17.05 Piątek
Otworzyłam oczy, napotykając wskazówki budzika. Przekręciłam się na drugi bok i wtuliłam głowę w Budynia, mojego kota pochrapującego wśród pluszaków. Miałam nadzieję wrócić do snu o Bradzie Pittcie wyzywającym mnie na pojedynek w piciu strusich jaj, ale jedna rzecz zwróciła moją uwagę. Dlaczego nie słyszałam tykania?
Odwróciłam głowę, podnosząc się na łokciach. Wskazówki budzika stały nieruchomo, zatrzymane kilka minut przed szóstą.
Więc która mogła być godzina...?
Sięgnęłam po telefon, a kiedy zobaczyłam zbliżającą się ósmą, fabryka pompująca krew do mojego serca zrobiła sobie krótką przerwę.
Posłałam kołdrę w powietrze i wyskoczyłam z łóżka, prawie doprowadzając Budynia do zawału. Złapałam za plecak i władowałam do środka zeszyty walające się po biurku.
Angielski. Gdzie do diaska był angielski??
Powywracałam do góry nogami wszystkie szuflady, a zawartość szafy wykopałam na dywan.
Musiałam go znaleźć, o ile chciałam dożyć dzisiejszego dnia. Gdybym znów nie miała zadania, Szymański w końcu by mnie ukatrupił.
Nagle doznałam oświecenia. Puściłam plecak, rzuciłam się na podłogę i wturlałam pod łóżko.
- Mam cię! - złapałam zeszyt.
Przeczołgałam się pod górę ubrań wyrzuconych z szafy i chwyciłam co tylko było pod ręką, wybiegając z pokoju.
- Tak hałasujesz, że myślałam, że szafa się na ciebie przewróciła. - mama siedząca przy stole w kuchni odsunęła od ust kubek, obserwując moją trasę do łazienki.
- Dlaczego mnie nie obudziliście?? - zdjęłam z kaloryfera skarpetki.
- Przecież masz na dziewiątą. - tata stojący nad skwierczącą patelnią odwrócił głowę w moją stronę.
- Mówiłam wam wczoraj, że przenieśli nam angielski z ostatniej lekcji na pierwszą. - stanęłam nad umywalką.
Pozbyłam się koszuli nocnej i przełożyłam przez głowę różowy sweter w stokrotki. Wycisnęłam na szczoteczkę pastę, ale po chwili zorientowałam się, że to krem do rąk. Szybko ją przepłukałam i wyszłam na korytarz, szczotkując zęby.
- Mamo, podwieziesz mnie? - zapięłam suwak białej spódniczki.
- Samochód jest nadal u mechanika.
- Chyba żartujesz. - prawie zakrztusiłam się pastą.
- A czy wyglądam jakbym żartowała?
- Tato, a pani Justyna lub pan Bartek nie mogą mnie zawieść? - naciągnęłam na nogi skarpetki, prawie się wywracając, przez co Budyń siedzący na szafce na buty, przyjrzał się zdegustowany moim wygibasom.
- Pojechali do jego rodziców. - nałożył na talerze jajecznicę i odwiesił fartuch na krzesło.
- To jakaś katastrofa. - włożyłam trampki i poleciałam przepłukać buzię z pasty.
- Za cztery minuty masz autobus. Jeśli teraz wyjdziesz to zdążysz. - mama oderwała wzrok od zegara.
- Za ile?! Za cztery minuty??? - złapałam plecak, wypiłam jednym łykiem cały kubek lemoniady postawiony obok talerza mamy i wybiegłam z mieszkania.
- Powodzenia córciu! - zawołał tata.
- Zawiąż buty, bo znowu spadniesz ze schodów! - głos mamy słychać było jeszcze po zamknięciu drzwi.
CZYTASZ
Poranek o zapachu waty cukrowej
RomanceJest połowa maja. Druga klasa liceum wyjeżdża na upragnioną wycieczkę nad morze. Entuzjazm jednej z uczennic szybko odlatuje jednak w dal, gdy przez brak miejsc w autokarze, zmuszona jest siedzieć ze znienawidzonym nauczycielem angielskiego. Gdy do...