Rozdział I

761 63 20
                                    

Świat po raz kolejny stanął na głowie. Chociaż wojna się skończyła, jej puchar goryczy jeszcze się nie przelał.

Ostatnie tygodnie najlepiej temu dowodziły.

Hermiona ślęczała już ósmy dzień nad bezsensownie wielkim stosem książek, jak nigdy dotąd, nie potrafiąc się skupić na pracy.

Ferie świąteczne minęły ona zaś, z oczywistych powodów, cofnęła swoją rezygnację. Minerwa przyjęła to z radością i ulgą, Snape z kwaśnym uśmieszkiem.

Hermiona bardzo chciałaby powiedzieć, że nie obchodziło jej zdanie tego starego dupka na jej temat, ale byłoby to ewidentne kłamstwo.

Coś w jej sercu poruszyło się już dawno temu, coś skłaniało ją ku temu sarkastycznemu pacanowi i, chociaż bardzo się starała, nie mogła na to nic poradzić.

Zastanawiała się jak to wszystko ugryźć: klątwę, jego charakter, własne uczucia i wreszcie: ten jeden, jedyny pocałunek.

Nie powinien mieć miejsca. Na samą myśl o nim czuła zdenerwowanie i zawód sobą. A jednak... Nie żałowała. Torturowała się tym wspomnieniem wciąż i wciąż, a gdy zdarzało jej się spotkać Snape'a na korytarzu, była pewna, że na jej policzki wypływa rumieniec.

Czuła się z tym głupio, idiotycznie wręcz: jak mała dziewczynka, nie jak dorosła kobieta, która miała za sobą długi, nieudany związek. Jak podlotek zadurzony we własnym nauczycielu.

Bo kiedyś nim przecież był, prawda?

Westchnęła, odłożyła pióro, które i tak bezczynnie zwisało w jej dłoni i oparła czoło o bat biurka.

Miała dość. Miała tego dość: ciągłego stresu, mroku, który nie tyle już zakradał się do jej życia, co wlewał drzwiami i oknami ilekroć próbowała wychylić na zewnątrz choćby głowę.

Czemu nie mogła, jak każdy inny człowiek, cieszyć się po prostu swoim młodym życiem? Każdy... Nie każdy: była przecież Ginewra, biedna, pogrążona w żałobie Ginewra, która nie chciała jej już znać.

Czy mogła ją za to winić?

‒ Nie mają prawa mnie oceniać ‒ mruknęła pod nosem, zdając sobie równocześnie sprawę, że brzmi dokładnie jak Snape.

Pokręciła głową. Było tego za wiele, jak na jedną osobę, która i tak zdążyła już sporo przeżyć.

Jak radził sobie Snape? W jaki sposób znosił nienawiść i pogardę, serwowaną mu przez wszystkich, niemal bez wyjątku? Jak trudno było mu trwać w samotności?

Z pozoru wydawało się, że to ludzkie towarzystwo jest dla niego trudne do zniesienia.

A jednak, o czym dowiedziała się dość niedawno, lubił spędzać z Minerwą wieczory przy brandy, grywał kiedyś w brydża z Flitwickiem...

Czyli jakaś część jego osoby potrzebowała kontaktu, potrzebowała rozmowy...

Tylko wyglądało na to, że nie z nią...

Prawda była taka, że po usłyszeniu diagnozy, Snape jeszcze bardziej zamknął się w sobie, wycofał i ‒ jeśli kiedykolwiek łudziła się, że może coś być z tej ich małej, wzajemnej fascynacji ‒ teraz wszelkie jej nadzieje zostały ostatecznie rozwiane.

Snape unikał jej jak ognia, wymawiał się od współpracy i odsuwał ją od siebie ilekroć próbowała przejąć inicjatywę. Patrzył na nią przy tym swoim słynnym kpiącym wzrokiem, zupełnie, jakby chciał powiedzieć: chyba coś ci się pomyliło, Granger...

Ale ona była pewna, że tak nie było. Miała rację. Z pewnością. Jego usta tamtego wieczoru nie kłamały, nie był aż tak pijany, by zrobić coś wbrew swojej woli. W ogóle nie potrafiła sobie wyobrazić go w stanie, w którym postępuje nie według wyznawanych przez siebie zasad: Snape był zawsze dla niej uosobieniem surowości, dyscypliny i pedantyzmu w bardzo wielu aspektach życia.

DZIEDZICTWO FENIKSA cz. 2: Rozwiązanie  (Sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz