Rozdział X

593 55 13
                                    

Stał u szczytu schodów i z krzywym uśmiechem przyglądał się, jak mozolnie pokonuje stopnie.

‒ Może ci jednak pomóc, Granger?

Rzuciła mu nieprzychylne spojrzenie.

‒ Jednak?

‒ Tak.

‒ „Jednak" dodaje się wtedy, gdy ktoś za pierwszym razem odrzuci czyjąś propozycję ‒ wysapała. ‒ A ty mi jej nie złożyłeś.

‒ Bo i tak byś ją odrzuciła, zaoszczędziłem więc nam obojgu fatygi i od razu zapytałem po raz drugi.

‒ To niedorzeczne ‒ mruknęła.

‒ Jak całe twoje zachowanie.

Wreszcie sam podał jej dłoń i pomógł wdrapać się na ostatnie stopnie.

‒ Jesteś uparta.

‒ A ty odkrywczy.

‒ Nie, Granger. Ja po prostu lubię powtarzać prawdy oczywiste. Żeby je utrwalać.

Stała chwilę, oddychając ciężko. W duchu dziękowała losowi, że jeszcze nie nadszedł rok szkolny, że korytarze są prawie puste i nikt nie będzie zadawał niepotrzebnych pytań z gatunku: dlaczego to profesor Snape ci pomaga?

Już i tak musiała wczoraj gęsto tłumaczyć się Weasleyom. Cieszyła się oczywiście z ich wizyty, zwłaszcza, że Ron był bardzo serdeczny, a z Ginny nawet udało jej się zamienić kilka uprzejmych zdań.

Ale nadal nie wiedziała, co powinna im powiedzieć o sobie i Snape'ie. Nie powiedziała więc nic, poza tym, że pracują razem nad rozwiązaniem sprawy legendy feniksa, że Snape też może niebawem umrzeć i że Hermiona ma już dość nieszczęść. Zrozumieli. Nie drążyli, ale pani Weasley popatrywała na nią dziwnie, kiedy sądziła, że Hermiona tego nie widzi.

Po jednym dniu i wypiciu trzech Eliksirów Wzmacniających, madame Pomfrey łaskawie zgodziła się ją wypisać.

Teraz dreptała korytarzem w stronę swoich kwater, a Snape szedł obok niej niczym milczący strażnik.

‒ Nie musisz mnie odprowadzać ‒ powiedziała.

Posłał jej jedno ze swoich krytycznych spojrzeń.

‒ Jeszcze wczoraj prosiłaś o moją osobistą ochronę. Oto jestem.

‒ Severusie...

‒ Cicho Granger, bo jeszcze ktoś usłyszy.

Zamrugała.

‒ Ty tak na poważnie?

‒ Całkowicie. Czy nie marudziłaś kilkanaście minut temu, co takiego myśli sobie o tobie biedna Molly?
Parsknęła krótkim śmiechem.

Wyłuskała różdżkę ze spodni i otworzyła drzwi do swoich kwater.

‒ Nie wejdziesz? ‒ zapytała, gdy nadal tkwił na progu.

Z ociąganiem, jakby niechętnie, zrobił krok naprzód.

Podszedł do kredensu, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej kilka małych buteleczek.

‒ Twój eliksir ‒ wyjaśnił krótko.

Skinęła głową. Nie powiedziała mu tego, ale zauważyła, że miał zdecydowanie intensywniejszą barwę niż te z zapasów Pomfrey. Był świeży, bardzo świeży. Musiał uwarzyć go tej nocy.

‒ Pomożesz? ‒ zapytała, czując, jakby jej klatka piersiowa była znacznie cięższa niż zazwyczaj. Serce biło jej jak szalone, gdy powoli kiwał głową.

Usiadła na brzegu wanny i rozpięła mankiety swojej szaty. Snape odkręcił kurki i pomógł jej ściągnąć materiał przez głowę, tak, by znów nie upadła.

‒ Kiedy podnoszę ręce...

‒ Robi ci się słabo, wiem ‒ powiedział cicho, dziwnie miękko.

Zadrżała, gdy jego palce dotknęły jej skóry na plecach, kiedy rozpinał haftki stanika.

Niemal fizycznie poczuła jego grymas.

Odchyliła się lekko, by spojrzeć mu w twarz.

‒ Pomożesz mi wstać?

Skinął tylko głową.

To było niedorzeczne, ale oboje wiedzieli, że nie ma kogo poprosić o pomoc. Ron, Ginny... Przy nich czułaby się jeszcze bardziej niezręcznie.

Czy powinna poprosić, żeby się odwrócił?

Nie poprosiła. Przytrzymał ją za ramię, gdy ściągała majtki.

Czuła się dziwnie: on był całkiem ubrany, ona dla kontrastu ‒ zupełnie naga.

Odwróciła się, stali tak blisko siebie, że koniuszki jej sutków dotykały materiału ciemnej koszuli.

Zakręciło jej się w głowie. Nie wiedziała, czy był to efekt osłabienia, czy sytuacji, w której się znaleźli.

Złapała się go najmocniej jak potrafiła i zaczęła, niezdarnie gramolić się do wanny. Sprawy nie ułatwiał ani ciężar jego wzroku, ani dotyk jego palców na talii. Otarli się siebie nosami, usta musnęły się w przelotnym pocałunku.

‒ Snape?

‒ Już nie Severusie?

Nie miała ochoty się z nim droczyć. Zdawała sobie przecież sprawę, że ma nad nią przewagę, że w tym konkretnym momencie czuje się od niego zależna. Czy musiał to wykorzystywać w tak cyniczny sposób?

Nieco ją to ubodło, chociaż wiedziała, że sobie żartuje.

Bez słowa podał jej gąbkę i mydło, usiadł na brzegu wanny i patrzył przed siebie.

‒ Snape?

‒ Hmmm?

‒ Nie musisz odwracać wzroku ‒ wyszeptała.

‒ Nie odwracam ‒ powiedział. ‒ Zapomniałaś, że masz tu lustro?

Wolnymi ruchami zmyła z siebie szpital, chorobę, słabość. Kątem oka widziała, jak pochylił się lekko, zanurzając dłoń, jakby sprawdzał temperaturę wody. Zawahał się, więc ona przysunęła się o kilka cali. Gdy wyciągał rękę, wierzchem palców przesunął po boku jej piersi. Spojrzała, na niego; na ustach Mistrza Eliksirów błąkał się mały, drwiący uśmieszek, który niby tak dobrze znała, a który w tym kontekście zyskał zupełnie nowe znaczenie. Pomógł jej wstać, owinął w ręcznik i zaprowadził do sypialni.

Gdy leżała już w łóżku, Snape wstał z krzesła i bez słowa pożegnania ruszył w kierunku drzwi.

‒ Severusie?

Zatrzymał się.

‒ Co znowu, Granger? Wklepać ci krem w plecy, czy wymasować stopy? ‒ brzmiał na zniecierpliwionego.

‒ Zostań ze mną.

Patrzył na nią przez chwilę, jakby oceniając, co powinien zrobić.

‒ Snape?

Przez moment zastanawiała się, za co wziął jej propozycję, jak daleko posunęła się jego wyobraźnia.

Usiadł obok niej, a ona wstrzymała oddech, w napięciu, w niepewności, w nadziei. Nie była nawet pewna na co. Spoglądał na nią tymi swoimi chłodnymi oczami, w których było coś więcej i więcej, ale była zbyt nieprzytomna, pijana z osłabienia, żeby rozpoznać te emocje. Położył się na plecach, napięty, jakby gotowy w każdej chwili rzucić się do ucieczki.

‒ Snape?

‒ Hmm?

‒ Dobranoc.

‒ Śpij już Granger.

DZIEDZICTWO FENIKSA cz. 2: Rozwiązanie  (Sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz