Rozdział XII

657 63 28
                                    

Dziewiętnasty września nadszedł szybko, szybciej niż Hermiona by sobie tego życzyła lub się spodziewała. Dzień jej dwudziestych piątych urodzin.

Rodzice pisali w liście o „ćwierćwieczu", Weasleyowie również wysłali jej kartkę z życzeniami: magiczną i głośną, która wszem i wobec roztrąbiła w Wielkiej Sali wieść o „tym szczególnym dniu". Hermiona spłonęła rumieńcem i pośród skandowanego przez uczniów „Stooo laaat", szybkim krokiem wymaszerowała do swoich komnat.

Nie miała ochoty świętować. Prawdę powiedziawszy, na nic nie miała ochoty. Nie po ostatnich wypadkach, nie po tym, jak Snape zachował się po raz kolejny wobec niej jak nieczuły dupek. Miała serdecznie dość jego zmiennej postawy. Miała dość, że chociaż ona grała w otwarte karty, on serwował jej blef za blefem, z twarzą pokerzysty i chłodnym spojrzeniem odsuwał ją od siebie, gdy tylko poczuł, że przysunęła się o cal zbyt blisko.

Dobrze chociaż, że jej urodziny wypadały w weekend. Że nie miała żadnych wart, lekcji, zajęć dodatkowych. Mogła się zaszyć bezpiecznie w swoich komnatach, unikając kolejnych życzeń, kolejnych komentarzy, spojrzeń a przede wszystkim – Severusa Snape'a.

Tak naprawdę, gdyby nie jego postawa, urodziny byłyby całkiem miłym dniem.

Nalała sobie trochę czerwonego wina, dochodząc do wniosku, że skoro tego dnia i tak nie pracuje, wolno jej sobie pofolgować. Rozpięła kilka przednich guzików szaty, która nieco zbyt ciasno opinała się kołnierzem wokół jej szyi, po czym, z kieliszkiem w ręku, opadła na fotel.

Dwadzieścia pięć lat: ładny szmat czasu. Zwłaszcza, jeśli zważyć na ilość niebezpieczeństw, którym stawiła czoła. Czuła się cholernie samotna i niezrozumiana. Miała czasem wrażenie, że to jej wina: że odstrasza ludzi, że wymaga od nich naraz zbyt mało i zbyt wiele.

Czy to nie było dziwne? Szalone wręcz? Czy można było żyć w takim paradoksie i nie zwariować?

Może i już jej się to udało... Bo czy nie trzeba było być kompletnie ześwirowanym, żeby zakochać się w Tłustowatym Dupku?

Co ON tak naprawdę czuł? Czy korzystał jedynie z nadarzającej się okazji? Nigdy nie uważała go za ten typ mężczyzny, był na to zbyt surowy i obdarzony zbyt wielką samodyscypliną. A może to były jedynie pozory? Przecież tak naprawdę go nie znała. Nie aż tak dobrze. Co wiedziała o jego przeszłości, o jego życiu osobistym? Tyle, co nic.

Wydawała się sobie teraz śmieszna. Żałosna wręcz. Przez chwilę sądziła, że są do siebie podobni: uszkodzeni, porzuceni, niezrozumiali, że mogą stworzyć świetny duet. Pozwoliła sobie na to, by poczuć się przy nim dobrze, by się odkryć i to zarówno przenośnym, jak i dosłownym znaczeniu tego słowa.

Od lat nie dopuściła do siebie nikogo tak blisko. Chyba nawet nigdy nie dopuściła tak nikogo innego, nawet Rona. Była zbyt dumna, zbyt silna, zbyt samodzielna, zbyt...

Pukanie do drzwi.

Ciche, ale wyraźne.

Co u licha?

Nie wstała. Nie miała ochoty na odwiedziny, komitet z życzeniami, nawet na odrobinę ciepła ze strony Neville'a. Zauważyła, że w głębi duszy trochę mu zazdrości: Luny, domu, rodziny, szczęścia. Ona nie potrafiła taka być.

Pukanie powtórzyło się, uparte: raz, drugi, trzeci.

Zaklęła pod nosem.

Podeszła szybko do drzwi i otworzyła je zamaszyście.

Po drugiej stronie stał...

‒ Słodki Merlinie, Granger, a gdyby to był którys z uczniów? ‒ zapytał Snape, krzywiąc się do niej z drwiną.

DZIEDZICTWO FENIKSA cz. 2: Rozwiązanie  (Sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz