Rozdział III

634 54 21
                                    

Nadszedł wreszcie przeklęty dzień wyjścia do Hogsmeade. Snape stał przed bramą z kamienną miną kwitując jej „dzień dobry" oszczędnym skinieniem głowy.

Nie odzywał się, a Hermiona nie wiedziała, czy brać to za dobrą, czy złą monetę. Wszak milczenie Mistrza Eliksirów pozwalało spędzić czas w przynajmniej znośnej atmosferze, było jednak zwykle również zwiastunem nadchodzącej burzy z piorunami.

Starała się jednak być dobrej myśli i gdy uczniowie zaczynali gromadzić się wokół nich w to chłodne, sobotnie popołudnie, uśmiechała się do nich szczerze i zdobyła się nawet na obszerne wyjaśnienie nowych zasad. Szła tego dnia z głębokim postanowieniem, że nie pozwoli zepsuć w miarę dobrego nastroju, którym dysponowała od niedawnej rozmowy z Nevillem. I miała zamiar się tego trzymać, choćby nie wiem co. Dlatego ani jęki i posapywania uczniów na wieść o planowanych rewizjach ich zakupów, ani nawet chłodne spojrzenie, które posłała jej profesor McGonagall, gdy przybyła już z profesor Hooch na miejsce zbiórki, nie zdołało wytrącić jej z równowagi. Spała dzisiejszej nocy wyjątkowo spokojnie, wyjątkowo długo i czuła się pełna nadziei, pełna... Sama nie wiedziała, czego.

‒ Jesteśmy dziś radośni, jak skowronek ‒ zarechotał cicho Snape.

Spojrzała na niego z ukosa.

McGonagall zarządziła, że mają iść na końcu, by nie psuć innym humoru swoimi skwaszonymi minami. Hermiona domyślała się, że powód był jednak całkiem inny: oboje publicznie zranili jej lwią dumę i to dość dotkliwie, postanowiła więc zostawić ich razem, by dusili się we wspólnym, toksycznym sosie.

Za karę.

Prawie się zaśmiała na tę myśl.

‒ To, że pan nie potrafi czerpać radości z istnienia, nie oznacza, że ja nie będę próbować ‒ powiedziała hardo.

Snape zmilczał, ściągnął jednak usta i potraktował ją kolejnym ze swoich cudownych spojrzeń, tym razem z gatunku: „no co ty nie powiesz".

Hermiona przewróciła oczami.

Ostatnio dostała nawet list od rodziców z zapytaniem o zdrowie tego dziwacznego jegomościa, zupełnie jakby mama próbowała delikatnie wybadać sytuację...

Westchnęła.

‒ Znalazł coś pan? ‒ zapytała wreszcie.

‒ Czy ja znalazłem? ‒ uniósł brwi.

Szli obok siebie i niby nie było przymusu rozmów, ale Hermiona jakoś czuła się zobowiązana. Chyba było jej głupio z powodu tej całej sytuacji z Walentynkami, w którą niechcący go wciągnęła.

‒ Pustą gadaniną nie naprawisz swojej zszarganej reputacji, Granger ‒ powiedział z przekąsem, jakby czytał jej w myślach.

‒ Skąd pan...

‒ Daruj sobie. Po pierwsze, zostaw sprawę klątwy. To moje życie i potrafię sobie znakomicie poradzić z piętrzącymi się w nim problemami. Po drugie: jeśli nie musisz, nie odzywaj się. Chyba, że masz mi do zaoferowania coś na rekompensatę mojej urażonej dumy ‒ jawnie z niej kpił, albo...

Nie, słowo „flirt" kompletnie jej do niego nie pasowało. Pozostała więc przy pierwszej opcji.

‒ Być może jest coś, co może pana zainteresować ‒ podjęła temat, zastanawiając się, co jej to przyniesie. Mimo wszystko postanowiła zagrać w tę grę, chociaż nie do końca rozumiała swoje motywy. Było coś w jego oczach, coś w sposobie, w jaki układały się jego usta, co sprawiało, że po jej plecach przechodził dreszcz.

Snape chrząknął.

Musiała się zamyślić i patrzyć na niego z nienaturalnym wyrazem twarzy, bo wyglądał, jakby chciał ją wyśmiać.

DZIEDZICTWO FENIKSA cz. 2: Rozwiązanie  (Sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz