Stał u szczytu schodów i z krzywym uśmiechem przyglądał się, jak mozolnie pokonuje stopnie.
‒ Może ci jednak pomóc, Granger?
Rzuciła mu nieprzychylne spojrzenie.
‒ Jednak?
‒ Tak.
‒ „Jednak" dodaje się wtedy, gdy ktoś za pierwszym razem odrzuci czyjąś propozycję ‒ wysapała. ‒ A ty mi jej nie złożyłeś.
‒ Bo i tak byś ją odrzuciła, zaoszczędziłem więc nam obojgu fatygi i od razu zapytałem po raz drugi.
‒ To niedorzeczne ‒ mruknęła.
‒ Jak całe twoje zachowanie.
Wreszcie sam podał jej dłoń i pomógł wdrapać się na ostatnie stopnie.
‒ Jesteś uparta.
‒ A ty odkrywczy.
‒ Nie, Granger. Ja po prostu lubię powtarzać prawdy oczywiste. Żeby je utrwalać.
Stała chwilę, oddychając ciężko. W duchu dziękowała losowi, że jeszcze nie nadszedł rok szkolny, że korytarze są prawie puste i nikt nie będzie zadawał niepotrzebnych pytań z gatunku: dlaczego to profesor Snape ci pomaga?
Już i tak musiała wczoraj gęsto tłumaczyć się Weasleyom. Cieszyła się oczywiście z ich wizyty, zwłaszcza, że Ron był bardzo serdeczny, a z Ginny nawet udało jej się zamienić kilka uprzejmych zdań.
Ale nadal nie wiedziała, co powinna im powiedzieć o sobie i Snape'ie. Nie powiedziała więc nic, poza tym, że pracują razem nad rozwiązaniem sprawy legendy feniksa, że Snape też może niebawem umrzeć i że Hermiona ma już dość nieszczęść. Zrozumieli. Nie drążyli, ale pani Weasley popatrywała na nią dziwnie, kiedy sądziła, że Hermiona tego nie widzi.
Po jednym dniu i wypiciu trzech Eliksirów Wzmacniających, madame Pomfrey łaskawie zgodziła się ją wypisać.
Teraz dreptała korytarzem w stronę swoich kwater, a Snape szedł obok niej niczym milczący strażnik.
‒ Nie musisz mnie odprowadzać ‒ powiedziała.
Posłał jej jedno ze swoich krytycznych spojrzeń.
‒ Jeszcze wczoraj prosiłaś o moją osobistą ochronę. Oto jestem.
‒ Severusie...
‒ Cicho Granger, bo jeszcze ktoś usłyszy.
Zamrugała.
‒ Ty tak na poważnie?
‒ Całkowicie. Czy nie marudziłaś kilkanaście minut temu, co takiego myśli sobie o tobie biedna Molly?
Parsknęła krótkim śmiechem.Wyłuskała różdżkę ze spodni i otworzyła drzwi do swoich kwater.
‒ Nie wejdziesz? ‒ zapytała, gdy nadal tkwił na progu.
Z ociąganiem, jakby niechętnie, zrobił krok naprzód.
Podszedł do kredensu, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej kilka małych buteleczek.
‒ Twój eliksir ‒ wyjaśnił krótko.
Skinęła głową. Nie powiedziała mu tego, ale zauważyła, że miał zdecydowanie intensywniejszą barwę niż te z zapasów Pomfrey. Był świeży, bardzo świeży. Musiał uwarzyć go tej nocy.
‒ Pomożesz? ‒ zapytała, czując, jakby jej klatka piersiowa była znacznie cięższa niż zazwyczaj. Serce biło jej jak szalone, gdy powoli kiwał głową.
Usiadła na brzegu wanny i rozpięła mankiety swojej szaty. Snape odkręcił kurki i pomógł jej ściągnąć materiał przez głowę, tak, by znów nie upadła.
‒ Kiedy podnoszę ręce...
‒ Robi ci się słabo, wiem ‒ powiedział cicho, dziwnie miękko.
Zadrżała, gdy jego palce dotknęły jej skóry na plecach, kiedy rozpinał haftki stanika.
Niemal fizycznie poczuła jego grymas.
Odchyliła się lekko, by spojrzeć mu w twarz.
‒ Pomożesz mi wstać?
Skinął tylko głową.
To było niedorzeczne, ale oboje wiedzieli, że nie ma kogo poprosić o pomoc. Ron, Ginny... Przy nich czułaby się jeszcze bardziej niezręcznie.
Czy powinna poprosić, żeby się odwrócił?
Nie poprosiła. Przytrzymał ją za ramię, gdy ściągała majtki.
Czuła się dziwnie: on był całkiem ubrany, ona dla kontrastu ‒ zupełnie naga.
Odwróciła się, stali tak blisko siebie, że koniuszki jej sutków dotykały materiału ciemnej koszuli.
Zakręciło jej się w głowie. Nie wiedziała, czy był to efekt osłabienia, czy sytuacji, w której się znaleźli.
Złapała się go najmocniej jak potrafiła i zaczęła, niezdarnie gramolić się do wanny. Sprawy nie ułatwiał ani ciężar jego wzroku, ani dotyk jego palców na talii. Otarli się siebie nosami, usta musnęły się w przelotnym pocałunku.
‒ Snape?
‒ Już nie Severusie?
Nie miała ochoty się z nim droczyć. Zdawała sobie przecież sprawę, że ma nad nią przewagę, że w tym konkretnym momencie czuje się od niego zależna. Czy musiał to wykorzystywać w tak cyniczny sposób?
Nieco ją to ubodło, chociaż wiedziała, że sobie żartuje.
Bez słowa podał jej gąbkę i mydło, usiadł na brzegu wanny i patrzył przed siebie.
‒ Snape?
‒ Hmmm?
‒ Nie musisz odwracać wzroku ‒ wyszeptała.
‒ Nie odwracam ‒ powiedział. ‒ Zapomniałaś, że masz tu lustro?
Wolnymi ruchami zmyła z siebie szpital, chorobę, słabość. Kątem oka widziała, jak pochylił się lekko, zanurzając dłoń, jakby sprawdzał temperaturę wody. Zawahał się, więc ona przysunęła się o kilka cali. Gdy wyciągał rękę, wierzchem palców przesunął po boku jej piersi. Spojrzała, na niego; na ustach Mistrza Eliksirów błąkał się mały, drwiący uśmieszek, który niby tak dobrze znała, a który w tym kontekście zyskał zupełnie nowe znaczenie. Pomógł jej wstać, owinął w ręcznik i zaprowadził do sypialni.
Gdy leżała już w łóżku, Snape wstał z krzesła i bez słowa pożegnania ruszył w kierunku drzwi.
‒ Severusie?
Zatrzymał się.
‒ Co znowu, Granger? Wklepać ci krem w plecy, czy wymasować stopy? ‒ brzmiał na zniecierpliwionego.
‒ Zostań ze mną.
Patrzył na nią przez chwilę, jakby oceniając, co powinien zrobić.
‒ Snape?
Przez moment zastanawiała się, za co wziął jej propozycję, jak daleko posunęła się jego wyobraźnia.
Usiadł obok niej, a ona wstrzymała oddech, w napięciu, w niepewności, w nadziei. Nie była nawet pewna na co. Spoglądał na nią tymi swoimi chłodnymi oczami, w których było coś więcej i więcej, ale była zbyt nieprzytomna, pijana z osłabienia, żeby rozpoznać te emocje. Położył się na plecach, napięty, jakby gotowy w każdej chwili rzucić się do ucieczki.
‒ Snape?
‒ Hmm?
‒ Dobranoc.
‒ Śpij już Granger.
CZYTASZ
DZIEDZICTWO FENIKSA cz. 2: Rozwiązanie (Sevmione) ZAKOŃCZONE
FanfictionHermiona i Snape znają już źródło choroby Albusa i Harry'ego. Teraz w niebezpieczeństwie znajduje się sam Mistrz Eliksirów, a nasza Gryfonka zrobi wszystko, by uratować życie mężczyzny, w którym właśnie zaczyna się zakochiwać...