Rozdział 17.

164 20 26
                                    

Kto do pracy daje siły,

Kto młodzieńców do kochania

Do picia i tańców skłania,

Ten nam wraca Bożek miły.

I rdość wolną od troski

Niesie w czarze młodzian boski.

Słodkie winogradu dziecię,

Jeszcze w gronach utajone

Wino, wkrótce wytłoczone

Orzeźwi, uczerstwi życie

I tak do przyszłego roku,

Znajdziem zdrowie w jego soku."

O Bachusie, Anakreont

Z każdym kolejnym dniem Dionizos utwierdzał się w przekonaniu, że kocha Artemidę. Zapewne wielu na te słowa uznałoby u niego nawrót szaleństwa, lecz bóg wina nic nie mógł poradzić na to, że jego siostra była tak fantastyczną osobą. Pielęgnował więc w sobie to szczere i jak najbardziej nieromantyczne uczucie, przysięgając siostrze w duchu wieczne oddanie i niezachwianą lojalność.

Naprawdę nie przeszkadzało mu, że Artemida za wiele nie mówi i należy do grona słuchaczy. Dzięki temu kiedy już zabierała głos, jej słowa miały dla niego wagę złota. Podobał mu się jej dziki i niezależny charakter, bo z tego powodu sam nie czuł się tak obco wśród raczej wygodnickich bogów. W chwilach wesołości miała najpiękniejszy uśmiech na świecie, a w momentach powagi potrafiła okazać potrzebne wsparcie. I przede wszystkim, choć nikt nawet by jej o to nie podejrzewał, Artemida była doskonałą swatką. Prawdopodobnie właśnie przez ów brak podejrzeń.

Kiedy na widok jego i Hermesa uniosła jedynie brew, a przy szybkiej prośbie Dionizosa z uśmieszkiem wywróciła oczami i zaprosiła ich do rydwanu, bóg wina miał ochotę ją wyściskać. Choć dolecenie do spartańskiego pałacu zajęło im kilkanaście minut, nawet po tym czasie on wciąż miał ochotę skakać ze szczęścia.

To nie tak, że odczuwał wobec niej uwielbienie, bo postanowiła zrobić swojemu młodszemu bratu tę przyjemność, by zabrał ze sobą jej drugiego młodszego brata na wspólną eskapadę. To brzmiało niezwykle żałośnie nawet jak na Dionizosa.

Artemida doskonale wiedziała o ich specyficznej relacji, którą Dionizos zwieńczył iście dramatycznym wybuchem emocji podczas wesela. Dopiero co się pogodzili i delikatna nić napięcia wciąż prężyła się między nimi, trudna do natychmiastowego złagodzenia niedawnym pojednaniem. Głównie dlatego, bo Dionizos ani na moment nie stracił zainteresowania Hermesem, a ten, mimo że był tego świadomy, starał się to wypierać, co wychodziło dosyć kulawo.

Podsumowując, obaj zachowywali się niezwykle ostrożnie, jakby mieli do czynienia z puszką Pandory.

Bogini łowów robiła wszystko, by nie czuli się ze sobą niezręcznie. Nie były to z jej strony wielkie gesty. Artemida raczej nigdy takich nie czyniła. Po prostu sama jej obecność, delikatny uśmiech, ręka na ramieniu Dionizosa – prosto mówiąc swoboda w jego towarzystwie – znacznie rozluźniały zarówno jego, jak i Hermesa.

Bo w końcu jeśli od zawsze niedostępna i stroniąca od innych Artemida mu ufała, to chyba nie mógł być taki zły, prawda?

Z tą myślą szedł obok nich przez kwitnący dziedziniec i próbował nie zachowywać się jak nadpobudliwe dziecko, cierpiące na ataki padaczki. Uśmiech na jego ustach zamarł dopiero na widok Apollina, który zatrzymał się w wejściu i gwałtownie wciągnął powietrze. Dionizos widział pełne wyrzutu spojrzenie skierowane w Artemidę, które wyraźnie mówiło: „Oszalałaś? Po cholerę go tu wzięłaś?"

- Witaj, braciszku! - przywitał się ze sztuczną radością. - Tęskniłeś?

On na pewno nie tęsknił. Nigdy nie lubił Apollina, a oliwy do ognia dolał Zefir. Bóg wina wciąż miał przed oczami jego zmasakrowane skrzydła i zdruzgotaną psychikę. Naprawdę się cieszył, że mimo wszystko on i Ariadna wspólnymi siłami przywrócili go do zdrowia. Jeśli Dionizos się nie mylił, bożek zachodniego wiatru powrócił do swoich braci i starał cieszyć życiem.

- Skończ z tą farsą – parsknął w odpowiedzi Apollo. - Muzy już mi powiedziały o klątwie.

Jakoś wyleciało mu z głowy, że brat posiada dziewięciu przydupasów, ćwierkających mu plotki na temat każdej afery, w której nie mógł brać udziału osobiście.

- Więc zatem wiesz, że wszystko, co Dionizos robił, robił dla własnego bezpieczeństwa – podsumowała niewzruszonym tonem Artemida.

Apollo otworzył usta, lecz, dzięki ci kosmosie, po chwili je zamknął i nie powiedział już nic. Wykonał dla nich cały koncert westchnięć z repertuaru boleści i cierpienia, po czym wyczekująco spojrzał na siostrę, wyraźnie żądając wyjaśnień ich przybycia.

- Szukam Argalusa – powiedziała pewnym tonem Artemida.

- A my jesteśmy wsparciem – dodał Dionizos, na co brew Apollina podjechała aż pod złotą grzywkę.

Stojący obok niego Hermes wyraźnie powstrzymywał się przed śmiechem. Tak, według Dionizosa ich starszy brat ewidentnie nadawał się do cyrku, ale wolał zachować te spostrzeżenia dla siebie.

- Artemida nie potrzebuje waszego wsparcia – żachnął się Apollo. - Ma mnie – i zanim ktokolwiek zareagował, złapał bliźniaczkę za rękę, ciągnąc ją w jedynie sobie znanym kierunku.

Dionizos już dawno zauważył, że tylko Apollo mógł sobie pozwolić na takie zachowanie wobec bogini łowów. To była jakaś dziwna, niepiśmienna umowa, stanowiąca o tym, iż łącząca ich więź rozbija wszelkie bariery. Mieli do siebie bezgraniczne zaufanie, które w jakiś sposób rozczulało Dionizosa. Gdyby jeszcze ten blond pajac był normalny...

Rodzeństwo zniknęło z jego pola widzenia i został z Hermesem sam.

- Można się było tego spodziewać – podsumował posłaniec bogów.

- Wiesz, że znalazłem Zefira? – wypalił Dionizos, pamiętając, że Hermes go szukał. - Dokładniej Ariadna go znalazła. Apollo połamał mu skrzydła i wyrzucił w okolicach Nysy.

W odpowiedzi Hermes odetchnął głęboko, jakby nie był zdziwiony. Kolejny dowód na to, że ktoś powinien zająć się tym psychopatycznym słoneczkiem, zanim wpadnie w kolejny szał i nie rzuci się na kogoś innego. Choćby niego, Dionizosa, którego z wzajemnością nie tolerował.

- Wszystko z nim w porządku? - spytał z troską Hermes.

- Pomogliśmy mu – odparł prędko Dionizos. - Dlatego nie zjawiłem się na Olimpie od razu po weselu. Musiałem mieć pewność, że Zefir da sobie radę.

Hermes pokiwał głową i zapanowała między nimi cisza. Na ogół Dionizos lubił gadać i miał ochotę dokładniej mu wszystko opowiedzieć, ale w tej chwili czuł się jakoś dziwnie skrępowany. Nie umiał stwierdzić, co Hermes myśli o jego żonie i jak mocno potępia go za jego wcześniejsze zachowanie. Czy zgadzał się z Artemidą? Na pewno nie, bo przecież jak nikt inny zdawał sobie sprawę, że nie zawsze Dionizos kierował się instynktem przetrwania, a jedynie samolubnymi pobudkami.

- To co, włamujemy się do winnicy i próbujemy wszystkiego, co wyda się interesujące? - spytał Dionizos, byleby przerwać to milczenie, na co Hermes spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- Jesteś niereformowalny – stwierdził, choć po jego ustach błąkał się uśmiech.

Bóg wina tylko wzruszył ramionami. Na powrót znaleźli się na bezpiecznym gruncie.

- Albo poszukajmy Hiacynta – podsunął, z uradowaniem obserwując krzywy grymas na twarzy Hermesa. - Nie, nie, słuchaj, to może być zabawne! Udamy pijanych, że niby pomyliliśmy pokoje. Będzie musiał się nami zająć. Mogę nagle przemienić się w lamparta i...

W tej chwili Hermes ukrył twarz w dłoniach na znak całkowitego załamania. Dionizos wyszczerzył się z zadowoleniem.

- Czyli winnica – zawyrokował krótko.

Historia o słodkim szale, trzeźwej kukułce i pieśni winaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz