowa wejść na sale sądową.

- Magdaa, cześć! - uniosłam ręce, przedzierając się z Anką przez tłumy rodziców i kolegów z klasy - Dzień dobry pani Sylwio. - uśmiechnęłam się do kobiety.

Jej włosy miały ten sam odcień blondu co Magdy. A jej twarz choć surowa, to nie brakowało na niej uśmiechu.

- Dzień dobry. - również mnie przywitała.

- Ktoś tu się nie wyspał - Anka przyjrzała się dołom pod oczami Magdy, a ona jedynie odpowiedziała jej grymasem – I do tego jest nie w sosie.

- Nawet mi nie przypominaj... - Magda była na skraju załamania.

- Nie wiem o czym, więc nie ma sprawy. - Anka wzruszyła ramionami z tą samą beztroską uciechą, jaka towarzyszy jej przez większość każdego dnia. Nawet kiedy dyrektorka omal nie spada ze schodów.

- Pisała do późna wypracowanie. - powiedziała pani Sylwia, badając od razu, czy jeszcze bardziej nie rozdrażniła Magdy.

- Zazwyczaj skaczesz z radości z tego powodu - przyglądałam się jej smętnej minie.

Poranek o zapachu waty cukrowejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz