Nadszedł wreszcie przeklęty dzień wyjścia do Hogsmeade. Snape stał przed bramą z kamienną miną kwitując jej „dzień dobry" oszczędnym skinieniem głowy.
Nie odzywał się, a Hermiona nie wiedziała, czy brać to za dobrą, czy złą monetę. Wszak milczenie Mistrza Eliksirów pozwalało spędzić czas w przynajmniej znośnej atmosferze, było jednak zwykle również zwiastunem nadchodzącej burzy z piorunami.
Starała się jednak być dobrej myśli i gdy uczniowie zaczynali gromadzić się wokół nich w to chłodne, sobotnie popołudnie, uśmiechała się do nich szczerze i zdobyła się nawet na obszerne wyjaśnienie nowych zasad. Szła tego dnia z głębokim postanowieniem, że nie pozwoli zepsuć w miarę dobrego nastroju, którym dysponowała od niedawnej rozmowy z Nevillem. I miała zamiar się tego trzymać, choćby nie wiem co. Dlatego ani jęki i posapywania uczniów na wieść o planowanych rewizjach ich zakupów, ani nawet chłodne spojrzenie, które posłała jej profesor McGonagall, gdy przybyła już z profesor Hooch na miejsce zbiórki, nie zdołało wytrącić jej z równowagi. Spała dzisiejszej nocy wyjątkowo spokojnie, wyjątkowo długo i czuła się pełna nadziei, pełna... Sama nie wiedziała, czego.
‒ Jesteśmy dziś radośni, jak skowronek ‒ zarechotał cicho Snape.
Spojrzała na niego z ukosa.
McGonagall zarządziła, że mają iść na końcu, by nie psuć innym humoru swoimi skwaszonymi minami. Hermiona domyślała się, że powód był jednak całkiem inny: oboje publicznie zranili jej lwią dumę i to dość dotkliwie, postanowiła więc zostawić ich razem, by dusili się we wspólnym, toksycznym sosie.
Za karę.
Prawie się zaśmiała na tę myśl.
‒ To, że pan nie potrafi czerpać radości z istnienia, nie oznacza, że ja nie będę próbować ‒ powiedziała hardo.
Snape zmilczał, ściągnął jednak usta i potraktował ją kolejnym ze swoich cudownych spojrzeń, tym razem z gatunku: „no co ty nie powiesz".
Hermiona przewróciła oczami.
Ostatnio dostała nawet list od rodziców z zapytaniem o zdrowie tego dziwacznego jegomościa, zupełnie jakby mama próbowała delikatnie wybadać sytuację...
Westchnęła.
‒ Znalazł coś pan? ‒ zapytała wreszcie.
‒ Czy ja znalazłem? ‒ uniósł brwi.
Szli obok siebie i niby nie było przymusu rozmów, ale Hermiona jakoś czuła się zobowiązana. Chyba było jej głupio z powodu tej całej sytuacji z Walentynkami, w którą niechcący go wciągnęła.
‒ Pustą gadaniną nie naprawisz swojej zszarganej reputacji, Granger ‒ powiedział z przekąsem, jakby czytał jej w myślach.
‒ Skąd pan...
‒ Daruj sobie. Po pierwsze, zostaw sprawę klątwy. To moje życie i potrafię sobie znakomicie poradzić z piętrzącymi się w nim problemami. Po drugie: jeśli nie musisz, nie odzywaj się. Chyba, że masz mi do zaoferowania coś na rekompensatę mojej urażonej dumy ‒ jawnie z niej kpił, albo...
Nie, słowo „flirt" kompletnie jej do niego nie pasowało. Pozostała więc przy pierwszej opcji.
‒ Być może jest coś, co może pana zainteresować ‒ podjęła temat, zastanawiając się, co jej to przyniesie. Mimo wszystko postanowiła zagrać w tę grę, chociaż nie do końca rozumiała swoje motywy. Było coś w jego oczach, coś w sposobie, w jaki układały się jego usta, co sprawiało, że po jej plecach przechodził dreszcz.
Snape chrząknął.
Musiała się zamyślić i patrzyć na niego z nienaturalnym wyrazem twarzy, bo wyglądał, jakby chciał ją wyśmiać.
CZYTASZ
DZIEDZICTWO FENIKSA cz. 2: Rozwiązanie (Sevmione) ZAKOŃCZONE
FanficHermiona i Snape znają już źródło choroby Albusa i Harry'ego. Teraz w niebezpieczeństwie znajduje się sam Mistrz Eliksirów, a nasza Gryfonka zrobi wszystko, by uratować życie mężczyzny, w którym właśnie zaczyna się zakochiwać...