Rozdział IV

627 51 15
                                    

Tydzień do walentynek minął mu na pracy, głównie pracy, którą w nielicznych wolnych chwilach, urozmaicał sobie ponurymi rozmyślaniami nad własnym losem.

Jak bardzo można spieprzyć sobie życie?

Ano można ‒ było jedyną wartą uwagi odpowiedzią.

Severus Snape robił to wielokrotnie, czasem z niejaką premedytacją, ale często zupełnie przypadkiem trafiał w gnój i tarapaty.

Tym razem nie miał już nawet żalu do losu: wprawdzie wszystko wskazywało na to, że ciąży nad nim nieodwołalny wyrok śmierci, ale czy miał na co narzekać? Nie istniała magia, która bez zapłacenia ogromnej ceny odżegnywałaby zgon, nie istniał sposób, który zrobiłby to bezboleśnie i bez strat. A jemu, zupełnie za darmo, darowano jakiś czas do wykorzystania. Bez żadnych opłat, uwag drobnym druczkiem... No, może poza jedną: nikt nie wiedział, kiedy nastąpi jego czas, bo nikt nie mógł wiedzieć, jakie zadanie wyznaczył mu los i jak bardzo jest ono odległe...

W przypadku Albusa były to miesiące, ale Potter przeżył długie lata, zanim ostatecznie dosięgły go chciwe szpony kostuchy.

Snape usiadł przed kominkiem i wpatrzył się w ogień.

Ile to już razy udało mu się uciec śmierci? Nie potrafił zliczyć, bo tak naprawdę każdy dzień służby u Czarnego Pana był jak gra w rosyjską ruletkę, jak przyjmowanie zakładu kata. Jego własny pojedynek z przeznaczeniem.

Może to dlatego Severus Snape miał nieodparte wrażenie, że nawet kanapka może kryć w sobie pułapkę i był wiecznie spięty, wiecznie czujny, wiecznie przygotowany.

A może teraz należało nareszcie odpuścić?

Może należało zacząć żyć? Rzucić wszystko w cholerę i chociaż przez chwilę być naprawdę sobą?

Tylko kim był Severus Snape?

Kim był NAPRAWDĘ, pod warstwami masek i tkanin, pod powloką kpiny i sarkazmu, które przywdziewał jak zbroję. Co ukaże się światu, gdy odrzuci tarczę z lodu i miecz z pogardy?

Kim był?

Jaki był?

Czy w ogóle istniał jeszcze on, czy też została tylko pusta w środku kukła, wydrążona przez lata służby i gier?

Te przemyślenia zawsze sprawiały mu ból. Wspominanie Albusa i Pottera miało bardzo ambiwalentny posmak goryczy, złości i pogardy do samego siebie. I czegoś jeszcze...

Nie chciał o nich myśleć, a jednak ich twarze natrętnie wypływały na brzeg jego jaźni. Ostatnio coraz częściej.

A winien był temu spokój, brak wojny i intryg z nią związanych, stresu, który wypalał dziury w jego mózgu, który palił zgagą, powodował kurcze i drgania mięśni nóg i rąk.

Pozostały czarne, mroczne wspomnienia, zniszczona dusza i wyniszczone ciało. Pozostały koszmary, nienawiść do samego siebie i wstręt do własnych uczynków.

I tyle – tylko tyle i aż tyle, wystarczająco by go regularnie gnębić, ale za mało, by pochłonąć całe zasoby jego potężnego umysłu.

Nie musiał już myśleć o Czarnym Panu. O horkruksach, o tym, jak nie dać się zabić i nie pozabijać tych, na których mu zależy. Tych, o których życie walczył, za których ryzykował własnym.

Nie był stworzony do życia poza konfliktem, chyba nigdy nie brał pod uwagę, że przeżyje obie wojny. Może nawet miał nadzieję, że u jej kresu, koniec spotka i jego samego.

Teraz, gdy ściskał w dłoniach ostatki swojego czasu, gdy wykonanie jego wyroku zostało odroczone, nie wiedział, jak żyć, a jednocześnie zaczynał chcieć się tego nauczyć.

DZIEDZICTWO FENIKSA cz. 2: Rozwiązanie  (Sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz