„Choć niedola nas głobi, to nikt do otchłani
Hadesa pójść nie pójdzie wpierw, nim go dosięże
Dzień przeznaczeń. Więc ducha nie tracić nam, męże!"
Odyseja, Homer
Błogość. Wszechogarniająca, miękka błogość – to właśnie czuł Dionizos, gdy się obudził. Chociaż obudził, to z pewnością zbyt mocne słowo, ponieważ bóg wina zdawał się dryfować pomiędzy jawą a snem. I było mu tak dobrze, że jego przytępione zmysły dopiero po wielu długich minutach takiego stanu zareagowały. Bo Dionizos z pewnością nie był sam.
Klatka piersiowa Hermesa unosiła się w miarowych oddechach, co Dionizos coraz wyraźniej odbierał, ponieważ praktycznie potraktował go jak materac i się na nim wyłożył. Nie miał pojęcia, jak skończyli w tej pozycji. Kiedy zasypiali, to Hermes na nim leżał, a on był niemal pewien, że ich kończyny są ze sobą tak posplatane, że nie sposób je rozdzielić bez użycia siły.
Nie mógł jednak narzekać na taki rozwój wypadków. Ciało Hermesa było cudowne. Gładkie niczym owiana przez wiatr skała. Rozgrzane ciepłem drugiej osoby, choć wciąż nietypowo chłodne, jak wystawiona na działanie słońca źródlana woda. I ten zapach... Dionizos go uwielbiał i zapewne dlatego wcisnął głowę w zagłębienie szyi Hermesa - aby móc się nim sycić i upajać. Teraz czuł, jak spokojny oddech łagodnie pieści jego nagie ramię, które zdążyło pokryć się już gęsią skórką.
Bóg dróg gładził go po plecach, ledwie je muskając. Dionizos w pierwszej chwili pomyślał, że Hermes musi być zamyślony, ponieważ odbierał tę pieszczotę jako mechaniczny, prawie niedbały gest. Dopiero gdy ręka zatrzymała się i opadła w okolicach jego biodra, Dionizos zorientował się, iż najprawdopodobniej zbyt mocno ją przygniata, żeby mogła kontynuować pieszczotę.
Potraktował to jako sygnał na obwieszczenie swojego przebudzenia. Zaczął składać pocałunki na szyi Hermesa, tworząc z nich ścieżkę aż do jego żuchwy. Ten drgnął, przesunął się na tyle, by odzyskać przynajmniej część swobody, i otoczył Dionizosa ramionami, przerywając jego zabiegi.
Ostrożnie, wręcz badawczo Dionizos przekręcił głowę, uniósł powieki i napotkał wpatrzone w niego szare tęczówki. Uwielbienie, które w nich dostrzegł, na moment odebrało mu oddech.
- Dzień dobry – w głosie Hermesa pobrzmiewała wesołość.
- Nie może być lepszy – odpowiedział szczerze.
Dionizos uniósł się do góry i pocałował go, zastanawiając się, czy od teraz już zawsze będzie mógł się budzić w ten sposób, czy może oczekuje za wiele. Nie chciał być zbyt wymagający, ale nie chciał też potraktować tego wszystkiego jak jednorazową przygodę.
Na pewno nie mógł narzekać na brak pożądania. Nie, nie, ono wciąż tu było, dalej niewyczerpane i iskrzące się między nimi jak nieskończony zapalnik. Czułe zetknięcie warg szybko przerodziło się w mocne, namiętne natarcie i...tak! Dionizos czuł, że nigdy nie mogliby poprzestać na jednym razie, bo, do cholery, wystarczyło jedynie zetknięcie jego języka z językiem Hermesa, a usta ich obu ułożyły się w głuchy jęk wyrażający palącą potrzebę.
Działał instynktownie. Rozsunął nogi i otoczył udami biodra Hermesa, podrywając się przy tym gwałtownie do góry. Pragnął znów go poczuć, drżeć z przyjemności podczas ujeżdżania go i zapamiętać ten moment bycia posiadanym tak wyraźnie, by już więcej nie mieć wątpliwości. Jego plan niestety napotkał przeszkodę.
Przeforsowane mięśnie wyraźnie zaprotestowały, na tak nagły ruch. Choć spali najpewniej do południa, nie dał sobie wystarczająco odpocząć po ostatniej nocy. Co prawda wystarczyło napić się wina albo ambrozji, żeby się zregenerować, ale nie wyobrażał sobie wyskakiwać teraz z czymś takim. Przecież nie mógł zniszczyć nastroju, zostawić Hermesa w takim stanie i wrócić z drinkiem. Musiałby być nienormalny!
CZYTASZ
Historia o słodkim szale, trzeźwej kukułce i pieśni wina
Short StoryDionizos, bóg wina, przyjemności, pożądania i zabawy, po długiej nieobecności powraca do Hellady. Niestety, nic oprócz paru mglistych wspomnień nie jest w stanie sobie przypomnieć. Na dodatek stale musi się pilnować, by nie zwrócić na siebie uwagi n...