Rozdział XIV

623 55 23
                                    

 ‒ To nie powinno się było zdarzyć ‒ powiedział następnego dnia, gdy obudziła się już z najdłuższego i najspokojniejszego snu, jakiego zaznała od lat.

Zmarszczyła brwi i, chociaż podejrzewała o co mu chodzi, zapytała:

‒ Masz na myśli moje nocowanie tu, w lochach? ‒ czuła już narastającą w niej powoli gorycz, ciężki, zimny kształt, który kłuł ją od wewnątrz.

‒ Dobrze wiesz, o co mi chodzi ‒ prychnął.

‒ Wiem - przyznała, - ale wygodniej jest udawać, że nie rozumiem, o co ci chodzi. Znowu będziesz uciekał?

Nie wiedziała, skąd bierze siły na tę rozmowę. A zwłaszcza na to, by zachować spokojny ton głosu.

‒ Powinniśmy to skończyć ‒ wymamrotał znowu, siadając obok niej.

Parsknęła krótkim, ponurym śmiechem.

‒ Jeszcze kilka godzin temu miałeś na ten temat inne zdanie.

Obrzucił ją pustym spojrzeniem.

Ano miał. Wczorajszego wieczoru kochali się po raz drugi, spokojniej, cierpliwiej i pełniej. Już nie było wyścigu.

A teraz... Cóż.

Sama sobie pokręciła głową. Nie. Nie pozwoli mu tym razem tak łatwo tego spieprzyć.

‒ O co ci chodzi, Snape? ‒ zapytała wprost. ‒ Co takiego powoduje, że cały czas odtrącasz ludzi, którym na tobie zależy, odtrącasz mnie?

‒ Tylko ci się wydaje, że ci na mnie zależy ‒ powiedział chłodno. ‒ Jesteś młoda, jesteś...

‒ Nie tobie to oceniać ‒ warknęła. ‒ Pozwól, że ja zdecyduję, na kim mi zależy, a na kim nie. A na tobie zależy mi zbyt mocno, żeby jakieś pierdoły, które zalęgły się w twojej głowie, miały mnie odstraszyć.

Posłał jej ponure spojrzenie, spod którego wystawała jakaś jeszcze emocja, nie była jednak w stanie rozpoznać jaka.

‒ Wiem, że to, co się wczoraj między nami działo było prawdziwe ‒ włożyła w swoją wypowiedź całą siłę i stanowczość, jaką znalazła. Nie miała pojęcia jak rozmawiać z tym człowiekiem, jak zyskać jego autorytet, uwagę, poważanie... Miała nadzieję, że chociaż szacunek już ma.

‒ Jesteś naiwna – prychnął.

‒ Och, nawet nie wiesz jak bardzo, skoro poszłam z tobą do łóżka po tym, jak zostawiłeś mnie na kilka miesięcy! ‒ żachnęła się zła i rozgoryczona.

‒ Nie składałem ci żadnych deklaracji, Granger ‒ wycedził. ‒ Żadne z nas nie składało.

‒ Jak dla mnie obmacywanie czyjegoś tyłka jest już jakąś deklaracją, Snape ‒ sarknęła. ‒ Czy może to dla ciebie taki zwyczajny rodzaj kontaktu, codzienny, nic nie znaczący...

Nie odpowiedział.

‒ Tak myślałam ‒ rzuciła. ‒ Uciekasz. Powiedz więc chociaż czemu.

‒ Feniks. Czy to ci nie wystarczy za argument? Mogę w każdej chwili...

‒ Ja też mogę, Snape – powiedziała ostro. ‒ Też mogę umrzeć. Może mnie przejechać samochód, mogę rozchorować się na raka, dostać udaru...

‒ Ryzyko, Granger. W moim wypadku sięga stu procent a u ciebie...

‒ A co o mnie wiesz? ‒ zapytała, biorąc się pod boki. ‒ Wiesz na co chorowała moja rodzina? Wiesz jakie mam predyspozycje? Nie? Właśnie ‒ zakończyła kwaśno.

DZIEDZICTWO FENIKSA cz. 2: Rozwiązanie  (Sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz