Rozdział 10.

164 20 33
                                    

Pod twoją wodzą opuściwszy Troję,

Atrydów Pryam oszukał bogaty,

Omylił wrogów i bez szkody minął

Tessalskie czaty."

Merkury, wnuku Atlanta wymowny..., Horacy

Ponury humor Dionizosa trwał zaledwie godzinę. Między pierwszą a drugą do pomieszczenia wtargnęli uzbrojeni gwardziści. Nie zrobili oni jednak na nikim wrażenia – mieszkańcy Teb wciąż oddawali się przyjemnościom, Iris z podekscytowaniem popijała swój miód, a Dionizos z uśmiechem na ustach pozwolił się zakuć.

Może powinien być ostrożniejszy po tym, jak piraci pochwycili go za pomocą magicznych kajdan, lecz wydarzenia tego wieczoru pochłaniały go na tyle, że nie słyszał głosu zdrowego rozsądku. Jego policzek już nie piekł, jednak Dionizos wciąż czuł pulsujące ciepło, które stale przypominało mu o Hermesie.

Bóg wina nie myślał o niczym innym. Nie zwracał uwagi na wżynające się kajdany, ignorował wredne docinki gwardzistów, nawet nie patrzył, gdzie go prowadzą. Całkowicie skupił się na wspomnieniu gładkiej skóry Hermesa, jego napiętych mięśni, drżących warg, z których wypadały westchnienia i jęki. Dionizos wciąż je słyszał, wciąż czuł smak tych ust i wciąż wyobrażał sobie, co by się stało, gdyby jednak nie pozwolił mu odejść.

Zapewne niewiele, bo miałby tylko godzinę, aby się nim nacieszyć.

Dopiero kiedy znów znalazł się na sali tronowej, powrócił na ziemię. Penteusz wyglądał na bardzo zmęczonego, jakby nie spał od kilku dni i ktoś właśnie wyrwał go z łóżka. Nie prezentował się już tak królewsko jak tydzień temu. Dionizos z trudem powstrzymywał uśmieszek.

Natomiast Agawe wyglądała znacznie lepiej. Miała na sobie granatową suknię i wachlowała się dużym wachlarzem, mimo że był środek chłodnej nocy. Dionizos szybko odgadł, że to ona tak naprawdę pociąga tutaj za sznurki i pełni faktyczną władzę. Zapewne szeptała synowi do uszka, a on kierowany zaufaniem, spijał każde jej słowo.

Na widok Dionizosa, po sali potoczył się okrzyk zaskoczenia. Tym razem było tu więcej osób – oprócz Kadmosa, zjawili się bogato odziani panowie i towarzyszące im panie. Dionizos był gotów się założyć, że ukrywali się w pałacu przed trwającą rozpustą.

- To znowu ty! - krzyknął Penteusz.

Dionizos miał na sobie tylko tygrysia szatę, która spływała mu z bioder. Jego tors i ramiona lśniły od złotej farby, oczy pomalowane miał ciemną kredką, a na włosy ktoś nałożył mu zielony bluszcz. Mimo to Penteusz i tak go rozpoznał, jakby wcale wcześniej nie zbagatelizował pojawienia się rzekomego krewnego.

- Witaj, kuzynku! - zawołał Dionizos, nawet nie kryjąc swojego zadowolenia.

- Nie jestem twoim kuzynem, ty czubku! - Penteusz patrzył na niego z odrazą, która jeszcze bardziej śmieszyła Dionizosa.

Na sali rozległy się zatrwożone szepty. Ludzie wpatrywali się w niego z przestrachem i fascynacją jednocześnie, tak bardzo zaciekawieni, że Dionizos przez chwilę nawet chciał przybrać swoją zwierzęcą formę, by wywołać jeszcze większe poruszenie.

- Ależ jesteś – Dionizos uśmiechnął się szaleńczo. - Chociaż nie jestem z tego zadowolony. Hańbisz mój ród.

- Co?! - wrzasnął król. - Jak śmiesz!

Zerwał się z tronu i ruszył w jego stronę. W ostatniej chwili pochwycił go Kadmos, który próbował go uspokoić. Penteusz jednak go nie słuchał i chciał dobyć miecza.

Historia o słodkim szale, trzeźwej kukułce i pieśni winaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz