Hermiona spodziewała się najgorszego.
Nie to, żeby wcześniej była specjalnie pełna optymizmu, ale teraz, gdy Snape regularnie unikał posiłków, znikał zaraz po zajęciach i praktycznie przestał bywać w pokoju nauczycielskim, miała już podstawy do obaw, że dzieje się coś naprawdę poważnego.
Na początku sądziła, że jego dziwne zachowanie spowodowane jest przez chęć unikania jej osoby, ale gdy z czasem jego nieobecność stawała się coraz bardziej zauważalna i powoli wszyscy pozostali członkowie kadry zaczynali komentować nowe, dziwaczne zwyczaje Mistrza Eliksirów, stało się dla niej jasnym, że musi stać za tym coś więcej.
Coś znacznie gorszego niż drobny, niebyły romans.
Snape był przecież nazbyt chłodnym, logicznym człowiekiem o zbyt potężnej sile woli, by z powodu jakiejś głupiej Gryfonki zapaść się pod ziemię, i to całkowicie dosłownie: nie wyściubiając nosa poza czeluści swoich ukochanych lochów.
Hermiona bębniła palcami o parapet. Marcowy deszcz tłukł o szybę, pierwsze porządne roztopy zmywały resztki śniegu ze szkolnych Błoni. Biały puch leżał jeszcze w rozpadlinach, głęboko w Zakazanym Lesie, miał też nigdy nie zniknąć ze szczytów widocznych w oddali gór. Ale tu, w zamku, ulewa płynęła potokami z parapetów i wytryskiwała z ozdobnych rzygaczy, tworząc kaskady przed oknami niżej położonych komnat.
Od ich ostatniej rozmowy minęły ponad dwa tygodnie. Dwa długie, mozolnie przemilczane tygodnie, podczas których dziewczyna przekopywała się przez czeluści biblioteki, zamawiała kolejne księgi, tworzyła elaboraty na temat Feniksów, ich łez, zwyczajów i związanych z nimi legend.
I nadal nie znalazła niczego przydatnego. Ani ona, ani profesor Binns, ani bibliotekarka.
Miała wielką ochotę zejść do lochów, zapukać do jego drzwi i wygarnąć mu jaki jest głupi i samolubny, ślepy i zgorzkniały. Ale jakoś nie miała czelności.
Cholerny rycerzykowaty typ. Czy sądził, że w ten sposób robi coś dobrego? W swoim mniemaniu pewnie tak. Tyle, że było to tylko jego zdanie. Cokolwiek się z nim działo, jakikolwiek był powód przedłużającej się towarzyskiej absencji Severusa Snape'a, wzbudzał tym niepokój i to nie tylko w młodej Gryfonce.
Hermiona zakopała się w pracy, zakopała w zajęciach, organizowała pomoc dla słabiej uczących się uczniów, byle tylko nie myśleć o najgorszym, o nieuniknionym...
‒ Panie Rotts ‒ powiedziała pewnego dnia, gdy po popołudniowej lekcji Mugoloznawstwa uczniowie rozchodzili się do swoich dormitoriów. Andrew Rotts, szóstoroczny Krukon zatrzymał się w progu.
‒ Pani profesor?
‒ Mogę prosić na słówko? ‒ zapytała, uśmiechając się nerwowo.
Chłopak wyglądał na zdezorientowanego. Zwykle, gdy prosiła kogoś, by został po lekcji, miała jakieś uwagi co do jego zachowania lub pracy domowej. Wolała załatwiać takie sprawy na osobności, nie czerpała przyjemności z teatralnych pokazówek, jak niektórzy...
‒ To nic takiego ‒ zapewniła, zapraszając gestem. ‒ Proszę zamknąć drzwi.
Chłopak przestąpił z nogi na nogę, czuł się niepewnie. Wyglądało to o tyle komicznie, że był od niej prawie o głowę wyższy.
‒ Chciałam spytać o profesora Snape'a... ‒ zaczęła cicho.
‒ Profesora Snape'a? ‒ Rotts uniósł brwi, naraz skonfundowany i uspokojony.
‒ Tak... Nikt z nas nie widuje go ostatnio na posiłkach i zastanawiam... my się, czy wszystko u niego w porządku...
Chłopak podrapał się po głowie nie mniej od swej profesorki zażenowany.
CZYTASZ
DZIEDZICTWO FENIKSA cz. 2: Rozwiązanie (Sevmione) ZAKOŃCZONE
FanfictionHermiona i Snape znają już źródło choroby Albusa i Harry'ego. Teraz w niebezpieczeństwie znajduje się sam Mistrz Eliksirów, a nasza Gryfonka zrobi wszystko, by uratować życie mężczyzny, w którym właśnie zaczyna się zakochiwać...