Rozdział 2.

201 28 39
                                    

Prawie ze łzami mówi: »Nie w te chciałem strony

I nie ten brzeg, majtkowie, był mi upragniony.

Cóżem wam winien? Jakąż odniesiecie chwałę,

Gdy wszyscy oszukacie jedno dziecię małe?«

Płakał, lecz się litością serca nie uniosły,

Owszem, prędzej po morzu zamiatali wiosły.

Tu powiem rzecz prawdziwą choć do wiary trudną.

Niech ten bóg, który mową pogardza obłudną,

Skarci mię, jeśli zmyślam. W pędzie swego biegu

Stanął okręt, jak gdyby na piaszczystym brzegu.

Majtki żagle rozpuszczą, wiosłem biją żwawo,

Przez siły podwojone chcą sterować nawą;

W tem bluszcz wiosła okręca i w górę się wije,

Mnóstwem gron żagle zniża i maszt cały kryje.

Bakchus, mając koronę z winogron uwitą,

Macha dzidą, w liść winny dokoła okrytą;

Przy nim dziki ostrowidz i tygrys zażarty

I nigdy krwi niesyte zaległy lamparty."

Przemiany, Owidiusz

Nauki u Rei zajęły mu całą zimę i połowę wiosny. Podczas pobytu w jej pałacu Dionizos czuł się jednak jak na wakacjach, a perspektywa powrotu na Olimp niespecjalnie zawracała mu głowę. Gdyby ktoś za nim tęsknił, raczej próbowałby go odnaleźć. Dopiero myśl, że być może się mylił i bogowie spotykali się z nim podczas jego szaleństwa, tylko on tego zwyczajnie nie pamiętał, zmusiła go do rozważenia wyprawy.

Jedyne, co go powstrzymywało, to lęk. Dionizos bał się, że po powrocie do pałacu bogów Hera znów go przeklnie. I kto wie, na jak długo tym razem. Wstrzymywał się więc, dopóki Reja dosadnie nie dała mu do zrozumienia, iż nic więcej nie może mu już zaoferować.

Podróż do domu okazała się być całkiem skomplikowana. Otóż, Dionizos nie miał rydwanu. Prawdopodobnie został gdzieś na Olimpie, a może nawet Hera zadbała, by przepadł bez wieści. Nigdy nie zadbał także o jakiś sensowny i zorganizowany orszak, był więc teraz skazany tylko i wyłącznie na siebie.

Swoje działania zaczął od portu. Nawet na tych ziemiach znajdowali się kupcy, którzy mogliby go przy okazji ze sobą zabrać. Niestety, już po pierwszym dniu poszukiwań, nie znalazł żadnego, który zgodziłby się zrobić to za darmo. Dionizos był już o krok od zwyczajnego upicia albo nawet i uwiedzenia jakiegoś kapitana, gdy na jego horyzoncie pojawił się Autolikos.

Był to dobrze zbudowany mężczyzna, z chustą na głowie i nieprzyjemną blizną na skroni. Jego postawa była jednak przyjazna, a kierunek dokładnie taki, jakiego potrzebował Dionizos. Miał już odpływać, dlatego, jak twierdził, jego statek znajdował się poza portem. I właśnie w tym momencie Dionizos powinien wywęszyć podstęp. Ale był zdesperowany, a jego podejście wynikało głównie z przekonania o swojej mocy, nie naiwności.

Komplikacje zaczęły się dosłownie parę chwil po tym, jak odbili od brzegu. Autolikos zjawił się w towarzystwie jakiegoś pomagiera i nim Dionizos zareagował, wcisnęli mu na dłonie srebrne kajdany. Początkowo bóg wina był nawet w jakiś sposób rozbawiony, lecz wystarczył moment, by zorientował się, że coś tu jest bardzo nie tak.

Historia o słodkim szale, trzeźwej kukułce i pieśni winaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz